DROGA DO NIEBA

 

KARDYNAŁ JAN BONA OCIST.

 

––––––

 

ROZDZIAŁ I.

 

Jaki jest najwyższy cel człowieka? Jaka droga do tego celu prowadzi?

 

1. Do nieba cię wiodę, bracie w Chrystusie, to jest, do tego najwyższego szczęścia, które ci nic już więcej do żądania nie zostawi. To cel, to meta, do której wrodzonym popędem wszystkich się myśli, jakby do ogniska zbiegają. Każdy szczęśliwym być pragnie; ale niejeden dla pierwszej winy człowieka mgłą mając oczy zakryte, z prawdą się i najwyższym dobrem rozminął, a za marą błędu i pozorów pogonił. Ci, zakładając najwyższe szczęście na tym, żeby opływać we wszystko; bogactwa za najwyższe dobro uznali. Ci zakładając je na potędze, albo panować, albo najbliżej tronu być pragną. Inni się aż do brudnych uciech zniżywszy, najwyższe dobro podniebieniem i lubieżnością mierząc, opływanie w rozkosze największym szczęściem mianują. Tak u nich jest poziome wyobrażenie o szczęściu. Pracują, nie widząc owoców pracy, błądzą jakby po lesie; a im prędzej gonią za szczęściem, tym szczęście bardziej od nich ucieka. Nieszczęśliwi! bo nawet swego nieszczęścia nie widzą.

 

2. To właśnie w przepaść nieszczęść wtrąca cię, biedny człowiecze, że, lubo chcesz żyć i umierać szczęśliwie, ale nie widząc i nie pojmując szczęścia, nie znając drogi, która wiedzie do niego, po tysiącach ścieżek nawzajem się krzyżujących błądzisz. Wszystko, co czynisz, czego żądasz, co przedsiębierzesz, przeciw tobie walczy. Nie patrzysz bowiem na to niezmierzone dobro, za które, jako za ostatni kres twojego bytu, nawet potęga myśli nie sięgnie: bo za tym najwyższym punktem, tylko czczość; lecz błąkasz się bez celu, jak mrówki pełzające po drzewach, które próżno i próżno raz na sam wierzchołek się wznoszą, drugi raz na dół zstępują. Bóg z niczego cię stworzył, ażebyś Jego samego kochał, Jemu samemu całym sercem, całą duszą służył. Pomyśl więc szczerze, jaką część życia poświęcasz Temu, któremu całego siebie oddać winieneś? Błędne są twoje zamiary i usiłowania, jeżeli nie są skierowane do Niego. Jak końcem drogi pielgrzyma jest miejsce, do którego dąży, gdzie, gdy przybędzie, odpocznie; tak końcem życia twojego jest Bóg, do którego odnosić winieneś wszystko, co tylko myślisz, co tylko mówisz i czynisz; aż dopóki w osiągnieniu Go nie ziszczą się wszystkie twojej duszy pragnienia. Na wieczną prowadzi zgubę, co nas od ostatniego naszego końca odwodzi.

 

3. Jako podczas żeglugi, kiedy na ląd dla zwiedzenia brzegów wysiądziesz, ciągle jednak trzymasz natężone ucho, czy nie dadzą do odjazdu hasła: bo wtenczas wszystko rzuciwszy, do okrętu pospieszysz; tak ci i w życiu postępować potrzeba. Z okiem duszy utkwionym w Bogu, używaj dóbr doczesnych tak, ażeby one do serca twego przylgnąć i od ostatniego końca odprowadzić cię nie zdołały. Służą one tobie, abyś ty służył Bogu. Inaczej, zrywając jedność z Bogiem, na wiele niepotrzebnych rzeczy umysł rozproszysz i tyle czcić będziesz bałwanów, do ilu stworzeń nieporządną się miłością przywiążesz. To są bogowie twoi, którym już nie cielce i barany, ale siebie samego, zbawienie swoje świętokradzko poświęcasz. Nie dozwoli prawo miłości, abyś co oprócz Boga kochał, chyba dla Boga i w Bogu. Ostatnim stopniem złego jest rozbrat z najwyższym dobrem i obrócenie serca do stworzeń.

 

4. Co książę sztuki lekarskiej rzekł o ciele dotkniętym chorobą, że im więcej przyjmuje pokarmu, tym się bardziej stan jego pogorsza, to samo i o duszy powiedzieć można. Kto bowiem chce na dobrą drogę powrócić, niech pierwej wyrzuci złego życia truciznę, i dopiero z sercem czystym zasila się zdrowym cnoty pokarmem. To zaś oczyszczenie ma być wykonane tak, ażebyś wszystkie grzechy zgładził, wszelkiego do nich przywiązania się wyrzekł, występne nałogi wykorzenił, złe skłonności i żądze pod panowanie rozumu podbił, ciało umartwił, wszystkie jego potrzeby do sprawiedliwej miary sprowadził, język i inne zmysły powściągnął, i co w drodze do świątyni cnoty na zawadzie stać może, uprzątnął. Czegoż drżysz i drogę do szczęścia tak trudną sobie wyobrażasz? Sam uczynić siebie możesz szczęśliwym, przy pomocy Tego, który jest twoim początkiem i końcem. Wyrzecz się więc samego siebie, ażebyś wzniósł się aż do Boga. I tym się bardziej do Niego zbliżysz, im się bardziej od samego siebie oddalisz.

 

5. Zapytać więc masz naprzód samego siebie: czego żądasz i jaka jest twoja dążność? Potem patrzeć, jaka droga do tego najwyższego szczęścia prowadzi, ażebyś mógł widzieć na oko, ile co dzień na tej drodze ujdziesz. Zbadaj pilnie sumienie twoje, i otwierając mgłą pokryte oczy, patrzaj, jakim być powinieneś, ażebyś innym został. Za późno już będzie odkrywać zdradę, kiedy już jej zapobiec nie zdołasz. Poznaj, jakie lekarstwo uspokaja namiętności burzę, jakie wędzidło srogość bojaźni łagodzi. Ucz się pogardzać rzeczami ziemskimi, i bez żalu rzucaj to, co długo trwać nie może z tobą. Wszystko opuść pierwej, niż sam opuszczony będziesz, aby, gdy przyjdzie śmierć, nic nie znalazła w tobie, co by zniszczyć mogła. Szczególniej zaś o duszę się staraj, ażeby ona, będąc najzacniejszą ciebie cząstką, jako podrzędna uważaną nie była.

 

Co pomoże człowiekowi, jeśliby świat cały pozyskał, a na duszy swej szkodę podjął? (1) Wszystko ten postradał, kto zbawienie utracił.

 

–––––––––––

 

 

Droga do nieba. Dzieło kardynała Bony, w rodzaju Tomasza à Kempis, tłumaczone z łacińskiego przez X. A. S. Krasińskiego Biskupa Wileńskiego, Ś. Teologii Doktora. Wydanie drugie. Wilno 1863, ss. 1-6.

 

Przypisy:

(1) Mt. XVI, 26.

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMXV, Kraków 2015

Powrót do spisu treści dzieła kard. Jana Bony pt.
DROGA DO NIEBA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: