O MĘCE PANA JEZUSA

 

KAZANIA I SZKICE

 

KSIĘŻY TOWARZYSTWA JEZUSOWEGO

 

 

KAZANIE VIII

 

Zdrada Judasza

 

KS. FRANCISZEK EBERHARD SI

 

Treść: Zdrada Judasza, wzięta analitycznie. – Zdradą Judasza brzydzimy się wszyscy – a co Judasza doprowadziło do tej zbrodni ohydnej? Namiętność, której wolne dał wodze. – I. Rozważa­nie targu Judaszowego o życie Chrystusa – jego zdrady sa­mej – jego wyrzutów sumienia – jego śmierci. II. Geneza namiętności w ogóle – jej rozwój, przebieg, wyniki. – Principiis obsta – ocknijmy się dzisiaj.

 

 

"Co mi chcecie dać, a ja go wam wydam?

A oni naznaczyli mu trzydzieści srebrnych". Mt. XXVI, 15.

 

Widzieliśmy w przeszłej nauce Zbawiciela w Ogrojcu na ziemi leżącego, rozważaliśmy przyczynę Jego smutku, boleści, trwogi i krwawego potu, a poznawszy, że grzechy nasze i niepra­wości były katami Serca Jezusowego, uczyniliśmy mocne przed­sięwzięcie strzec się grzechu, poskramiać nasze namiętności, a szczególnie główną, która jest i najczęściej przyczyną się staje naszego upadku na drodze duchownej. A wykonanie tego zamiaru o jakże nam bardzo potrzebne, jeśli się nie chcemy stać naśla­dowcami, przyjaciółmi i braćmi potwora najszkaradniejszego, ja­kiego świat widział – jeśli jak Judasz serca naszego najczarniej­szą niewdzięcznością, najohydniejszym przeniewierstwem kalać nie chcemy. Ach, któżby uwierzył, że jedna namiętność człowieka do tego przywiedzie, że się zdrajcą stanie, że sprawcę życia na śmierć wyda, że pocałunek – święty znak przyjaźni – w pieczęć wiarołomstwa obróci? O, wszystkie wieki czyn ten szatański będą przeklinały, wszystkie wieki ze zgrozą będą wspominały o tym zdrajcy, niczym się bowiem świat bardziej nie brzydzi jak krzywo­przysięstwem, jak wiarołomstwem, jak zdradą, i to zdradą największego dobroczyńcy, najukochańszego brata, ojca najtroskliwszego. A któż może pojąć głębokość i okropność tych boleści, które ten niewdzięczny Apostoł Panu swemu wyrządził? Zgadzają się też ogólnie nauczyciele Kościoła, że ze wszystkich boleści, które Serce Jezusa dotknęły, ta wszystkie inne przewyższa. Aby­śmy tę mękę, te cierpienia Jezusa, przez ucznia Mu wyrządzone, lepiej poznali, będzie dziś moim staraniem przedstawić wam czyn Judaszowy w całej jego ohydności, po wtóre zaś pokażę wam ko­nieczność poskromienia panującej w nas namiętności. Aby ta nauka serca nasze od wszelkiej niewdzięczności odstraszyła i za­chęciła do czuwania nad naszymi złymi skłonnościami – prośmy o pomoc Matkę Bożą. Zdrowaś Maryjo!

 

 

I.

 

Co mi chcecie dać, a ja go wam wydam. Czyj to głos? Uczeń. Apostoł, obsypany największymi dobrodziejstwy, gotów jest i szuka sposobności, by zdradzić swego Nauczyciela, swego Mistrza, swego Pana, swego Ojca, swego Zbawiciela. Chrystus bowiem umiłował go miłością ojcowską, wybrał go z tylu milio­nów ludzi na jednego z swych Apostołów. Przez trzy już lata był Judasz nieodstępnym Zbawiciela towarzyszem, jemu to nawet Pan nasz powierzył tę małą ilość pieniędzy, której dla utrzymania swych uczniów koniecznie potrzebował. Jemu to było danym słu­chać wszystkich nauk Jezusowych, widzieć te liczne Jego cuda; on to patrzył na tych chorych, których Jezus leczył, na łakną­cych, których karmił, na umarłych, których wskrzesił. On to był słyszał ów głos Ojca niebieskiego: Ten jest Syn mój ukochany, w którym sobie upodobałem, Jego słuchajcie. On to patrzył za­wsze na świętość Zbawiciela, doznawał tyle dowodów Jego nie­skończonej dobroci, łagodności, miłości, ojcowskiej opieki. I ten Judasz mógł się tej zbrodni dopuścić? Tak, jego to głos. Co mi chcecie dać, a ja go wam wydam. Wydam wam mego dobro­czyńcę, Zbawiciela mego, Jezusa niewinnego. O Judaszu, upamiętaj się, co czynisz!? Czy twoje sumienie milczy? Czy nie wszystko oburza się w tobie? Czy nie widzisz tej rozpaczy, do której ciebie ten do nieba o pomstę wołający czyn przywiedzie? Nie – Judasz nic nie widzi. Triumfuje namiętność, skąpstwo jego. Co chcecie mi dać, abym go wydał. A oni naznaczyli mu trzydzieści srebrnych. I oto wyciąga swe ręce za przeklętymi pieniądzmi, na widok ich przytłumia sumienie, strasznym głosem go upominające, przytłumia wszelkie uczucia sprawiedliwości, przyjaźni, wierności. Judaszu, za trzydzieści srebrników sprzedajesz Pana twego? Cofnij rękę, rzuć precz te pieniądze, byś krwi niewinnej nie sprzedał; pamiętaj, że ten Pan, którego sprzedać zamyślasz, Panem jest bogatym, że ci da niebo zamiast tych li­chych pieniędzy. Nie, daremnie woła sumienie. Spiesz się tedy Judaszu, spiesz z twymi pieniądzmi, schowaj je dobrze, byś nie zapomniał, kogo za nie masz wydać!

 

I cóż czyni ten haniebny niewdzięcznik? czy się może kryje przed Jezusem, by go widok Jego nie zgniótł i nie przywalił do ziemi? Judasz już nie miał żadnego wstydu. Wchodzi w grono wiernych Jezusa Apostołów, z nimi we wieczerniku siada do stołu, świadkiem jest największego cudu miłości Jezusa, ustanowienia najświętszego Sakramentu, przyjmuje ten Sakrament i kamiennym patrzy sercem. Zbawiciel nasz, który nie chce śmierci bezbożnego, stara się odwieść jeszcze Judasza od jego zamiaru bezbożnego. Wstaje bowiem od wieczerzy, nalewa wody w miednicę i bierze prześcieradło. Widzi Judasz, jak Pan panów przed uczniami na ziemi klęczy i jednemu uczniowi po drugim nogi umywa, widzi, jak się zbliża i do jego nóg własnych. Nie­szczęsny, czy cię i ten widok nie wzrusza? O Judaszu, teraz czas, rzuć się do nóg Zbawiciela twego, przeproś Go, On cię jeszcze przytuli do Serca swego i z ust Jego usłyszysz: Idź, grzech twój jest ci odpuszczony. Daremnie!

 

Nowego środka chwyta się Zbawiciel, by ratować duszę Ju­dasza. Pokazuje swoim Apostołom jakiś smutek, zatrwożył się duchem, mówiąc: Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, że jeden z was mnie wyda. Biada onemu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydan; dobrze by mu było, aby się nie był na­rodził ów człowiek... Chrześcijanie, czy uwierzyć, że jedna namiętność człowieka do takiej ślepoty, do takiego nierozumu, do takiej zatwardziałości przywieść może, iż groźba z ust samego Boga, groźba wiecznym potępieniem grożąca, żadnego skutku wię­cej nie wywiera? Tak jest, bo cóż czyni Judasz? Kiedy ucznio­wie, zasmuciwszy się bardzo, spojrzeli jeden na drugiego, wąt­piąc, o kim by mówił, bo nie mogli się domyśleć, żeby wśród nich zdrajca miał być: wtenczas Judasz odważył się jeszcze obłu­dny swój wzrok utkwić w oblicze Świętego Świętych, i pytać się zuchwałymi usty: Azażem ja jest, Mistrzu? A Jezus mu na to: Tyś powiedział – dodając jeszcze: Co czynić masz, czyń rychlej. On tedy natychmiast wyszedł – a była noc! O zaiste, noc była, noc najciemniejsza, noc straszna w sercu Judasza, noc, której ciemności światłość sama nadaremnie rozproszyć się starała. Błądzi więc Judasz w ciemnościach nocy, zastanawia się, co ma czynić.

 

Słyszał podobno Chrystusa podczas wieczerzy mówiącego, że pójdzie do ogrodu Gethsemani. Udaje się więc do faryzeu­szów, do rady żydowskiej i do onej roty, która, uzbrojona kijmi, powrozami i mieczami, Jezusa miała związać. Mówi im, gdzie najlepsza będzie do pojmania Jezusa sposobność, co więcej, stawia się na ich czele, pokazuje im drogę, daje im znak, aby się nie pomylili w osobie Chrystusa. Któregokolwiek pocałuję, tenci jest, imajcie go.

 

Przybyli wreszcie do ogrodu Gethsemani, gdzie Chrystus leży na ziemi krwawym potem oblany. Judasz, udając szczerego przyjaciela, zbliża się do Jezusa, pozdrawia Go głosem niby przy­jacielskim, ściska Go, śmie nawet dotknąć się tej twarzy, tych ust, których ledwo Matka Dziewica dotknąć się śmiała. I natych­miast, przystąpiwszy do Jezusa, rzekł: Bądź pozdrowion, Rabbi! i pocałował Go... O bezwstydny, niecny człowiecze, czyż do twej zbrodni jeszcze nową bezczelność dodawać musisz i ukrywać twe diabelskie zamiary pozorem najtkliwszego przywiązania? Nie wzdrygasz się twymi jadowitymi ustami dotykać najświętszych ust Zbawiciela, dawać Mu nimi pocałowanie i tak znieważać naj­świętsze węzły miłości i przyjaźni?

 

Lecz czemu robię nędznemu wyrzuty, gdy Chrystus mu ża­dnych nie robi? Judasz się zbliżył do Zbawiciela, a Jezus swej twarzy od niego nie odwraca, nie odpycha go, owszem, wzro­kiem ojcowskim, z otwartymi rękoma idzie naprzeciw niego, mó­wiąc: Przyjacielu, na coś przyszedł? Judaszu, pocałowaniem wydawasz Syna Człowieczego?... Oto jak się Jezus stara pozyskać jego serce. Przyjacielu, mówi, jużeś mnie zdradził. Stało się. Ach powróć, powróć jeszcze. Ostatni raz dzisiaj na tym świecie roz­mawiam z tobą. Przyjacielu, cóżem ci uczynił? Przedałeś moją krew za bezcen, o, gdybym przez tę krew moją ciebie mógł zba­wić! Wydałeś mnie na śmierć, o, umarłbym chętnie, gdyby śmierć moja stała się dla ciebie przyczyną zbawienia. O Judaszu, obyś i ty to poznał w tej godzinie, która ci jeszcze służyć może do zbawienia! Ty – tak bliski twego Zbawcy, o uczniu mój drogi, rzeknij tylko: Zgrzeszyłem – a usłyszysz: Grzech twój jest ci odpuszczony. Upamiętaj się, jeszcze czas, jeszcze miłość moja ku tobie nie wygasła, ach nie gardź ostatnim wołaniem moim. Judaszu, uczniu, synu powróć do mnie! Cóżem ci uczynił, albo przez com cię zasmucił?

 

Nie, noc była dla Judasza. Gardzi ostatnim Jezusa woła­niem. Cóż to za zatwardziałość, cóż to za nieczułość, cóż to za serce kamienne? Idźże tedy niewdzięczniku, szukaj twego szczę­ścia w nasyceniu twej podłej namiętności. Lecz kto był, kto jest, kto będzie szczęśliwy, będąc niewolnikiem szatana!? Ledwo na­sycił swoją namiętność, ledwo zdradę wykonał, a już sumienie się budzi i strasznym głosem woła na niego. Poznaje czarną swą zbrodnię w całej okropności i szkaradzie, straszne obrazy niby tortury najokropniejsze go dręczą. Teraz, nasyciwszy swoją na­miętność, poznaje dopiero dobroć, miłosierdzie i niebieską słodycz Pana swego; teraz drży przed samym sobą, zdaje mu się, jakby Jezus leżał w jego objęciu, jakby mu ostatni raz dawał pocału­nek, jakby wołał na niego: Judaszu, pocałunkiem wydajesz Syna Człowieczego? Zdjęty więc żalem strasznym, rozpaczą miotany, biegnie do Żydów bezbożnych, i, oddając im i pod nogi rzucając trzydzieści srebrników, za które Chrystusa był wydał, i które oczy jego tak olśniły, woła okropnym, rozpaczliwym głosem: Zgrzeszyłem, zgrzeszyłem, wydając krew niewinną!... I nie śmie­jąc się udać do łaski miłosiernego Jezusa, wpadł jak drugi Kain w rozpacz, wołając: Większy jest grzech mój, niźlibym mógł do­stąpić odpuszczenia. Niech zginie dzień, któregom się urodził, i noc, w którą rzeczono: Począł się człowiek. Dzień on niech się obróci w ciemności, niech się o nim nie pyta Bóg z wysoka, i niech nie będzie oświecon światłością – niech go zaćmią ciem­ności i cień śmierci, a niech będzie ogarnion gorzkością, noc onę ciemny wicher niech osiędzie; niech nie idzie w liczbę dni rocz­nych, niechaj się zaćmią gwiazdy mrokiem jej, niechaj czeka światła a nie ogląda, iż nie zawarła drzwi żywota, który mię miał. Czemum w żywocie nie umarł? – a tak pójdę i nie wrócę się, do ziemi ciemnej i okrytej mgłą śmierci – do ziemi nędzy i ciem­ności, kędy cień śmierci, i nie masz rządu, ale wieczny strach przebywa. Czemum wnet po narodzeniu moim nie zginął? czemu byłem karmiony piersiami? Teraz bowiem śpiąc milczałbym i odpoczywał snem moim... I cóż robi? O, jak niedościgłe sądy Bo­skie. Tą samą ręką, którą za pieniądzmi wyciągał, tą samą ręką chwyta powróz, i wiesza się, tak iż, jak mówi Pismo, rozpukł się na poły, i wszystkie wnętrzności jego wypłynęły, i w tym samym momencie, w którym Zbawiciel pokutującemu na krzyżu łotrowi bramy raju otwiera, dusza zdrajcy rzuca się w przepaść wieczną, w miejsce najokropniejszych mąk, gdzie robak nie umiera.

 

 

II.

 

Chrześcijanie, nie masz ani jednego wśród nas, któryby czynu tego haniebnego nie przeklinał. Lecz cóż jest przyczyną tak głębokiego upadku Judasza. Ach, jedna tylko namiętność, jeden na początku tylko mały grzech do tego go przywiódł. Ni­gdy on dosyć nie miał. Na początku mało, potem kradł coraz więcej. Był bowiem, jak czytamy, złodziejem. Oto dokąd prowadzą namiętności – namiętności jakiegokolwiek bądź gatunku, rodzaju, imienia. Jak powinniśmy zatem czuwać nad sobą! Ach, nie jestem Apostołem, nie jestem od samego Chrystusa wykształ­cony, nie widziałem Jego cudów, Jego majestatu – z jaką więc troskliwością winienem poskramiać swoje namiętności. Pod tobą będzie pożądliwość twoja, a ty nad nią panować będziesz. Ach, chrześcijanie, dla namiętności tych naszych życie ludzkie po­równane jest do bojowania. Skądże, pyta się św. Jakub Apostoł, skąd walki i zwady między wami, iżali nie z pożądliwości wa­szych, które wojują w członkach waszych. One to są nierozłącz­nymi nieprzyjaciółmi waszymi. Nie masz miejsca, gdzie by nas nie ścigały, nie masz Świętego, któryby od nich był wolny. One ści­gały św. Benedykta aż w gęstwinę odludną, i nawet wtenczas, kiedy się rzucił w cierniste krzaki, by pokłóć buntujące się ciało. One ścigały świętego Bernarda, nawet wtenczas, kiedy zimą aż po szyję zagrzebał się w śniegu. One odważyły się nareszcie na­pastować świętego Hieronima w owej jaskini betleemskiej, gdzie Słowo stało się ciałem. Słuchajcie jego własnych słów. O jak często – mówi – chodząc spragniony i zmęczony po samotnej puszczy, byłem duchem we wspaniałych salach i wśród rozkoszy Rzymu! Nic mi nie pomogła samotność, rozmyślanie, milczenie i zatapianie się w gorzkości i strachu. Nic mi nie pomógł gruby wór, którym moje nędzne okrywałem członki. Tymczasem pła­kałem dzień i noc, a kiedy wreszcie po długim płaczu i wzdy­chaniu sen mimo woli oczy mi kleił, na gołej ziemi składałem kości moje osłabłe i zaledwo trzymające się kupy. Sam dobro­wolnie na takie skazawszy się więzienie, żyjąc tylko w towarzystwie dzikich zwierząt i skorpionów, widziałem jednakże po ty­siąc razy w mojej wyobraźni uroczyste i wesołe tańce i podczas kiedy twarz moja wybladła była od postu i pełna zmarszczków, duch mój rozgrzany był namiętnościami. O nędzni – woła św. Hieronim – jeżeli ci tak wiele cierpią, którzy w umartwionym ciele tylko myślami bywają napadani, jakimże dopiero cierpie­niom ulegnie młodzieniec, dziewica, używający wszystkich roz­koszy świata. Czy sądzicie, że nieprzyjaciele nie pobiegną za wami i do balowych sal, do stołów gier, wspaniałych uczt i tea­trów, że się lękają wygodnej szaty, uszytej z najdelikatniejszego jedwabiu i najpiękniejszego płótna!? Ach, w owych stosunkach, które św. Chryzostom palącymi się okazjami nazywa, o ileż pewniejszą nie będzie siła nieprzyjaciół, o ileż straszniejsze i nie­bezpieczniejsze starcie!

 

Mamy więc namiętności. Lecz jakże z nimi walczymy? Kto panuje nad sercem? Czy rozum, czy namiętność? Kogo słuchamy? Ach, chrześcijanie, cóż po dziś dzień bardziej zaniedbanego, jak wewnętrzna walka z namiętnościami, jak to panowanie nad złymi skłonnościami? Zadawalamy się po największej części jakąś po­wierzchowną przyzwoitością i uczciwością, a wewnątrz, w sercu naszym, tam gdzie żadne ludzkie oko nie docieknie, o tam namię­tności wolny mają bieg, tam składamy im hołd, tam nie wsty­dzimy się grzechami najbrudniejszymi sumienie nasze kalać, grze­chami, na których wspomnienie sami przed sobą zapłonąć mu­simy. Trzeba użyć świata, póki służą lata – każdy wiek ma swoje prawa – to niewinna tylko zabawka – to rzecz nic nieznacząca – oto są owe przewrotne zasady i uniewinnienia, którymi niepokój sumienia staramy się uciszyć. I Judasz kiedyś tak myślał: Te kilka pieniążków to fraszka. W odzieniu owczym namiętności do nas przychodzą, mówiąc: Czy myślisz, że się od ciebie domagam nieprzystojnych i sprośnych uczynków? Bynaj­mniej. Uprzejmego słówka, uśmiechu miłego, ukłonu przyjaznego, wzroku łaskawego, więcej nie pragnę. O, chytrzy to są nieprzy­jaciele, kwiatami ozdabiają miecz, którym nas ranią.

 

A kto się naraz złym stał? Czy Kain zaraz swego brata zabił? Czy Salomon przed bałwanami zaraz na kolanach się czoł­gał? Czy Henryk VIII, król angielski, zaraz na początku swego panowania rozpuście się oddał, wiary św. się wyparł, i tyle krwi niewinnej rozlać kazał? Czy ów lichwiarz, który swoim bliźnim krew wysysa, tak iż w swoim niemiłosierdziu biednej wdowie ostatni nawet grosz wydziera, czy on krzywoprzysięzca, który krzywoprzysięstwo zimnym sercem i z niesłychaną obojętnością popełnia, czy ów pyszny, który zhańbił honor swego bliźniego i szczęście jego zniszczył, czy ów bezczelnik obrzydły, któremu żadna cnota nie jest za świętą, żadna zbrodnia za czarną, żadna niewinność za drogą, tak, iż się stał przedmiotem powszechnej obrzydliwości, czy ci wszyscy naraz się stali tym, czym są dzi­siaj? Ach, powoli, kroplami woda wdzierała się do okrętu – niedbali z początku. Najprzód podawał im czart złą myśl, oni się tą myślą bawili, potem czuli jakieś w tej myśli upodobanie, po upodobaniu nastąpiło zezwolenie, a po zezwoleniu dopiero wyko­nanie. Jak się przy pierwszej pokusie zaniedbali, tak też przy drugiej i dogadzanie namiętnościom stało się u nich zwyczajem. Jeśli zaś człowiek – jak się wyraża św. Alfons – raz wpadł w przepaść ciemną grzechowego nałogu, wtenczas nie ma innego pragnienia, jak tylko grzeszyć, o niczym nie myśli, jak tylko o grzechu, o niczym nie mówi, jak tylko o grzechu. I tak staje się wreszcie podobny do nierozumnego zwierzęcia, które niczego nie szuka, jak tylko co się zmysłowości podoba, bo człowiek – jak mówi Pismo – gdy we czci był, nie rozumiał: przyrównany jest bydlętom i stał im się podobnym. Wtenczas – mówi święty Augustyn – zatwardza się ich serce na rosę łaski. Wołanie Pana Boga do nawrócenia, wyrzuty sumienia, bojaźń przed sprawiedliwością, wszystko to jest rosą łaski, lecz oni miast się popra­wić i żałować za swe zbrodnie, nie przestają grzeszyć, zamiast się zarumienić, tracą wszelki wstyd i żyją w swojej ślepocie, jakby ani Boga, ani piekła, ani nieba, ani wieczności nie było. Bo bezbożny – mówi Pismo – gdy przyjdzie w głębokość grze­chów, za nic sobie ma. A kto przyczyną tego? Jedna na początku zaniedbana namiętność.

 

A jak długo zostaną sługami namiętności? Ach, tak długo, aż już więcej grzeszyć nie będą mogli, aż ich spotka los Juda­sza. Bo czy będzie rzeczą podobną, aby ten, który pręta cien­kiego złamać nie potrafił, złamał później w swojej starości mo­cny dąb. Jak pokonasz ogromnego olbrzyma, gdy we walce z ma­łym dzieckiem ulegasz? Jak można się spodziewać, że serce tego miłością Bożą w godzinie śmierci napełnione będzie, który Boga przez całe swe życie mniej cenił, jak lichą pociechę, który nie za 30 srebrników, ale za jedną zwierzęcą rozkosz, za jedno grze­szne spojrzenie, za jedno słówko pochlebiające, tak często Chry­stusa sprzedawał? Rachujesz na długie lata. Czyś uczynił z śmier­cią umowę? Czy sądzisz, że pokuta twoja, do śmierci odkładana, dobrą będzie? Chrześcijanie, nie chcę tu dziś twierdzić z św. Ambożym, że łatwiej jest niewinność przez całe życie nienaru­szoną zachować, jak na łożu śmiertelnym pokutę czynić. Nie, chcę podzielać zdania św. Hieronima, że między stu tysiącami, którzy swoją pokutę aż do śmierci odkładają, ledwo jeden się znajduje, który łaskę przed Bogiem znajdzie. Nie chcę nareszcie z św. Chryzostomem takie na łożu śmiertelnym nawrócenia na­wróceniami teatralnymi nazywać, lecz Pismu świętemu wiary mo­jej odmówić nie mogę, tego mi nie wolno – a co mówi Pismo św.? Kości jego napełnione występkami młodości jego. Serce twarde na ostatek źle się będzie miało, a kto miłuje niebezpieczeństwo, w nim zginie. Odwróciłeś się aż do twej śmierci od twarzy mojej, a teraz chcesz, bym ci karę darował. Wołaj twoich bogów na pomoc, owe stworzenia, owe bogactwa, słowem owe na­miętności, którymeś służył. Mojać jest pomsta, woła Pan. Wzgar­dziliście wszelką radą moją, a łajania moje zaniedbaliście, Ja się też śmiać będę w waszym zatraceniu. Gdzie są bogowie, którycheś naczynił sobie, niechaj wstaną, a ratują cię czasu utrapienia twego... Strasznie to nam się wydaje, lecz tak się zwyczajnie dzieje. Pokażcie mi niewolnika swych namiętności, który szczę­śliwie skończył. Widzieliście już może ciężko chorujących grze­szników. Prawda, spowiadali się, obiecali poprawę, a potem, przy­szedłszy do zdrowia, czy wykonali swe przedsięwzięcie. Stali się gorszymi jak byli. Żal ich był tylko naturalny. Przeszło niebezpieczeństwo, przeszedł i żal.

 

Poznawszy z tego wszystkiego konieczną potrzebę poskra­miania namiętności wglądnijmy w głąb serc naszych, a jeśli sumienie nasze nam mówi, żeśmy dotąd z walki z namiętnościami zawsze zwycięsko wychodzili, dziękujmy Bogu, jeśli zaś sami przed sobą wyznać musimy, żeśmy dla dogodzenia im nieraz Zba­wiciela zdradzili, wypowiedzmy im odtąd wojnę, wojnę zaciętą. Stara bowiem namiętność – mówi św. Chryzostom – długiego potrzebuje lekarstwa. Odbierzmy im broń. Bronią zaś namiętności są najbliższe okazje do grzechu. Ów dom, owe towarzystwo, owa osoba, zabawa, owa książka bezbożna, owa karczma, owo spojrzenie, ów ukłon, owo słowo dwuznaczne, owa gra. Kto nie wal­czy, nie zwycięży. Módlmy się gorąco, by nas Bóg wspierał swą łaską, czuwajmy nad myślami i poruszeniami serca naszego. Niech spojrzenia nasze odtąd będą skromne. Miejmy pilne oko na skłonności nasze, które nas do pewnych rozwiązłości prowa­dzą, w początkach odpór im dajmy, nim się staną potężnymi, i serce w moc sobie podbiją. O Bracia, póki czas mamy, czyńmy dobrze. Nie odwlekajmy tej walki na lata późniejsze, bo jak wszystko, tak i grzechy nasze mają swoją miarę. Dla trzech grze­chów i dla czterech nie nawrócę go, woła Bóg. Kto kocha niebezpieczeństwo, w nim zginie. Przestańmy zatem być sługami namiętności, by nas los Judasza nie spotkał. O! jeszcze wszystko możemy naprawić.

 

Amice, ad quid venisti? Przyjacielu, po cóżeś przyszedł, po­całunkiem wydawasz Syna człowieczego? Za nędzną i zwierzęcą pociechę, za kilka groszy, za próżny honor mnie wydasz? O, po­wróć jeszcze, przestań grzeszyć, przestań mnie zdradzać, przestań pracować nad wiecznym twym zatraceniem. Ach, korzystajmy jeszcze z tej łaski miłosiernego Jezusa, i korzystajmy dzisiaj jeszcze. Nawróćcie się, woła na nas przez Proroka, a czyńcie po­kutę ze wszech nieprawości waszych, a nie będzie wam nieprawość na upadek. Jeśli bezbożny będzie pokutował ze wszech grzechów swoich, które czynił, a będzie strzegł wszech przykazań moich, a będzie czynił sąd i sprawiedliwość, żyć będzie, a nie umrze, a wszystkich nieprawości jego pamiętać nie będę. Amen.

 

Ks. Franciszek Eberhard SI

 

 

O Męce Pana Jezusa. Kazania i szkice księży Towarzystwa Jezusowego. Zebrał X. J. M. Zatłokiewicz T. J., Wydanie drugie. Kraków 1923. Wydawnictwo Księży Jezuitów, ss. 71-80.

(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Pozwolenie Władzy Duchownej:

NIHIL OBSTAT

J. Andrasz S. J.

censor

 

L. 10613/23.

POZWALAMY DRUKOWAĆ

Z Książęco-Biskupiej Kurii

 

Kraków, dnia 13. XI. 1923

 

† Adam Stefan

L. S.

X. Wł. Miś

kanclerz

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2007

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: