F A B I O L A

 

POWIEŚĆ

 

Z CZASÓW PRZEŚLADOWANIA

CHRZEŚCIJAN W ROKU 302

 

KARDYNAŁ M. WISEMAN

 

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

 

Chwile rozejmu

––––

 

ROZDZIAŁ I.

 

Chrześcijańska rodzina

 

Słońce chyli się ku zachodowi i zaledwie już parę godzin ma przed sobą. Niebo, żadną chmurką nie przyćmione, jaśnieje pogodą, ale upał mniej się już czuć daje. Tłumy ludu wy­sypują się z domów, dążąc dwiema drogami ku ogrodom Cezara i Sallusta. Jedni chcą użyć wieczornego chłodu, inni idą, aby usłyszeć co nowego, pozbierać dzienne wiadomości. Za­prowadzimy jednak czytelnika naprzód do owej części miasta, która się zwie Polem Marsowym, Campus Martius.

 

Miejsce to od najdawniejszych czasów rzym­skich było polem atletycznych i wojennych ćwi­czeń ludu, a u schyłku rzeczypospolitej poczęło się zapełniać budynkami i gmachami publicz­nymi. Pompejusz wzniósł tam swój teatr, wkrót­ce potem Agrypa założył panteon i przyległe łaźnie. W miarę jak arystokratyczne pagórki zabudowały się pałacami cesarskimi i to tak szybko, że po pożarze za Nerona obszar Palatynu nie wystarczał już na gmachy cesarskie i cyrk wielki (Circus Maximus), prywatne sie­dziby rozpościerały się po Polu Marsowym.

 

Łaźnie Tytusa, wzniesione na ruinach Zło­tego domu zajęły pagórek, zwany Mons Esquilinus, łaźnie Karakali Mons Aventinus; w cza­sie, który opisujemy, cesarz Dioklecjan zagar­nął sobie na łaźnie przestrzeń niegdyś przeznaczoną dla wielu patrycjuszowskich domów, na pagórku Mons Quirinalis niedaleko ogro­dów Sallustiusza.

 

Za czasów rzeczypospolilej było na środku Pola Marsowego wielkie kwadratowe ogrodze­nie, zwane Saepta lub też Ovile od podobień­stwa z owczarnią, podzielone na części, w któ­rych się mieściły pokolenia rzymskie dla gło­sowania w czasie komicjów, czyli zgromadzeń ludu. August ułożył plan w liście do Attykusa, opisany przez Cycerona, zamieniający to proste i tymczasowe ogrodzenie na wspaniałe i trwałe.

 

Saepta Iulia otoczono kolumnadą w malo­widła ozdobną, 1000 stóp długą, 500 stóp sze­roką, a obejmującą miejsce, gdzie teraz stoją pałace Doria i Verospi (wzdłuż teraźniejszego Corso, oraz kolegium rzymskiego, kościoła św. Ignacego i kaplicy Caravita). Dom, do którego zapraszamy czytelnika, stoi naprzeciwko Saepta Iulia, tam, gdzie obecnie jest teraźniejszy koś­ciół św. Marcelego. Na wschód zaś, aż do pod­nóża Kwirynału, zajmuje (zwyczajem pańskich zabudowań w Rzymie) znaczną bardzo prze­strzeń. Ze strony zewnętrznej, przedstawia wi­dok jednostajny i martwy. Ściany nagie, bez architektonicznych ozdób, niewysokie, jedynie oknami urozmaicone. W środku jednej ściany tego domu są drzwi in antis, to jest zaledwie ozdobione tympanonem czyli gzymsem trójkąt­nym, wspartym na dwóch prostych filarach.

 

Wstępujemy w progi tego domu. Przeszedł­szy przedsionek, gdzie na wstępie z przyjem­nością wyczytaliśmy powitalne Salve, znajdu­jemy się w atrium, czyli sali przyjęć tego domu. Kolumny naokoło, a w środku fontanna o dwóch kondygnacjach, łagodnie szemrząca. W niej to kryształowa woda, wodociągiem Klaudyjskim z wyżyn tuskulańskich sprowadzona, wytryskując w powietrze raz wyżej, drugi raz niżej, spada w czarę z czerwonego marmuru, a potem w miękkiej fali spływa kroplistym de­szczykiem na różnobarwne kwiaty w zgrab­nych doniczkach wokoło poustawianych, zanim się zbierze do niżej umieszczonego zbiornika. Pod kolumnami umieszczone są bogate sprzęty, siedzenia wykładane kością słoniową, a nawet i srebrem, stoły z drzewa kosztownego, a na stołach świeczniki, lampy i inne domowe sprzęty z bronzu lub srebra; mistrzowskim dłutem rzeźbione popiersia, naczynia, trójnogi i rozmaite kunsztowne wyroby.

 

Na ścianach malowidła, choć pochodzące z ubiegłych już czasów, nie straciły dotąd ca­łej żywości kolorów. Między malowidłami wi­dać we framugach figury historyczne, a nawet i mitologiczne, ale rzecz dziwna, nic takiego oko nie spotyka, co by mogło najdelikatniejsze uczucie razić. Tu i ówdzie próżna framuga lub malowidło zakryte świadczy, iż to uczy­niono z umysłu.

 

Impluvium, otwór wielki kwadratowy w su­ficie, ciemnym płótnem zasłonięty, a chroniący od deszczu i słońca, zaledwie dozwala w tym sztucznym mroku widzieć dopiero co opisane przedmioty, dodając nowego uroku temu, co dalej oglądać będziemy.

 

Przez łuk arkady, wprost naprzeciw tej, którąśmy weszli, ukazuje się dalsza, daleko bo­gatsza komnata, wykładana różnokolorowymi marmurami i błyszcząca złotem. Tu już do sufitu nie użyto płótna, lecz szkła (lapis specularis); firanka zaś odsunięta wpuszcza do tego przybytku jaskrawy promień zachodzącego słońca. Tu poznajemy dopiero, żeśmy nie w zaczarowanym pałacu, ale w mieszkalnym domu.

 

Za stołem, wspartym na kolumnach z mar­muru frygijskiego, siedzi matrona w średnim wieku: rysy jej szlachetne i łagodne noszą śla­dy dawniej doznanych cierpień, lecz jakaś po­tęga zdaje się, że zatarła wspomnienia tych cierpień, lub słodkim wpływem złagodziła. Ża­łość i pociecha wspólnie opanowały serce tej osoby. Prostota jej powierzchowności dziwnie odbija przy otaczających ją bogactwach. Wło­sy, gdzieniegdzie siwizną osrebrzone, nie są ani nakryte, ani sztucznie utrefione. Suknia jej jest ciemnej barwy i najprostszego kroju, bez wyszywań, wyjąwszy oblamowania purpu­rową taśmą, zwane segmentum, wdowi stan oznaczające. Nie ujrzysz na niej żadnej z tych kosztowności, tak obficie zdobiących damy rzymskie. Jedyny klejnot, który ją przy­straja, jest sznureczek złoty około szyi obwi­nięty, na którym zawieszona zapewne droga pamiątka, starannie ukryta pod wierzchnią suk­nią.

 

W tej chwili pilnie pani ta pracuje nad ozdobą widocznie nie do własnego użytku przeznaczoną. Na długiej wstędze ze złotej materii haftuje jeszcze bogatszą nicią złotą i często sięga do zgrabnych szkatułek, rozsta­wionych na stole, po perłę lub drogi w złoto oprawny kamień, który starannie wszywa w robotę. Są to może zabytki z dawnych czasów, a na wyższy cel teraz obrócone. Lecz gdy czas upływa, jakaś niespokojność widocznie prze­rywa łagodny bieg jej myśli, zatopionej (jak się zdawało) w robocie. Teraz często wzrok od haftu odrywając, wpatrując się w arkadę wchodową, czasem ucho natęża, aby dosłyszeć kro­ki i zdaje się być zasmucona zawiedzioną na­dzieją, spoglądając to na słońce, to na klepsyd­rę, czyli wodny zegar, stojący na półeczce. Ale właśnie gdy głębszy niepokój począł się malować na jej obliczu, silna a dobrze znana ręka pchnęła drzwi, a matrona pochyliła się naprzód z uradowanym wejrzeniem, witając po­żądanego gościa.

 

 

Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom I. Łomża 1936, ss. 5-9.

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2007

Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.

FABIOLA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: