O MĘCE PANA JEZUSA

 

KAZANIA I SZKICE

 

KSIĘŻY TOWARZYSTWA JEZUSOWEGO

 

 

KAZANIE IX

 

Jezus u Annasza

 

KS. FRANCISZEK EBERHARD SI

 

Treść: W s t ę p. Droga z Ogrojca do pałacu Annasza. – R o z w a ż a n i e: Chrystusa obwiniają – sądzą – wy­rokują – niesprawiedliwie. Sługa Mu wymierzył policzek, dla względów ludzkich – a my!? Jeślim źle rzekł?... Czemu mnie bijesz?... I do nas to mówi, bo każdy grzech nasz jest dlań policzkiem. Niech grzech przepadnie.

 

 

"Jako owca na zabicie wiedzion będzie". Izaj. LIII, 7.

 

W ostatniej nauce mówiliśmy o pojmaniu Boskiego Zbawiciela naszego. Opuściliśmy Go w Ogrojcu, gdzie został łańcuchami i powrozami związany. Szukajmyż Go teraz znowu, towarzysząc Mu do Jerozolimy, dokąd Go wiodą jako owcę na zabicie. O naj­milsi, cóż to była za droga – za bolesna droga. Urągając Mu, bijąc Go, przeklinając Go prowadzą. Piekło niejako rozpasane. Nie wiem zaiste, czy była kiedy noc smutniejsza. Księżyc sunie się po niebie smutny, plamami zaćmiony – niejako chory, lę­kając się pełni, albowiem wtenczas Jezus Zbawiciel będzie za­bity. Zaś w strapieniu błąka się dręczony wyrzutami złego su­mienia – ścigany przez czarta – niespokojny, bez towarzyszów, uciekając przed własnym cieniem, Judasz Iskariota. Apostołowie po największej części błądzą po dolinach Jerozolimy, i, kryjąc się po jaskiniach Ogrojca, cicho, ostrożnie dowiadują się, co się stało z ich Mistrzem – każdy zbliżający się krok przerywa ich tajemne czaty. Święci Aniołowie w niebie są w zawieszeniu mię­dzy radością i smutkiem. Chętnie by błagali u tronu Pana Boga, by Mu mogli nieść pomoc – mogą jednak tylko w zdumieniu uwielbiać cudo Boskiego miłosierdzia i sprawiedliwości – Jezusa Chrystusa jednorodzonego – który, poczęty z Ducha Świętego, narodzony z Maryi Panny, tejże nocy rozpoczyna swoje cierpienia pod Pontskim Piłatem, i będzie ukrzyżowanym. Okolica, gdzie był trybunał Kajfasza, oświetlona była tej nocy blaskiem pochodni – koło całego miasta słyszeć się daje tkliwe beczenie baranków, które na drugi dzień zabite być miały. Jeden tylko ofiarowan jest, ponieważ sam chciał, a nie otworzył ust swoich – jako owca na zabicie wiedzion będzie, a jako baranek przed strzygącym go zamilknie, a nie otworzy ust swoich – czysty, niepokalany baranek wielkanocny, Jezus Chrystus. Tak przybyli tej smutnej nocy z prawdziwym Barankiem do Ofelu. Ofel na­zywa się mała część miasta, która leży na południe od świątyni. Poczciwi mieszkańcy Ofelu, dowiedziawszy się o zbrodni, płacząc z domów wybiegali, wielbili Boga, i wysławiali głośno dobro­dziejstwa Jezusowe. Jak wiemy z opowiadania czcigodnej Kata­rzyny Emmerich, cisnęli się, chociaż odpychani przez żołnierzy, do Jezusa – wyciągając doń ręce, padając na kolana, wołając: Oddajcie nam tego dobroczyńcę, oddajcie dobroczyńcę! Ach, któż nas teraz wspomoże? któż nas wyleczy? któż nas pocie­szy?... O zaiste był to widok rozdzierający, jak wlekli Jezusa cichego, bladego, zranionego, zbitego, powrozami związanego, z potarganymi włosami, przez tłum płaczących, udręczonych mieszkańców, wyciągających doń ręce, które On od kalectwa uzdrowił, płaczących za Nim oczyma, które On od ślepoty uwol­nił, wołających za Nim ustami, których On języki od niemoty rozwiązał.

 

Tak więc zbliżają się ku domowi Annasza – tak i my zbli­żamy się do tej części gorzkiej męki i śmierci Zbawiciela, którą obrałem za przedmiot dzisiejszego rozmyślania naszego. Jezus przed Annaszem – Jezus w domu Annasza – oto treść dzisiej­szej nauki. O Najmilsi, stańmy w świętym skupieniu obok Zbawiciela – patrzmy nań z pokornym nabożeństwem, a tak właśnie rozważanie tej części gorzkiej męki Zbawiciela największe nam przyniesie korzyści. Wprzód jednak proście cierpiącego Zbawi­ciela, przez wstawienie się bolesnej Matki Jego, by słabe siły moje umocnić raczył łaską swoją, abym godnie mówił o cudach miłości Jego ku nam. Zdrowaś Maryjo!

 

 

Około północy przybyli z Barankiem, który gładzi grzechy świata, do domu byłego najwyższego kapłana Annasza, teścia Kajfaszowego. O, co za widok! Jezus stoi, obciążony grzechami naszymi, w pokornej postawie, blady, zmęczony, w zabrudzonych szatach, ze związanymi rękami, ze spuszczoną głową, milcząc, przed Annaszem. Annasz, stary złoczyńca, złośliwości swojej i podstępnego uśmiechu ukryć nie jest w stanie. Pełny urągania i żydowskiej pychy, udaje jak gdyby nie wiedział, o co idzie – wyraża swoje zdziwienie, że Jezus jest więźniem. Jezus milczy, Annasz zaś z żydowską chytrością zaczyna: Co ja widzę, tyś to Jezusie Nazareński!? Gdzie uczniowie twoi – dwunastu Aposto­łów? doniesiono mi, żeś się w pysze i zuchwałości swojej otoczył dwunastoma Apostołami. Gdzie twoje państwo, ty uwodzicielu, coś zmyślał, że możesz odpuszczać grzechy – któryś uczył, że wiara w ciebie i w naukę twoją jest rzeczą koniecznie potrzebną, że trzeba pożywać ciała twego i pić krew twoją dla zbawienia duszy? Widzisz teraz, dziś wszystko inaczej. Twoje panowanie skończyło się – sprzykrzyli sobie ludzie twoje bluźnierstwa i gwałcenia szabasu. Którzyż to są twoi uczniowie – gdzie są? Milczysz uwodzicielu – buntowniku? Opowiadałeś nową naukę? Od kogo masz do tego prawo? Gdzieżeś się uczył? Mów!

 

Jezus na te pytania podniósł zmęczoną głowę swoją i rzekł spokojnie i łagodnie: Jam jawnie mówił światu! jam zawsze uczył w bóżnicy i w kościele, gdzie się wszyscy Żydowie schadzają: a w skrytości nicem nie mówił. Co mię pytasz? pytaj tych, którzy słuchali, com im mówił: oto ci wiedzą, com ja mówił... Chciał przez to powiedzieć: O Annaszu, czemu domagasz się ode mnie odpowiedzi, gdyż mnie nie uwierzysz – wszakże masz mnie za zwodziciela, za kłamcę i bluźniercę. Ale oto tutaj otoczony jestem przez moich nieprzyjaciół, którzy byli naocznymi świad­kami cudów moich i słuchaczami mojej nauki, pytaj ich – je­żeli nauka moja była niedobrą, złą, niebezpieczną, z pewnością ci powiedzą... O, piękne świadectwo dla niewinności Jezusa Chry­stusa i dla świętości Jego nauki. O, chrześcijanie, i dziś jeszcze mamy Annaszów, Annaszów wprawdzie w innym tego słowa zna­czeniu – ci nowi Annasze, ci pieniądzmi przekupieni przez prze­śladowców Kościoła, podli pisarze artykułów gazeciarskich, na­zywają naukę Oblubienicy Chrystusa, naukę Kościoła zwodniczą, zgubną, niebezpieczną. Często i katolicy właśnie takie abonują gazety, których wydawcy są potomkami żyda Annasza, takie czy­tają, w takich znajdują przyjemność i rozrywkę – wierzą im – płacą za nie, choć one wszystko przekręcają – z wszystkiego się śmieją. Najmilsi, pytam was, czy to jest godziwe – czy to nie znaczy tak się zachować, jak się zachował Annasz i zwolennicy jego? czy Kościół, który dziś każdy młokos ośmiela się sądzić – czy Kościół rzec nie może: Świadectwo o mojej nauce niech dają nieprzyjaciele moi – niech powiedzą, czy nauka moja jest niemoralną lub niebezpieczną. My przynajmniej, bra­cia moi, nigdy nie chciejmy się okazać sługami i hołdownikami Annasza przez abonowanie tych Kościołowi nieprzyjaznych i czosnkiem woniących pism i gazet.

 

Odpowiedź dana – Annasz zawstydzony – na twarzy jego maluje się złość i szyderstwo. Wtem występuje sługa, podły po­chlebca, zbliża się, by się spodobać najwyższemu kapłanowi, do Jezusa – podnosi zuchwałą rękę, uderza Najświętsze Jezusa oblicze. Na ten widok wysoka żydowska Rada, zamiast czuć się obrażoną, daje mu oklaski, przez co urzędnik ten ośmielony do brutalności łączy jeszcze urąganie, mówiąc Jezusowi: Zuchwal­cze, tak odpowiadasz najwyższemu kapłanowi? O, chrześcijanie, zdumiewajcie się i wzdrygajcie. Zdumiewajcie się z powodu nie­pojętej łaskawości Zbawiciela, wzdrygajcie się z powodu tej okru­tnej wyrządzonej Mu krzywdy. Święty Chryzostom tę krzywdę rozważając, woła: O brutalności! o nikczemności! o krzywdo! Niechaj zadrżą niebiosa, ziemia niechaj się poruszy, Pan Bóg od­biera policzek. O, Aniołowie święci, czemu nie zatrzymaliście tej świętokradzkiej ręki? Czemu milczycie? czemu nie zniszczy­cie tego złoczyńcy? Czemu nie otwiera się przepaść piekła, aby go pochłonąć? czy nie musimy się dziwić, że ręka, która Nie­skończonego uderzyła, nie uschła? Korego, Datana i Abirona ziemia pochłonęła, ponieważ buntowali się przeciwko Mojżeszowi – stu żołnierzy ogień spalił, ponieważ wyruszyli przeciwko Eliaszowi – Ananiasz i Safira nagle życie skończyli, ponieważ okła­mali Piotra świętego – a tutaj większy przecież jest od Moj­żesza, od Eliasza, od Proroka, od króla, od Apostoła – bo tu jest wszechmogący, wieczny, święty, wiekuisty Król, Pan nieba i ziemi, Bóg chwały i Majestatu, którego bezczeszczą, przeciwko któremu buntuje się nędzny niewolnik.

 

Co mnie zaś najbardziej w podziwienie wprawia, co serce moje gorącą ku temu Barankowi napełnia miłością, to jest ta niepojęta łagodność Jezusa. Co bardziej może nas wzruszyć – pyta się św. Efrem – jak zdumiewające cudo łagodności policz­kowanego Zbawiciela wobec zbrodniczej przewrotności bijącego? Niski, podły sługa jest sprawcą tej gorzkiej krzywdy, a ta krzywda wyrządza się Panu nieba i ziemi. Sługa pełny jest sza­tańskiej wściekłości, a Jezus spokojny, nie drży z gniewu, nie miesza się, Jego Boska policzkiem znieważona twarz zatrzy­muje spokojność zwykłą, Serce Jego nie traci swej łagodności. Znieważony policzkiem, co jest najwyższą krzywdą dla uczci­wego człowieka, odpowiada z największą łaskawością: Jeślim źle rzekł, daj świadectwo złemu, a jeśli dobrze, czemu mię bijesz?

 

O słodka zemsto Zbawiciela mego, ucząca mię wierzyć w błogosławieństwo obiecane cichym: Błogosławieni cisi – bło­gosławieni pokój czyniący. O słodka pomsto za nami wołająca: Niech cię zło nie zwycięży, ale zwyciężaj złe dobrem. A prze­cież, bracia moi, najmilsza pomsta jest przebaczenie. Gdybyście zaś dzisiaj zemstą jeszcze pałali przeciwko któremu z bliźnich waszych, gdybyście czuli odrazę w sercu przeciwko braciom wa­szym, to widok Zbawiciela niech was zmiękczy. Tak, czy jeszcze mogę wołać: Moja jest pomsta – nie przebaczam! – rozważa­jąc postępowanie zelżonego Zbawiciela? Kiedy wielkiemu mę­czennikowi, św. Krzysztoforowi, prosty sługa żołnierski na pu­blicznym rynku policzek był wyciął, wtenczas ten, wyciągnąwszy miecz, nań się rzucił, by go zabić na miejscu – nagle jednak zatrzymał się, darował mu życie, pomnąc na policzek, jaki Je­zus Chrystus zniósł z taką cierpliwością – ludowi zaś wołają­cemu nań: Pomścij się, zabij go, odrzekł: Pomściłbym się, uczy­niłbym to, gdybym nie był chrześcijaninem. O, oby podobne skutki w nas wywołał widok zelżonego Zbawiciela. Pomściłbym się, ale, ponieważ jestem chrześcijaninem, nie mogę szukać zem­sty, pomściłbym się, ale, ponieważ jestem chrześcijaninem, nie mogę nieprzyjaciela obmawiać, nie mogę źle o nim mówić, źle mu życzyć, nie mogę mu szkodzić. Jeżeli mnie świat, kochający się w próżności, do pomsty pobudzał będzie, mówiąc: Trzeba bronić chwały i sławy, nie możesz darować – wtenczas mu odpowiem: Uczyniłbym to, ale nie mogę, bo jestem chrześcijani­nem. Tak, Najmilsi, miłujcie nieprzyjaciół waszych, dobrze czyń­cie tym, którzy was mają w nienawiści: a módlcie się za prześladujące i potwarzające was.

 

Nim przyjdę do odpowiedzi Jezusa, inne jeszcze pytanie nasuwa mi się: Czemu ten sługa uderzył Zbawiciela? Dał poli­czek Jezusowi, mówiąc: Tak odpowiadasz najwyższemu kapła­nowi? Chciał się przez to pochlebić staremu Żydowi i wyżebrać sobie jego łaskawe względy. Ileż to policzków nie dają wierni Chrystusowi, gdy przez opuszczenie dobrego i przez uczestnictwo w złem chcą się ludziom podobać. Dlatego pisze św. Augustyn: Wielkiej zbrodni dopuścił się ten sługa, który uderzył Jezusa, aby ci, co dla podobania się ludziom dobre opuszczają i złe czy­nią, poznali, że Jezusowi podobną krzywdę wyrządzają. I w rze­czy samej, iluż to grzechów, iluż występków i czarnych zbrodni ludzie się dopuszczają, by sobie pozyskać przez to pochwałę i względy drugich. Niejeden już od młodości skłonny był do do­brego – niejeden chciałby prowadzić życie skromne, przyzwoite, chrześcijańskie – niejeden pragnie Bogu tak służyć, jak przy­stoi, ponieważ jednak chce się podobać, ponieważ nie chce tra­cić względów u drugich, dlatego opuszcza Jezusa, w twarz Go uderza. Aby nie ściągnąć na siebie nieukontentowania drugich, ludzie lekceważą sobie przykazania Boskie i kościelne, nie uczę­szczają do św. Sakramentów, szukają towarzystw niebezpiecz­nych i niemoralnych, pozwalają drugim na pochlebstwa, pie­szczoty, nieprzyzwoitości, występki.

 

Dla względów ludzkich chrześcijanie śmieją się z Kościoła i ceremonij jego – przestępują nie tylko myślami, ale też sło­wami i uczynkami święte przykazania. Dla względów ludzkich ustąpić musi niewinność grzechowi, prawo niesprawiedliwości, pobożność bezbożności, wstydliwość nieskromności, służba Boża służbie świata. O, moi Najmilsi, my przynajmniej, za łaską Bożą, u stóp krzyża, zróbmy to postanowienie, że nigdy Boga dla względów ludzkich obrażać nie będziemy.

 

Ale jeszcze raz wracam do odpowiedzi niewinnego Ba­ranka. Odpowiedział mu Jezus: Jeślim źle rzekł, daj świadectwo o złem, a jeśli dobrze, czemu mię bijesz? Czemu odpowiada Je­zus? Z pewnością byłby milczał, gdyby tu nie chodziło o cześć i prawdę Jego świętej nauki. Gdyby był milczał, mówi pewien wykładacz Pisma świętego, mogliby mniemać, że uznał słuszność takiej kary, mogliby wnioskować, że nauka Jego nie była Bo­ską. Teraz zaś wszystko jest jasne, wszystko roztrząśnięte na wieczne czasy. Jeślim źle rzekł, daj świadectwo o złem, a jeśli dobrze, czemu mię bijesz? Zamilkł sługa i z nim całe zgroma­dzenie – nie mogą znaleźć w Jego Boskiej nauce ani jednej zmazy, ani jednego błędu. Rozstrzygająca odpowiedź dla czasu teraźniejszego i dla całej wieczności. Nauka Jezusa jest albo prawdziwa, albo fałszywa. Ale do tej chwili wszystkim mędr­com, wszystkim filozofom nie udało się znaleźć nic fałszywego w nauce Jezusa. Jeżeli zaś jest prawdziwą, jest Boską, zatem powinniśmy jej być powolnymi – jeżeli jest prawdziwą, wszyst­kie inne nauki jej się sprzeciwiające są fałszywe, bo jedna tylko może być prawda – jeżeli jest prawdziwą, świętym moim jest obowiązkiem żyć według jej przepisów – jeżeli jest prawdziwą, mam obowiązek porzucenia i potępienia wszystkiego, co się jej sprzeciwia.

 

Czemu mię bijesz? odezwał się Jezus do owego podłego sługi. Szczęśliwiśmy, jeżeli Chrystus podobnie do nas odezwać się nie może. Jednak niejednemu chrześcijaninowi mógłby Zba­wiciel postawić takie pytanie. Czemu mię bijesz, synu mój, córko moja? Oto jawnie mówiłem tobie: Kto mnie chce naśladować, ten niech się zaprze samego siebie – ty zaś powolny jesteś głosowi twoich namiętności i grzesznych chuci, ty uważasz na naukę innych nauczycieli, mówiąc z nimi: Używajmy rzeczy stworzonych i dóbr tego świata. Oto ja jawnie mówiłem: Szukaj na ziemi skarbów dla nieba – nie kochaj świata i pożądliwości jego – ty zaś pokładasz szczęście twoje w próżności i w bogactwach tego świata – jeżeli zaś dobrze mówiłem, czemu mnie bijesz. Oto ja jawnie tobie mówiłem. Kto mnie kocha, ten chowa moje przykazania – nic nieczystego nie może wnijść do królestwa niebieskiego, ty zaś bez przestanku przestępujesz przykazania moje – regułą twego życia jest głos ciała – jeżeli zaś dobrze mówiłem, czemu mię bijesz? Oto ja jawnie tobie mówiłem: Cóż pomoże człowiekowi, jeśliby cały świat zyskał, ale na duszy swo­jej szkodę podjął – szukajcie najprzód królestwa Bożego – ty zaś poświęcasz duszę swą ciału, grzesznym chuciom, grzechom, występkom – jeżeli zaś dobrze mówiłem, czemu mię bijesz? Oto ja jawnie tobie mówiłem: Unikaj grzechu – bo każdy grzech jest nowym uderzeniem w twarz moją Boską – jednak mię bijesz – bo grzechu strzec się nie chcesz.

 

O Najmilsi, tak więc Boskie oblicze Jezusa znieważone jest razami policzków, któreśmy Mu zadali przez nasze grzechy i wy­stępki. Nie sądźcie, że to mój tylko jest wymysł. Tak uczy św. Tomasz, który mówi, że przez każdy grzech Chrystusowi więk­szą boleść wyrządzamy, jak ów sługa przez policzek. Każdy dla siebie na nowo krzyżuje Syna Bożego, mówi św. Paweł. My, woła pobożny autor, my krewni Twoi, słudzy Twoi, przyjaciele, bracia Twoi – my wybrane dzieci Twoje, wciąż nowe wymyślamy męki – my bijemy twarz Twoją, potwierdzając straszny wyrok Apostoła narodów: I znowu krzyżujący sami sobie Syna Bożego i na pośmiewisko mający. Ach, Chrześcijanie, gdyby się Chrystus nam pokazał w człowieczeństwie, nie mielibyśmy od­wagi policzkowania Go tym sposobem – lecz upadlibyśmy Mu do nóg, ślubowalibyśmy Mu wieczne przywiązanie, wieczną wier­ność, wieczną miłość. A dziś, gdy w swoim niepojętym miłosier­dziu nawet człowieczeństwo swoje ukrywa pod pokornymi po­staciami chleba i wina czyż ten nowy dowód miłości Jego miałby nam być powodem do odnawiania cierpień Jego? O nie, chrześcijanami jesteśmy, dlatego z grzechem się pożegnamy, aby już nie miał potrzeby wołać na nas: Czemu mię bijesz?

 

Jaki nareszcie był koniec sądu w domu Annasza? Ach, tam sprawiedliwości nie szukaj, gdzie już przedtem padł wyrok potępienia. Całe zgromadzenie – wszyscy ci duchowni i nieduchowni radcy – pisarze, kapłani i doktorowie, wszyscy ci z któ­rych składał się ten sąd, byli obłudnikami i bezbożnikami – od dawna zgładzić chcieli Jezusa z tego świata. Wyrok śmierci już poprzednio był gotowy, sąd się odbył tylko dla formy. Tu tylko jedną pozwólcie mi uwagę, bardzo ważną w tych właśnie dniach. Widzimy, jak w niektórych krajach poza granicą Austrii Ko­ściół jest prześladowany. Widzimy, jak bez wszelkiej przyczyny, przeciwko wszelkim prawom, przeciwko wszelkiej sprawiedliwo­ści, przeciwko wszelkiemu uczuciu ludzkości, zakonników i zakonnice wypędzają. Czemu? – ach, i tu wyrok padł już poprze­dnio. Tak się też stało ze Zbawicielem. Chociaż był niewinny, chociaż żaden w Nim winy nie znalazł – nie zaznał sprawiedli­wości. Nazwano Go bezbożnikiem, zwodzicielem – bili Go i wle­kli, i każdy z tych żydowskich asesorów byłby najchętniej naśladował nikczemnego sługę, nikczemnego Annasza. W takim usposobieniu wypuścił Go Annasz, tego jednego pragnąc, aby jak najprędzej był ukrzyżowany. W jakim usposobieniu my Go dziś opuścimy? czy jako przyjaciela, czy jako nieprzyjaciela? O, patrzcie, już Go wyprowadzają z domu Annasza, śmiejąc się z Niego, potwarzając Go. O, idźmy za Nim, idźmy za Nim, go­towi z Nim cierpieć, idźmy za Nim, aby widok nasz pociechę i ulgę Mu przyniósł, idźmy za Nim, aby nas uznał za swoich, idźmy za Nim, abyśmy godnymi się stali pójść za Nim w kró­lestwo Boże, gdzie On, Baranek Boży, otrze łzę naszą, którą nam wycisnęło naśladowanie Jego. Amen.

 

Ks. Franciszek Eberhard SI

 

 

O Męce Pana Jezusa. Kazania i szkice księży Towarzystwa Jezusowego. Zebrał X. J. M. Zatłokiewicz T. J., Wydanie drugie. Kraków 1923. Wydawnictwo Księży Jezuitów, ss. 81-88.

(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Pozwolenie Władzy Duchownej:

NIHIL OBSTAT

J. Andrasz S. J.

censor

 

L. 10613/23.

POZWALAMY DRUKOWAĆ

Z Książęco-Biskupiej Kurii

 

Kraków, dnia 13. XI. 1923

 

† Adam Stefan

L. S.

X. Wł. Miś

kanclerz

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2007

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: