KRONIKA

La "Mrówka" est morte, vive la "Gazeta Literacka"!

Jeżeli kiedy, to obecnie dziennikarskie publikacje nasze zasługują w zupełności na nazwę efemeryd, i to nie tylko pod względem samej wewnętrznej wartości, ale pod względem swego trwania. Są to jednodniówki w całym znaczeniu tego słowa. Powstają i giną one niepożądane, nieopłakiwane, niedostrzeżone nawet. Codziennie prawie spotykamy się z szumnym programem jakiegoś nowego pisemka, ale za to codziennie dowiadujemy się także o mizernym zgonie innego dziennikarskiego grzybka. Statystyka śmiertelności równa się statystyce nowonarodzonych, ale nikomu to nie jest przestrogą; nowi wydawcy pędzą z nowymi pismami przed publiczność, jak ćmy do płomienia... Francuzi wołali dawniej po zgonie każdego króla: Le roi est mort, vive le roi! – Lwowianie wołać sobie tak mogą po upadku każdego pisma: La "Mrówka" est morte, vive la "Gazeta Literacka"!

Skąd pochodzi ta nietrwałość pism naszych? Czy istotnie z apatii publiczności, z braku czytelników i abonentów w kraju, jak o tym ciągle czytamy w rozmaitych edytorskich lamentach?.. Niezawodnie jest to jeden powód, ale jeden tylko i nie wyłączny. Kto wie nawet, czy to dopiero nie powód podrzędny. Główną przyczyną nietrwałości wydawnictw naszych dziennikarskich jest niedołęstwo wydawców i niewypowiedziana niekiedy lichota ich pisemek. I tak najpierw żadne pismo nie umie trafić w potrzebę społeczeństwa, nie umie obrać sobie zdrowej przewodniej idei. Każde z nich ogłasza wprawdzie uroczyście, że ma "wypełnić jakąś lukę", ale jest to sobie tylko frazes ad captandam benevolentiam, a w istocie nowe pismo nie ma żadnej moralnej racji bytu. Jakoż najczęściej wydawnictwa takie bywają albo spekulacją pospolitą, zbyt niestety niezgrabną i nieszczęśliwą, albo płodem próżności i chęci przewodzenia. Pobudki takie rażą tym jaskrawiej rozsądniejszą część czytelników, że odbijają fatalnie od ignorancji tych, którym pisma takie mają służyć za organa wpływu i znaczenia. Wszakżeż mieliśmy gorszące przykłady, że występowali przed publicznością z pismami literackimi redaktorowie i wydawcy, którzy nawet gramatyki polskiego języka nie nauczyli się za młodu. Zdawało ci się, że pismo redagować się musi gdzieś na ławach szkolnych...

Między pismami, które zapowiadają swój upadek, znajdują się i takie, którym talenta pisarskie i głośne imiona redaktorów zdawały się były zapowiadać byt trwały, wziętość i znaczenie. I tak Tydzień p. Kraszewskiego ogłasza w ostatnim swym numerze, że wkrótce wychodzić przestanie. Nie dziwimy się temu, albowiem Tydzi, jakkolwiek wydawany przez znanego z wielkiego rozgłosu autora, jak p. Kraszewski, nie miał nigdy ani żywotności, ani literackiego znaczenia. Pismo, które tak rozchwiany i niedołężny miało program, które w głównej części żywiło się okruchami reszty prasy polskiej, którego redakcja trzymała się systematu protekcyjnego i drobnych sympatyjek lub zawistek – pismo takie mogło mieć tu i ówdzie gorących zwolenników, ale publiczności swej mieć nie mogło. Nie mówiąc zresztą nic o małej wartości Tygodnia pod względem literackim, trudno nie wymienić jako jednego z słusznych powodów jego upadku owo jego anty-katolickie warcholstwo, namiętne, żółciowe. Ta polityka Tygodnia w sprawach katolicyzmu bywała niekiedy prawdziwie gorszącą. Pełna kwasu i zgryźliwości, posługiwała się docinkami i szyderstwem, a maskując się miłością i uczuciem niby szczero-katolickim, szkodliwszą zaiste i bardziej dezorganizującą być mogła, aniżeli otwarty, wstępny bój przeciw Kościołowi, na którego czele za przewodem dziennikarskich żydków wiedeńskich stanęły u nas niektóre dzienniki... Jeżeli jednak Tydzień w swojej "ultramontano-fobii" nie umiał nigdy zachować taktu, to w ostatnim swym numerze rozminął się już nawet z głównymi zasadami przyzwoitości.

Kto czytał artykuł, umieszczony z powodu dollingeriady krakowskiej w ostatnim numerze Tygodnia, ten nam niezawodnie przyzna rację. Wre w nim dziwna namiętność i gwałtowność – żółć tryska z każdego niemal słowa. Jest to łabędzi śpiew Tygodnia. Nie będziemy tu zbijać tej ostatniej wycieczki przeciw ultramontanom, bo nie znajdujemy w całym artykule żadnego argumentu, któryby na poważną polemikę zasługiwał. Składa się on z frazesów, jako "miedź brzęczących, jako cymbał brzmiących", z namiętnych interiekcyj, i wcale niewytwornego lżenia... Wyczytawszy tę chryję do końca, dość jest zapytać się: Est-ce tout? – i... zapomnieć... Najciekawszą stroną tego artykułu jest zresztą to, że p. Kraszewski pisząc bardzo długą filipikę przeciw ultramontanom, co drugi wiersz woła, że nie wspominać o nich, to najlepszy przeciw nim środek, – że zamilczeć ich na śmierć należy. Zapewne to dla tego, aby zastosować od razu ten środek, aby zamilczeć na śmierć stronnictwo katolickie – Tydzień przestaje wychodzić... Skazując katolicką partię i prasę na rolę Ryczywoła w podróży ks. biskupa Warmińskiego, mniema Tydzień, że srodze dotknie takich ludzi, jak ks. Goliana itd., którym jako główną pobudkę w działaniu przypisuje... próżność i żądzę rozgłosu!! Tu już napisał szan. autor coś, w co sam z pewnością nie wierzy. Szanowny Redaktor Tygodnia wie najlepiej, że do oklasków publiki, do głośnych hołdów, do wieńców popularności zaiste nie taka droga wiedzie dzisiaj, jaką idą tak zwani wstecznicy katoliccy, i że potrzeba właśnie prawdziwej wiary w ideę, niezachwianej siły przekonania i mężnego poświęcenia, aby nie dbać o wrzaski uliczne, i stawić czoło tysiącznym potwarzom i obelgom, jakimi obsypuje ich bezustannie prasa anty-katolicka.

Dalecy jesteśmy od tego, aby oddawać autorowi tej filipiki piękne za nadobne i posądzać go o to, że główną pobudką jego wycieczek jest kokietowanie z opinią większości i żądza popularnego rozgłosu... A zarzut ten z większym przecież prawdopodobieństwem przeciw niemu dałby się zwrócić! Wierzymy nawet, że nienawistne te wycieczki przeciw obecnemu ruchowi katolickiemu mają swój powód nie w stanowczej nieprzyjaźni do Kościoła, nie w bezbożnej negacji, ale w źle zastosowanej drażliwości, w dziwnej zaiste słabości, w braku odwagi wycofania się z tego, w co się nieostrożnie poplątało... Nie prawimy tak dużo i tak pięknie o miłości, jak to umie i zwykł czynić redaktor Tygodnia – ale nie grzeszymy za to wobec niego przeciw tej kardynalnej cnocie chrześcijańskiej. Wycieczki pana Kraszewskiego gorszyć nas mogą, bolą nas i żalem przejmują, ale nienawiści ku niemu nie budzą. Niechże redaktor Tygodnia będzie sprawiedliwym wobec drugich, i niechaj się nie uważa za monopolistę tej miłości, przeciw której tyle razy wykroczył...
 

Artykuł powyższy pierwotnie ukazał się w "Przeglądzie Lwowskim", Rok pierwszy (1871). Tom I. (Wydawca i Redaktor X. Edward Podolski). Lwów 1872, ss. 633-635. (Fragment Kroniki; tytuł art. od red. Ultra montes. Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMIV, Kraków 2004

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: