F A B I O L A

 

POWIEŚĆ

 

Z CZASÓW PRZEŚLADOWANIA

CHRZEŚCIJAN W ROKU 302

 

KARDYNAŁ M. WISEMAN

 

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

 

Chwile rozejmu

––––

 

ROZDZIAŁ XI.

 

Rozmowa z czytelnikiem

 

Ze zwyczajnego, bardzo skróconego wykła­du historii pierwszych czasów Kościoła łatwo możemy powziąć mylne wyobrażenie o dzie­jach pierwszych chrześcijan. I to podwójnie mylne.

 

Możemy wyobrazić sobie, iż podczas trzech pierwszych wieków Kościół cierpiał nieustan­ne prześladowania, że wierni czcili Boga w cią­głej bojaźni i drżeniu, i ledwie, że nie mie­szkali w katakumbach, że wiedli życie pozba­wione wszelkiej sposobności zewnętrznego roz­wijania się lub wewnętrznego urządzenia, nie mówiąc już o zupełnym braku świetności, i że to było w tych wiekach jedynym życiem Kościoła; w końcu, że ten przeciąg czasu był pasmem cierpień i niepokojów, nieprzerwanych żadną chwilą pociechy i wytchnienia. Z drugiej stro­ny dzielą niektórzy te trzy wieki na dziesięć osobnych dłuższych i krótszych prześladowań, poprzegradzanych przestankami zupełnego wypoczynku.

 

Te wyobrażenia są mylne.

 

Od czasu, jak prześladowanie rozpoczęło się dla Kościoła, można rzec nigdy zupełnie nie ustało, aż do chwili ostatecznego uspokoje­nia za Konstantyna. Wyrok prześladowania, raz wydany przez cesarza, rzadko kiedy był odwoływany, i chociaż te lub owe, mniej lub więcej okrutne obostrzenia mogły stopniowo sła­bnąć lub ustawać za wstąpieniem na tron mniej srogiego monarchy, wszakże nigdy za literę zu­pełnie martwą uważane nie były, a w rękach gubernatorów prowincji i miast, okrutnych lub gorliwych urzędników, były zawsze gotową i niebezpieczną bronią. Stąd w przerwach między większymi ogólnymi prześladowaniami, nakazanymi nowym edyktem, widzimy tylu mę­czenników, zawdzięczających palmy swoje al­bo ludowym rozruchom, albo nienawiści miej­scowych rządców ku wierze chrześcijańskiej. Stąd też czytamy o prześladowaniu, na wiel­kie rozmiary prowadzonym w jednej części państwa w tym samym czasie, kiedy in­ne kraje rzymskie zażywały zupełnego po­koju.

 

Może przykłady, wybrane z pomiędzy roz­licznych faz prześladowania, lepiej objaśnią prawdziwy stosunek Kościoła do cesarstwa, niżeli długa w tym przedmiocie rozprawa.

 

Trajan nie należał wcale do sroższych cesarzów, przeciwnie, był nadzwyczaj sprawie­dliwy i litościwy. A przecież, chociaż nie wy­dawał nowych edyktów przeciw chrześcijanom, wielu świętych męczenników, a między nimi św. Ignacy, biskup antiocheński, i św. Symeon w Jerozolimie krew przelali na świadectwo Pana pod panowaniem tego cesarza.

 

A gdy Pliniusz młodszy zapytał cesarza, w jaki sposób ma się obchodzić z chrześ­cijanami, których by stawiono przed nim, ja­ko gubernatorem Bitynii, Trajan dał mu od­powiedź, zdradzającą wcale niski stopień jego sprawiedliwości, mianowicie, że nie należy po­szukiwać chrześcijan, lecz oskarżonych powi­nien karać.

 

Hadrian, który nigdy nie wydał rozkazu ogólnego prześladowania, podobną dał odpo­wiedź na podobne zapytanie Sereniuszowi Granianowi, prokonsulowi Azji.

 

Za panowania i nawet za własnym Hadriana rozkazem nieustraszona Symforoza matka z siedmiu synami poniosła okrutną, męczeńską śmierć w Tibur czyli w Tivoli. Z pięknego napisu, znalezionego w katakumbach, dowiadujemy się o młodym oficerze Mariuszu, który przelał krew za Chrystusa. A św. Justyn męczennik, wielki apologeta chrześcijaństwa, powiada, że winien nawrócenie swoje stałości męczenników za tego cesarza.

 

Podobnież przed wydaniem srogich ukazów cesarza Septyma Sewera wielu chrześcijan cier­piało męki i poniosło śmierć. Do tych należą sławni męczennicy w afrykańskim mieście Scillita, dalej święte Perpetua i Felicyta z towa­rzyszkami. Akta tych męczeństw, zawierające dzienniki szlachetnej dumy dwudziestoletniej męczennicy Perpetuy pisane przez nią samą aż po dzień śmierci, są dla nas jedną z naj­bardziej rozczulających i najpiękniejszych pamiątek dawnego Kościoła.

 

Z tych historycznych faktów jest widoczne, że gdy czasami powstało sroższe i ogólne prześladowanie chrześcijan w całym państwie, tra­fiały się miejscowe i chwilowe przerwy, a cza­sem nawet ogólne wytchnienia dla prześlado­wanych. Przypadek tego rodzaju dostarcza nam bardzo zajmującego przykładu, będącego w związku z tą powieścią. Gdy prześladowanie Sewera ustało, w innych częściach państwa Scapula, prokonsul Afryki, nie przestał prześladować z uporczywym okrucieństwem. Ska­zał między innymi, Mawilusa z Adrumetum, na pożarcie bestiom, gdy wtem wpadł w cięż­ką chorobę. Tertulian, najdawniejszy z chrze­ścijańskich łacińskich pisarzy, napisał do prokonsula, aby korzystał z tego napomnienia i żałował za zbrodnie, przypominając mu sądy Boże, spełnione na tych okrutnych prześlado­wcach chrześcijan w różnych częściach świata. Taka zaś była miłość u tych świętych ludzi, że gdy pisał Tertulian, wszyscy się gorąco modlili o wyzdrowienie nieprzyjaciela.

 

Dalej uczył prokonsula Tertulian, jak może bardzo wiernie wypełniać powinności, nie dopuszczając się okrucieństw i postępując tak, jak wielu innych sędziów. Na przykład Cincius Sewerus poddawał oskarżonym, co mieli mó­wić, aby się uniewinnić. Wespronius Kandidus uwolnił chrześcijanina na tej zasadzie, że śmierć jego wznieciłaby gwałty publiczne. Asper, wi­dząc chrześcijanina bliskiego odstąpienia wiary przy zbyt ciężkich mękach, kazał mąk poprze­stać i głośno żałował, że był świadkiem podo­bnego wypadku. Pudens, czytając akt oskar­żenia, oświadczył, że zawiera kłamliwe oskar­żenie, jest zatem nieważny, i podarł pismo.

 

Widzimy więc, jak wielce zależało od uspo­sobienia charakteru gubernatorów i sędziów zastosowanie, a czasem i obostrzenie prześladowczych ukazów cesarskich. A święty Am­broży opowiada nam, jak niektórzy gubernatorowie chwalili się, iż z prowincji swoich z orężem krwią nieskalanym powrócili.

 

Łatwo więc możemy pojąć, dlaczego czasem uporczywe prześladowanie panuje w Galii, Afryce lub Azji, gdy główna część Kościoła kwitnie w pokoju.

 

Lecz nigdzie tak często jak w Rzymie duch prześladowczy nie wybuchał: tak dalece, że można uważać za przywilej, papieżom właści­wy podczas trzech pierwszych wieków, że stwierdzali krwią swoją wiarę, której nauczali. Każdy nowo obrany papież był przyszłym męczennikiem.

 

W czasie naszego opowiadania Kościół od­poczywał w jednym z tych dłuższych przecią­gów pokoju, dających sposobność do wielkiego rozwinięcia. Od śmierci Waleriana r. 268, nie było znacznego prześladowania, chociaż te lata uświetniło niejedno męczeństwo. W takich epokach chrześcijanie mogli wyznawać swobodnie swą wiarę i spełniać obrzędy przy pewnej zewnętrznej nawet wspaniałości. Miasto po­dzielone było na dzielnice, czyli parafie; w każdej parafii był kościół obsługiwany przez księ­ży, diakonów i niższego stopnia kleryków. Wspieraniem ubogich, odwiedzaniem chorych, nauczaniem katechumenów, udzielaniem św. Sakramentów, odprawianiem codziennego nabożeństwa, przestrzeganiem kanonów pokut­nych, trudniło się duchowieństwo każdego stopnia, jak też i zbieraniem jałmużn na po­dobne cele, będące, w związku z pobożnością, miłosierdziem i gościnnością. Zapisane jest, że r. 250 podczas papiestwa Korneliusza w Rzy­mie, 46 księży i 154 niższego stopnia duchownych utrzymywanych było z jałmużn wiernych, razem z 1500 ubogimi.

 

Ta liczba księży zgadza się dosyć z liczbą ówczesnych kościołów rzymskich, o których mówi św. Optatus. Chociaż groby męczenni­ków w katakumbach nie przestawały być przedmiotem nabożeństwa w spokojniejszych czasach, i chociaż te schronienia prześladowa­nych utrzymywane były w dobrym stanie i po­rządku, nie były wszakże używane do zwy­czajnych nabożeństw. Kościoły, o których już mówiliśmy, często bywały publiczne, obszerne, a nawet wspaniałe; poganie nawet przycho­dzili na kazania i obrządki te, do których liturgia przypuszczać katechumenów dozwalała.

 

Lecz częściej jeszcze mieściły się kościoły w prywatnych domach, zapewne przerabiane z tych dużych sal, czyli trykliniów, znajdują­cych się w każdym bogatszym domu. I taki był, jak nam wiadomo, początek wielu kościołów rzymskich.

 

Tertulian wspomina o chrześcijańskich cmen­tarzach pod taką nazwą i z takimi szczegóła­mi, że można wywnioskować, że były na po­wierzchni ziemi, bo przyrównywa te cmenta­rze do boisk, które w owym czasie w Italii miały być pod gołym niebem.

 

Zwyczaj jeden w pożyciu dawnych Rzy­mian wytłumaczy pytanie, jakie sobie każdy może zadać, jakim sposobem wielka liczba wier­nych mogła się gromadzić w takich kościołach, nie ściągając na siebie uwagi, a zatem prześladowania? Co rano w każdym większym domu odbywało się ranne przyjęcie; pan do­mu, otoczony sługami i klientami, przypuszczał do siebie niektórych posłańców od przyjaciół, niewolników lub wyzwoleńców, gdy jednocześnie inni posłańcy sprawiali się sługom pałaco­wym ze zleceń swoich i nie przestąpiwszy progów wewnętrznych, oddalali się. Tym spo­sobem wiele bardzo osób po wielkich domach mogło wchodzić i wychodzić wraz z tłumem niewolników, handlarzy, i innych mających co­dziennie wstęp dozwolony, to głównym wej­ściem, to tylnymi drzwiami, nie ściągając na siebie wielkiej lub prawie żadnej uwagi.

 

Inne jeszcze ważne bardzo zjawisko w spo­łeczeństwie pierwszych chrześcijan wydałoby nam się zupełnie nie do uwierzenia, gdyby nie było potwierdzone wiarygodnymi aktami mę­czenników i tradycją kościelną. A tym zjawi­skiem jest tajemnica, jaką się umieli otaczać.

 

Jest rzeczą niewątpliwą, że osoby, żyjące w najwyższym towarzystwie, piastujące najwyż­sze w kraju urzędy i zbliżone do osoby cesar­skiej, wiarę chrześcijańską wyznawały, nie obudzając posądzenia nawet w najpoufalszych przyjaciołach w pogaństwie trwających. Co większa, trafiało się, że najbliżsi krewni w tym względzie w zupełnej zostawali nieświadomo­ści. Ani kłamstwo, ani udawanie, a tym mniej uczynki niezgodne z chrześcijańską moralno­ścią i prawdą nie były dozwalane dla utrzy­mania tajemnicy. Lecz nie zaniedbywano żad­nych ostrożności, byleby zgodnych z najzupełniejszą rzetelnością, dla ukrywania wiary chrze­ścijańskiej przed okiem niewiernych.

 

Jakkolwiek potrzebne było tak ostrożne postępowanie dla uniknięcia zbytecznego prześla­dowania, wszakże ciężko w skutkach swoich dawało się czuć zachowującym tajemnicę. Świat pogański, świat bogactw i potęgi, wpływów i wysokich stanowisk, świat, który nada­wał prawa i stosował się do nich podług upodobania swego, świat ubóstwiający ziemskie szczęście, a nienawidzący wiary, czuł się oto­czonym, przesiąkniętym, przepełnionym tajemniczą religią, która się rozszerzała nie wiedzieć jak, i wywierała wpływ, którego źródła nikt nie znał. Rodzice ze zgrozą odkrywali, że syn lub córka przyjęli to nowe prawo, z którym ani się domyślali, aby byli w tak bliskim zetknięciu, a które według powszechnych wyobra­żeń uważano za głupie, podłe i społecznie przewrotne.

 

Stąd nienawiść ku wierze chrześcijańskiej zarówno polityczna jak religijna. Świat chrześcijański uważany był za nie rzymski, przeciw­ny w dążnościach swoich rozszerzaniu się i po­wodzeniu państwa, i jako podległy niewidzial­nej obcej potędze. Chrześcijanie uznani zostali za "niewiernych cesarzom" i to wystar­czyło. Stąd spokojność i bezpieczeństwo chrze­ścijan wielce zależały od usposobienia ludu; gdy demagog lub fanatyk zdołał lud podburzyć ani uniewinnienie się z narzuconych przewi­nień, ani w cichości pędzone życie, ani prawa obywatelskie nie mogły zasłonić chrześcijan przed swawolą prześladowców.

 

 

Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom I. Łomża 1936, ss. 89-96.

 


© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Kraków 2007

Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.

FABIOLA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: