Tandeta w piśmiennictwie pobożnym
Abp Antoni Szlagowski
Od pół roku przy Bibliotece Dzieł Chrześcijańskich dodajemy osobny arkusz druku, poświęcony bibliografii ze szczegółową oceną książek, wychodzących tak w kraju, jak zagranicą. Ściśle mówiąc bibliograficzne notatki nasze nie są krytyką, ale raczej wykazem i poparciem dzieł wyborowych, które zasługują na uznanie i rozpowszechnienie. Stąd też nie ma tu surowego potępienia i nagany, bo oceny dzieł bezwartościowych, lub szkodliwych nie umieszczamy wcale, a sama tu wzmianka o książce świadczy już o jej wartości. Są tu więc wspomniane i polecane dzieła treści religijnej, wydawnictwa naukowe, poważne i bezstronne. Natomiast opuszczamy dzieła z ujemnym, wrogim dla Kościoła kierunkiem, lub też wydawnictwa, którym ze względu na tendencję nic by nie można było zarzucić, ale co do wyłożenia przedmiotu, co do stylu, języka wiele pozostawiają do życzenia. Mam tu na myśli pewien odłam tak zwanej "literatury pobożnej", owe naiwne, ckliwe, płytkie broszury, owe książki i książeczki setkami zjawiające się co roku, które są istną plagą piśmiennictwa religijnego, bo obniżają jego poziom, odwracają uwagę wiernych od dzieł poważnych i dyskredytują Kościół, jego wiedzę i literaturę w oczach jego wrogów.
Najsmutniejszą stroną tych nowych książek, czy nowych wydań, lub przeróbek jest ich treść uboga i forma nieudolna. Styl w nich bywa po większej części suchy, nudny, bezbarwny, bez iskry polotu, niewyrobiony a pretensjonalny, banalny i wymuszony, swą monotonnością i rozwlekłością zrazić może na zawsze czytelnika, który ma choćby najskromniejsze wymagania.
Pod względem nieudolnej formy stawiam na pierwszym miejscu pieśni. Bardzo rzadko bywają one wyborowe, najczęściej nie zasługują na druk, a tym mniej na przedruk. Pieśni pobożne wspaniałe i cenne przechowały się z dawnych wieków, z ostatniej doby są one poniżej wszelkiej krytyki. Poeci bowiem wybitniejsi wstydzą się pisać pieśni pobożnych, być może nie umieją dostroić się do tej wysokiej nuty kościelnego ducha, lub nie mają gorącej wiary w sercu, aby mogli wyśpiewać za miliony pieśń potężną, która by poruszyła do głębi miliony i pozostała w narodzie na zawsze. Nawet najwięksi nowożytni poeci nie pozostawili po sobie takiej pieśni. Mickiewicz marzył, aby jego pieśni przedostały się do chat wieśniaczych, ale żadna z nich w postaci religijnego hymnu nie dotarła do opłotków wiejskich; ani Słowacki, ani Krasiński nie dali nam takiej pieśni. Wielu z dzisiejszych poetów żyje w otwartej nieprzyjaźni z religią. Inni choć i ułożyli hymn pobożny, jest w nim tyle świecczyzny, sztucznego patosu, obmyślanego na chłodno efektu, przesadnych epitetów, że tym ani Boga nie pochwalą ani serc wiernego ludu nie rozgrzeją. Współczesna poezja choruje na słabość myśli i na zbytnią wybujałość języka, który zagłusza i przytłumia zupełnie ubogą treść utworów. Forma ma być wszystkim, pokrywa często jałowość pomysłu, brak głębszych myśli i żywszych uczuć. Wyszukana ta forma współczesnej poezji, przechylająca się do dekadentyzmu, sztuczna i przesadna, niezrozumiała i niedostępna stoi na przeszkodzie w układaniu pieśni pobożnych. Poeta religijny chcąc ułożyć pieśń w wielkim stylu, która by przeszła do ludu, musiałby stanowczo obniżyć formę, a wznieść się duchem, aby język przezroczysty nie przytłumiał myśli, bo w kościelnym duchu nie słowa i forma są pierwszorzędnym składnikiem utworu, ale myśl i uczucia. Od dawna żaden z wybitnych poetów świeckich nie dotknął tej struny religijnej, umilkła ona od czasów Karpińskiego i Zaleskiego. A od poetów wymaga Bóg i naród, aby nowym pokoleniom nowe składali pieśni. Że zaś nawoływania tego rodzaju byłyby z mej strony głosem wołającego na puszczy, więc pomijając wielkich naszych poetów, zaznaczam, że gdy oni uchylają się od swego pierwszorzędnego obowiązku, który prawdziwie godzien jest ich natchnienia i mozołu, na opróżnionym miejscu stają niepowołani, których nie śmiem nawet poetami nazwać. Ci poczciwi, zacni, ożywieni dobrymi chęciami pisarze, składają całe tomy pieśni, przysłowiowo nazywanych "częstochowskimi wierszami" bez rytmu, bez budowy, średniówki, z rymem koszlawym, z wysłowieniem naiwnym, często niegramatycznym. Lepiej pono ograniczyć się niewielu pieśniami, ale wyborowymi i według mego zdania – nigdy nie będzie za wiele surowości i wymagań w przyjmowaniu nowych pieśni do śpiewnika kościelnego.
Nie stać nas na dobrą pieśń dla ludu, pozostawmy mu jego stare po praojcach odziedziczone, które wysłowieniem i formą są mu bliższe i zrozumialsze, niż poezja współczesna. Zatem precz z nieudolnymi wierszami. Kierunek i przedmiot nie może ich osłaniać przed krytyką – pieśni, które by jako świeckie, stanowczo doznały potępienia, dlatego tylko, że są pobożne, nie zyskują nic na wartości swojej.
Oprócz pieśni nieudolnych bywają w dziełkach literatury pobożnej modlitwy i litanie, w których często dziwactwo formy, gruba nieznajomość prawd wiary walczą ze sobą o lepsze.
Przygodny autor podobnych kompilacyj niewielką, albo zgoła żadnej nie zadaje sobie pracy przy układaniu swego dziełka. "Rękopism" nowej książki czasami ma tylko nowy tytuł i nowy spis rzeczy, niegramatycznie skreślony, na treść zaś całą składają się drukowane karty rozmaitego kalibru i formatu, powyrywane z tej i z tamtej książki, zlepione w jedną dowolną całość. Ale pomijam tę okoliczność, gdyby bowiem rzecz była dobra, nie ujęłoby jej to wcale, że była już gdzie indziej w innym porządku, czy pod innym tytułem wyłuszczona.
Książki do nabożeństwa mnożą się, jak grzyby po deszczu, przeznaczone dla ludu, dla dzieci, dla kobiet nie odpowiadają po większej części swemu zadaniu. Nie łatwo bowiem napisać, a nawet ułożyć dobrą książkę do nabożeństwa; do tego potrzeba głębokiej nauki, niezwykłego obeznania się z przedmiotem i gorącej pobożności. Za granicą też biorą się do tego zazwyczaj uczeni teolodzy, praktycy i teoretycy jednocześnie; dzieło swoje przerabiają i uzupełniają przy nowym wydaniu. U nas zaś książki takie zbierają i układają ludzie pobożni, ale niekompetentni i nieprzygotowani.
Wreszcie w tym odłamie płytkiej i wprost szkodliwej literatury pobożnej napiętnować należy czytania duchowne, bo jest ich stosunkowo najwięcej i one zdaniem moim najwięcej szkody przynoszą. Dość często autor nic od siebie nie daje oprócz wstępu, który niedołężnym układem i językiem daje wymowne świadectwo o literackiej nieznajomości [(ignorancji)] pisarza. Jak pszczoła samą słodycz z kwiatów wybiera, tak autor z kilku książek pozbierał co mu najwięcej przypadało do smaku. Poopuszczał pożyteczne wyłożenie dogmatów katolickich, tę przystępną, jasną, treściwą naukę, a zebrał sam lep, na który chwyta czytelnika: owe cudowne opowieści, bezkrytyczne i niesprawdzone podania i nimi napycha książkę od początku aż do końca. One mają służyć pobożnemu czytelnikowi za pokarm duchowny, za sprawdzian jego pobożności i dowód o prawdziwości religii katolickiej. Z tego wypływa ten skutek, że czytelnik po przeczytaniu podobnych książek pozostaje obskurantem w religii, bo one nie pouczą go o prawdach Wiary i nie pogłębią jego wiedzy religijnej. Raz zaś zakosztowawszy tej niezdrowej lektury, na niej już poprzestanie, bo żywa wyobraźnia prostego człowieka, dla którego książki te są przeznaczone, obałamucona sensacyjnymi opowieściami, nużyć się pocznie czytaniem poważnej książki czy słuchaniem poważnej, ale jedynie pożytecznej nauki w kościele. Opisy cudów, zdziałanych za pośrednictwem świętych Pańskich są bardzo pożyteczne, budzą wiarę i ufność w Boga, ale niech będą w książce, jako zakończenie po gruntownym wyłożeniu prawdy katolickiej dla ożywienia i zainteresowania czytelnika. Przykłady te i opowiadania, niech biorą autorzy z cudów, sprawdzonych przez Kościół, popartych przez uczonych katolickich ale nie ze steku legend, bajek, urojeń, wymyślonych czasami przez autora, podanych bez wskazania osoby, miejsca, przytaczanych dla wzbudzenia ciekawości niezdrowej, goniącej za sensacją. Prosty, niewykształcony czytelnik tak się przejmie zgubnym wpływem tych nadmiernych cudowności, że wreszcie sam łaknąć pocznie cudownych objawień, będzie ich wyczekiwał, własne sny, marzenia, przewidzenia, czy halucynacje brać zacznie za cudowne znaki z nieba mu dane, i zamiast starać się o poczciwe życie chrześcijańskie, o dążenie do doskonałości, przejęty pychą i zarozumiałością, gonić będzie za objawieniami, za bezpośrednim widzialnym przestawaniem z Bogiem tu na ziemi i za wyjątkową opieką Opatrzności nad sobą. Spowiednicy mają wiele pracy, zanim umysły, obałamucone podobną lekturą, doprowadzą do porządku i wskażą drogę im właściwą.
W wieku XIV, a nawet XV karmiono u nas ogół taką zepsutą strawą nie tylko w książkach, ale i w kazaniach, a to wiodło za sobą zacofanie i ciemnotę w zasadach wiary i zepsucie obyczajów. W wieku XV-tym powoli zaczęto się otrząsać z tego zgubnego wpływu, Grzegorz z Sanoka, arcybiskup lwowski, prowadził istną krucjatę przeciwko kazaniom i książkom tego rodzaju. W naszym wieku XX-tym Biskupi belgijscy bardzo ostro i bardzo energicznie wystąpili przeciwko tej tandecie literackiej, której fatalne następstwa dały się im dotkliwie we znaki. Czas wielki i u nas powstrzymać tego rodzaju kierunek, który znowu się rozwielmożnił w naszym społeczeństwie. Niechby mniej książek wychodziło pobożnych, ale wyborowych i raczej robić przedruki dzieł dawnych pisanych przez uczonych pisarzy kościelnych, jak O. Łęczyckiego, czy Fabianiego, niż mnożyć poronione płody. Względem zaś dzieł nowych należałoby podnieść stopień wymagań. Autor, czy kompilator oprócz dobrych chęci, powinien w swe dzieło włożyć sumienne opracowanie, wykształcenie teologiczne i wprawę literacką. Kapłani światli za mały udział biorą u nas w piśmiennictwie religijnym, żywiąc przesadne obawy i niedowierzając własnym siłom. Gdyby tacy sami, czy w kilku zajęli się układaniem książek z literatury pobożnej, niezawodnie przełamali by zgubny wpływ tej pustej ckliwej, którą należałoby zatamować u źródła, wprowadzając obostrzenia cenzury duchownej oraz surową, sprawiedliwą krytyką po gazetach ukrócić zapędy tych rzekomych autorów, którzy szukają własnych korzyści, lub ambicji, nie zaś pożytku czytelników i chwały dla Kościoła – i wydając nędzną tandetę literacką, osłaniają się wobec wszelkiej krytyki puklerzem swej prawowierności. Uchylam więc wygodną dla nich zasłonę prawowierności i godzę w nieudolność, niedbalstwo i pychę tych przygodnych i niepowołanych autorów.
Ks. [abp] Antoni Szlagowski
Artykuł powyższy pierwotnie ukazał się w Notatkach bibliograficznych [opr.] przez ks. Stanisława Galla i ks. Wincentego Giebartowskiego. (Profesorów Seminarium Metropolitalnego [Warszawskiego]), Rok 1902. Lipiec. Warszawa. Nr 7, ss. 89-92.
(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMIV, Kraków 2004
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: