Lalka,

powieść w trzech tomach.

Przez Bolesława Prusa. Z portretem autora.

Warszawa. Nakład Gebethnera i Wolffa. 1890.


Kto zabrał się do przeczytania trzech tomów, liczących razem 1373 stron in 8° , temu chyba zbytecznie dziwić się nie można, jeśli dobiegłszy sumiennie do ostatniej stronnicy, zapyta: jakiż ostatecznie sens z tej długiej bajki się wywodzi, czy i jaki cel miał autor w tej długiej pielgrzymce, do której za sobą mię pociągnął? Bohaterem powieści jest Wokulski, człowiek bardzo energiczny, wszystko sobie samemu zawdzięczający, który sprytem i pracą dorobił się w czasie wojny tureckie
j milionowego majątku; piękne i wzniosłe nosi w sercu ideały, chciałby ludzkość, a przynajmniej kilkuset bliźnich swych uszczęśliwić, i co więcej, uszczęśliwiać ich zaczyna; chciałby przyczynić się do dobrobytu kraju, i istotnie handel podnosi, mnóstwo pieniędzy w ruch puszcza i genialnie, szczęśliwie, a uczciwie nimi operuje, raczej jeszcze dla cudzej, niż dla własnej korzyści. Bodźca do tej pracy dodawała mu miłość do znanej ledwie z widzenia panny z arystokratycznego rodu, do której bogactwem i sławą chciał sobie drogę utorować. Tymczasem ten wymarzony ideał był najprostszą salonową lalką, która ostatecznie gotowa się kochającemu za pieniądze oddać, ale odczuć jego miłości, zrozumieć jego planów nie jest w stanie; poświęcić – ona, familiantka-arystokratka, dla byłego kupczyka – choćby jedną próżnostkę, jedną zachciankę, ani jej przez głowę nie przechodzi. Krok już tylko dzielił Wokulskiego od ołtarza, gdy wtem szczęśliwym trafem spostrzegł on wreszcie, z kim ma do czynienia; wzdrygnął się przed tą piękną lalką bez czucia, w której salonowe wytresowanie zajęło miejsce miłości i moralności; z panną zerwał, a sam w łeb sobie strzelił.

Oto w najkrótszych słowach treść trzytomowej powieści; a sens jej jaki? Ten chyba jedynie: "człowieku, który czujesz w sobie energię, myślisz i możesz coś zrobić, nie wdawaj się z arystokratycznymi lalkami, bo cię ubezwładnią, sponiewierają, a ostatecznie zabiją, jeżeli cię nie zamienią w podobne do siebie laleczki". Ta sama to, a przynajmniej jak kropla do kropli wody podobna tendencja, która przebijała już z dawniejszych jego utworów: "Grzechy Dzieciństwa", "Dusza w niewoli", "Anielka"... Ale jeśli hrabiowie i książęta Prusa są często podłymi, a zawsze głupimi, to wyznać trzeba, że i bohater Wokulski – choć wbrew zdaje się myśli i planom swego twórcy – wcale posągowo nie wygląda: do majątku doszedł głównie za pomocą przyjaciela Suzina, który w czasie całej powieści, jak niewidome jakie bóstwo nad nim czuwa; w czasie całej również powieści wyrzuca potrzebnie, a częściej niepotrzebnie pieniądze, i tylko dzięki silnej woli autora, nie dochodzi do żebraczego kija; zakochawszy się wreszcie, robi się takim mazgajem, że ma go się ochotę za drzwi wyrzucić, tak nieporadnym, że tysiące, zyskane w Bułgarii, zaczynają na mit lub farsę wyglądać. Spotkawszy taki typ w rzeczywistości, powiedzieć by tylko należało: " To człowiek niezupełnie z rozumem swym w porządku!" ; – tym też "nieporządkiem" tylko wytłumaczyć da się końcowe samobójstwo, którym niemożliwa ta z samego założenia postać, ostatecznie się w opinii czytelników dobija.

Ale jeśli hrabiowie i książęta głupi, hrabianki – lalkami; pokorne, gdy bieda, i zdawałoby się, poczciwe Schlangbaumy, wychodzą na arogantów, wyzyskiwaczy, skoro tylko nieco w pierze porosną; jeśli gołębiej prostoty, ale – mówiąc nawiasem – nieco nudny ze swymi, ciągle tymi samymi, przynajmniej sto razy powtórzonymi konceptami o Napoleonie, subiekt Rzecki, kończy smutnie, niemal w biedzie, a w każdym razie w zależności od żyda; jeśli wreszcie bohater, który miał przedstawiać energię, pracę, talent, wariuje i marnie ginie, a dobrze wychodzi tylko ten, co nigdy nie pracował i nie wart, aby mu uczciwy człowiek rękę podał: Maruszewicz, – to jakiż praktyczny wynik tego wszystkiego? Jeden tylko możliwy, i autor bardzo wyraźnymi słowami, bez ogródek – choć wierzyć się nie chce, aby zupełnie świadomie – sam go wyciąga: "Pracować w tym kraju trudno, nie warto; rób co chcesz, do niczego nie dojdziesz: hrabiowie wezmą cię może na chwilę do usług, ale gdy się znudzisz, to i służbę wypowiedzą; Maruszewicze, niepożyteczne pasożyty, na wierzch wypłyną; Schlangbaumy cię zduszą. Po cóż więc stawać do walki, w której pewna twoja przegrana?".

Po wyciągnięciu tego moralnego, a raczej niemoralnego sensu z całej tej powieści, nie warto się już sprzeczać o parę ani miłych, ani prawdziwych, ani potrzebnych szczegółów i obrazów. Scena np. w kościele przy kweście wielko-piątkowej jest wręcz wstrętną. Oryginalnie też wyglądają narzekania na nietolerancję zakonnic względem grzeszników (w tomie III), zwłaszcza dla czytelnika, który pamięta jeszcze (z tomu I), że właśnie zakonnice wyratowały z upadku biedną Marysię. Ale mniejsza o te, dajmy na to, "nieuwagi", i dajmy na to, że "realistycznie"naszkicowane sceny. Czego już ani na nieuwagę, ani na wierność realizmowi złożyć nie można, to nienaturalnej postaci samego bohatera powieści, i płynącego z niej siłą rzeczy morału. Na morał ten innym chyba morałem odpowiedzieć należy: "Źle się bawicie – tu idzie o życie!".

B.

Recenzję powyższą pierwotnie zamieszczono w czasopiśmie "Przegląd Powszechny", Tom XXVI; kwiecień, maj, czerwiec 1890, ss. 273-275.

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMIV, Kraków 2004

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: