––––
ROZDZIAŁ I.
Słońce chyli się ku zachodowi i zaledwie już parę godzin ma przed sobą. Niebo, żadną chmurką nie przyćmione, jaśnieje pogodą, ale upał mniej się już czuć daje. Tłumy ludu wysypują się z domów, dążąc dwiema drogami ku ogrodom Cezara i Sallusta. Jedni chcą użyć wieczornego chłodu, inni idą, aby usłyszeć co nowego, pozbierać dzienne wiadomości. Zaprowadzimy jednak czytelnika naprzód do owej części miasta, która się zwie Polem Marsowym, Campus Martius.
Miejsce to od najdawniejszych czasów rzymskich było polem atletycznych i wojennych ćwiczeń ludu, a u schyłku rzeczypospolitej poczęło się zapełniać budynkami i gmachami publicznymi. Pompejusz wzniósł tam swój teatr, wkrótce potem Agrypa założył panteon i przyległe łaźnie. W miarę jak arystokratyczne pagórki zabudowały się pałacami cesarskimi i to tak szybko, że po pożarze za Nerona obszar Palatynu nie wystarczał już na gmachy cesarskie i cyrk wielki (Circus Maximus), prywatne siedziby rozpościerały się po Polu Marsowym.
Łaźnie Tytusa, wzniesione na ruinach Złotego domu zajęły pagórek, zwany Mons Esquilinus, łaźnie Karakali Mons Aventinus; w czasie, który opisujemy, cesarz Dioklecjan zagarnął sobie na łaźnie przestrzeń niegdyś przeznaczoną dla wielu patrycjuszowskich domów, na pagórku Mons Quirinalis niedaleko ogrodów Sallustiusza.
Za czasów rzeczypospolilej było na środku Pola Marsowego wielkie kwadratowe ogrodzenie, zwane Saepta lub też Ovile od podobieństwa z owczarnią, podzielone na części, w których się mieściły pokolenia rzymskie dla głosowania w czasie komicjów, czyli zgromadzeń ludu. August ułożył plan w liście do Attykusa, opisany przez Cycerona, zamieniający to proste i tymczasowe ogrodzenie na wspaniałe i trwałe.
Saepta Iulia otoczono kolumnadą w malowidła ozdobną, 1000 stóp długą, 500 stóp szeroką, a obejmującą miejsce, gdzie teraz stoją pałace Doria i Verospi (wzdłuż teraźniejszego Corso, oraz kolegium rzymskiego, kościoła św. Ignacego i kaplicy Caravita). Dom, do którego zapraszamy czytelnika, stoi naprzeciwko Saepta Iulia, tam, gdzie obecnie jest teraźniejszy kościół św. Marcelego. Na wschód zaś, aż do podnóża Kwirynału, zajmuje (zwyczajem pańskich zabudowań w Rzymie) znaczną bardzo przestrzeń. Ze strony zewnętrznej, przedstawia widok jednostajny i martwy. Ściany nagie, bez architektonicznych ozdób, niewysokie, jedynie oknami urozmaicone. W środku jednej ściany tego domu są drzwi in antis, to jest zaledwie ozdobione tympanonem czyli gzymsem trójkątnym, wspartym na dwóch prostych filarach.
Wstępujemy w progi tego domu. Przeszedłszy przedsionek, gdzie na wstępie z przyjemnością wyczytaliśmy powitalne Salve, znajdujemy się w atrium, czyli sali przyjęć tego domu. Kolumny naokoło, a w środku fontanna o dwóch kondygnacjach, łagodnie szemrząca. W niej to kryształowa woda, wodociągiem Klaudyjskim z wyżyn tuskulańskich sprowadzona, wytryskując w powietrze raz wyżej, drugi raz niżej, spada w czarę z czerwonego marmuru, a potem w miękkiej fali spływa kroplistym deszczykiem na różnobarwne kwiaty w zgrabnych doniczkach wokoło poustawianych, zanim się zbierze do niżej umieszczonego zbiornika. Pod kolumnami umieszczone są bogate sprzęty, siedzenia wykładane kością słoniową, a nawet i srebrem, stoły z drzewa kosztownego, a na stołach świeczniki, lampy i inne domowe sprzęty z bronzu lub srebra; mistrzowskim dłutem rzeźbione popiersia, naczynia, trójnogi i rozmaite kunsztowne wyroby.
Na ścianach malowidła, choć pochodzące z ubiegłych już czasów, nie straciły dotąd całej żywości kolorów. Między malowidłami widać we framugach figury historyczne, a nawet i mitologiczne, ale rzecz dziwna, nic takiego oko nie spotyka, co by mogło najdelikatniejsze uczucie razić. Tu i ówdzie próżna framuga lub malowidło zakryte świadczy, iż to uczyniono z umysłu.
Impluvium, otwór wielki kwadratowy w suficie, ciemnym płótnem zasłonięty, a chroniący od deszczu i słońca, zaledwie dozwala w tym sztucznym mroku widzieć dopiero co opisane przedmioty, dodając nowego uroku temu, co dalej oglądać będziemy.
Przez łuk arkady, wprost naprzeciw tej, którąśmy weszli, ukazuje się dalsza, daleko bogatsza komnata, wykładana różnokolorowymi marmurami i błyszcząca złotem. Tu już do sufitu nie użyto płótna, lecz szkła (lapis specularis); firanka zaś odsunięta wpuszcza do tego przybytku jaskrawy promień zachodzącego słońca. Tu poznajemy dopiero, żeśmy nie w zaczarowanym pałacu, ale w mieszkalnym domu.
Za stołem, wspartym na kolumnach z marmuru frygijskiego, siedzi matrona w średnim wieku: rysy jej szlachetne i łagodne noszą ślady dawniej doznanych cierpień, lecz jakaś potęga zdaje się, że zatarła wspomnienia tych cierpień, lub słodkim wpływem złagodziła. Żałość i pociecha wspólnie opanowały serce tej osoby. Prostota jej powierzchowności dziwnie odbija przy otaczających ją bogactwach. Włosy, gdzieniegdzie siwizną osrebrzone, nie są ani nakryte, ani sztucznie utrefione. Suknia jej jest ciemnej barwy i najprostszego kroju, bez wyszywań, wyjąwszy oblamowania purpurową taśmą, zwane segmentum, wdowi stan oznaczające. Nie ujrzysz na niej żadnej z tych kosztowności, tak obficie zdobiących damy rzymskie. Jedyny klejnot, który ją przystraja, jest sznureczek złoty około szyi obwinięty, na którym zawieszona zapewne droga pamiątka, starannie ukryta pod wierzchnią suknią.
W tej chwili pilnie pani ta pracuje nad ozdobą widocznie nie do własnego użytku przeznaczoną. Na długiej wstędze ze złotej materii haftuje jeszcze bogatszą nicią złotą i często sięga do zgrabnych szkatułek, rozstawionych na stole, po perłę lub drogi w złoto oprawny kamień, który starannie wszywa w robotę. Są to może zabytki z dawnych czasów, a na wyższy cel teraz obrócone. Lecz gdy czas upływa, jakaś niespokojność widocznie przerywa łagodny bieg jej myśli, zatopionej (jak się zdawało) w robocie. Teraz często wzrok od haftu odrywając, wpatrując się w arkadę wchodową, czasem ucho natęża, aby dosłyszeć kroki i zdaje się być zasmucona zawiedzioną nadzieją, spoglądając to na słońce, to na klepsydrę, czyli wodny zegar, stojący na półeczce. Ale właśnie gdy głębszy niepokój począł się malować na jej obliczu, silna a dobrze znana ręka pchnęła drzwi, a matrona pochyliła się naprzód z uradowanym wejrzeniem, witając pożądanego gościa.
Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom I. Łomża 1936, ss. 5-9.
Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.
FABIOLA
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: