Droga do Damaszku Mikołaja Baworowskiego

O. JÓZEF TUSZOWSKI SI

"Strzyżawka nad Bohem, przy ujściu rzeczki Strzyżawki. Nieopodal Winnica, wojewódzki gród niegdyś, również nad Bohem, na półwyspie rozłożona. Od Winnicy jechałeś ku Strzyżawce Bohem. Z obu stron były urwiste brzegi, porosłe gąszczem zielonym. Nagle krajobraz się zmieniał, las się kończył, urywał raptem. Miałeś jeszcze łan zbożowy i wreszcie, za zakrętem ukazywał się na skale, nad samym Bohem, na wpół ukryty zielenią drzew, pałac Grocholskich. Pałac biały, o kolumnadzie greckiej, podpierającej fronton klasyczny, o attyce balustrowej, o skrzydłach równo, śmiało zagiętych. Biblioteka bogata; piękna «Biała Sala» balowa z kolumnami na dwa piętra stiukowana i takaż mniejsza błękitna. A pobok siedziby właścicieli widzieliśmy też na wzgórzu, nad rzeką, biały, o kopule na kolumnach kościół. Śliczna to była świątynia, przed stu laty wystawiona. Miała portyk biały, na kolumnach doryckich wsparty" (1).

Tak nam maluje Strzyżawkę skrzętny zbieracz pamiątek i wspomnień o zrównanych z ziemią, przez bolszewicką pożogę, zabytkach kresowej kultury.

W czasach, jakie opisujemy, właścicielem Strzyżawki był Mikołaj hr. Grocholski, do 1814 r. marszałek szlachty, a od tegoż roku gubernator cywilny podolski. Pan dużej fortuny, której nigdy nie skąpił na dobre cele, czego dowodem między innymi klasztor pp. Wizytek w Kamieńcu jego fundacji i kościół w Strzyżawce, stawiany ex voto po urodzeniu córki. Człowiek sprężysty i energiczny, cieszący się ogólnym poważaniem, dla cnót obywatelskich i jawnych religijnych przekonań. Nieco wyniosły i obraźliwy, dający się jednak nakłonić do zgody i darowania urazy w imię miłości chrześcijańskiej.

Ożeniony był pan Mikołaj z Emilią Chołoniewską z Janowa, córką hr. Rafała, miecznika wielkiego koronnego, starosty Dubieckiego i Lipińskiego i Katarzyny z hr. Rzyszczewskich.

W zupełnej sprzeczności z prostotą Oporowskiego dworku, dom gubernatorstwa Grocholskich utrzymany był na wielką stopę. By mieć, choć w przybliżeniu, pojęcie, jak szeroką falą płynęło życie w Strzyżawce, dajmy krótki wyjątek, przyprawiony pewną szczyptą humoru, z Dziennika Podróży Stanisława Chołoniewskiego, późniejszego księdza, a brata pani Emilii, gdzie opisuje tabor, z jakim Gubernatorstwo wybierali się w objazd urzędowy powiatów gubernii podolskiej.

Dnia 18-go maja 1827 r., o czwartej godzinie po południu, wyjechaliśmy z Kamieńca Podolskiego. Cała nasza podróżna komitywa składa się z J. W. Gubernatora podolskiego, żony jego, córeczki sześcioletniej, panny Aleksandry Kątskiej; przy tym dość liczna czeladka: Dwóch lokai: jeden szlachcic (idąc za opinią lokajskiego herbarza, chociaż państwo Gubernatorstwo Janem po prostu go zowią); drugi Siergiej, moskal, co za polaka służy; kamerdyner Piotrowski, szlachcic formalny; furman, podobno Józef; kucharz nowoprzyjęty, a zatem nieznany mnie; czterech pocztylionów, których imiona zapomniałem wypisać; Bazyli, także furman galicjanin i Antoni, kucharz z Janowa. Powozów było cztery, kocz i bryczka Gubernatora na resorach – furgon tegoż, nowego wynalazku, rozumie się dla tych, co nic podobnego nie widzieli. Z rana furgon z Siergiejem, lokajem, kucharzem i kuchnią wyprawiono do Tynny, o cztery mile odległej wioski od Kamieńca. Cug sześciokonny kary Gubernatora powiózł ich. Zapomniałem jeszcze pomieścić w liczbie wyjeżdżających z nami z Kamieńca pannę z fraucymeru pani Gubernatorowej na imię Rudlicką i kowalczyka ze Strzyżawki rodem (2).

W taki też sposób, chociaż z mniej licznym orszakiem pojazdów i służby, odbywały się wyjazdy Gubernatorstwa do Odessy i Petersburga; do Wiednia i Rzymu; do miejscowości kąpielowych, jak Cieplice i Grafenberg. W pamięci O. Mariana [Morawskiego] przechowały się, z lat dziecinnych, wspomnienia podobnych podróży między Strzyżawką a Oporówkiem.

Gorliwy o chwałę Bożą pan Mikołaj, korzystając z ogłoszonego na rok 1825 dla Rzymu, a dla całego Kościoła na rok 1826 jubileuszu, usuwa, przez wpływy i znaczenie, jakie mu dawało zajmowane przez niego stanowisko gubernatora, wszelkie przeszkody; sprowadza z Wilna OO. Dominikanów, z pełnym płomiennego zapału, wymownym kaznodzieją O. Jakubem Falkowskim na czele, by ogłaszali po całym Podolu "Miłościwe Lato". O. Falkowski, wraz ze swymi towarzyszami, przeorał swym apostolskim słowem wszystkie, niemal, miasta i miasteczka podolskie, a niezliczone, zdumiewające owoce tych misyj znajdziemy opisane z podziwem i uniesieniem w listach i pamiętnikach naocznych świadków: Stanisława Chołoniewskiego, pani Ksawery Grocholskiej, Aleksandra Grozy.

Na samym wstępie misyj zdarzył się fakt, który silne na ogół wywarł wrażenie.

Gubernator, znając dobrze poziom religijny podolskiego obywatelstwa, zwłaszcza młodzieży, obojętnej, lub co najmniej powierzchownej w rzeczach wiary, wiedział z góry, że wielu nie pomyśli nawet o tym, by skorzystać ze sposobności pogłębienia swych przekonań na misjach i w czasie nadchodzącego postu oczyścić sumienie. Nie mogąc, przeto, celu swego dopiąć otwarcie, chwycił się pobożnego podstępu.

Karnawał zbliżał się ku końcowi. Gubernatorstwo sprosili na bal ośmiodniowy do Kamieńca liczne grono gości. Wśród nich zwracał na siebie uwagę krewny Grocholskich, przybyły swoimi końmi z Galicji, młody hr. Mikołaj Baworowski. Wyborny tancerz; grający, jak wirtuoz na skrzypcach, z którymi się nigdy nie rozstawał; wesoły, ożywiony, był duszą wszystkich wieczorów; a że przy tym nie zbywało mu ani na fortunie, ani na paranteli, więc, bez wątpienia, był wymarzonym zięciem dla niejednej z drzemiących, na oficjalnej kanapie, matek.

Nadeszła wigilia Środy Popielcowej. O północy, równo z ostatnim dźwiękiem bijącego zegara umilkła kapela, a służba wniosła na tacy, do sali balowej, tradycyjnego śledzia.

Zjechali tu dzisiaj z Wilna OO. Dominikanie – odezwał się głos gospodarza domu – jutro rozpoczynają misję, na którą mam zaszczyt zaprosić wszystkich moich szanownych gości.

Powaga osoby zapraszającego; poczucie zobowiązania, wywołane ośmiodniową gościnnością, w czasie której nie brakło, jak to mówią, chyba ptasiego mleka; do pewnego stopnia może i wzgląd ludzki, wszystko to razem sprawiło, że większa część obecnych nie śmiała się od zaproszenia wymówić.

Najtrudniej poszło z młodym Baworowskim, który wynajdywał tysiące wymówek na poczekaniu. Lecz i na to znalazł się sposób, uświęcony staropolską gościnnością obyczaj: zdjęto koła z pojazdu, i, jak niepyszny, musiał młody kuzynek, wraz z Gubernatorstwem, zjawić się nazajutrz w kościele na rozpoczętych naukach.

Skutek przewyższył oczekiwanie. Po zakończeniu stacji misyjnej, gdy koła znalazły się znowu na swoich osiach, powóz zawiózł Mikołaja Baworowskiego, wraz z nieodstępnym Stradivariusem, wprost do nowicjatu Jezuitów w Starejwsi. Późniejszy prowincjał i wiekowy jubilat, lubiał O. Baworowski opowiadać młodszym braciom zakonnym o tej swojej drodze do Damaszku.

O. Józef Tuszowski SI

Fragment książki: Ks. Józef Tuszowski SI, O. Marian Morawski T. J. (1845 – 1901). Kraków 1932, ss. 33-36. (Pisownię nieznacznie uwspółcześniono; tytuł art. od red. Ultra montes).

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Pozwolenie Władzy Duchownej:

MOŻNA DRUKOWAĆ

Kraków, dnia 15 września 1931 r. Ks. Włodzimierz Konopka T. J. Prowincjał Małopolski. ---------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Przypisy:

(1) Antoni Urbański, Z Czarnego Szlaku i tamtych Rubieży. Warszawa 1927.

(2) Patrz Ks. Jan Badeni T. J., Ksiądz Stanisław Chołoniewski. Kraków. Anczyc. 1888, str. 135-136.

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMVI, Kraków 2006

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: