HISTORIA BIBLIJNA
MĘKA, ŚMIERĆ I ZMARTWYCHWSTANIE
JEZUSA
CHRYSTUSA
Opr. ks. Józef Stagraczyński
Ubiczowanie Jezusa
(Ewangelia świętego
Jana, rozdział XIX, wiersz 1-17)
Wtenczas
tedy Piłat wziął Jezusa, i ubiczował. A żołnierze uplótłszy koronę z ciernia,
włożyli na głowę Jego, i szatą szkarłatową odziali Go. I przychodzili do
Niego, a mówili: Witaj królu Żydowski, i dawali Mu policzki. Wyszedł tedy
znowu Piłat przed ratusz, i rzekł im: Oto Go wam wiodę przed ratusz, abyście
poznali, że w Nim żadnej winy nie znajduję.
Wyszedł tedy Jezus, niosąc cierniową koronę i szatę szkarłatową. I rzekł
im: Oto człowiek. Gdy Go tedy ujrzeli najwyżsi kapłani i służebnicy, zawołali,
mówiąc: Ukrzyżuj, ukrzyżuj Go. Rzekł im Piłat: Weźmijcie Go wy, a ukrzyżujcie,
bo ja w Nim winy nie znajduję. Odpowiedzieli
mu Żydowie: My zakon mamy, a wedle zakonu ma umrzeć, że się Synem Bożym
czynił. Gdy tedy Piłat usłyszał tę mowę, bardziej się uląkł. I wszedł znowu
do ratusza, i rzekł do Jezusa: Skądeś Ty jest? Lecz mu Jezus niedał odpowiedzi.
Rzekł Mu tedy Piłat: Nie mówisz ze mną? nie wiesz, iż mam moc ukrzyżować
Cię, i mam moc puścić Cię? Odpowiedział Jezus: Nie miałbyś żadnej mocy
przeciwko Mnie, gdyby ci z góry nie dano. Przeto, który Mię tobie wydał,
większy grzech ma. I odtąd Piłat starał
się, aby Go puścił. Lecz Żydowie wołali, mówiąc: Jeśli Tego wypuścisz,
nie jesteś przyjaciel cesarski. Każdy bowiem, co się czyni królem, sprzeciwia
się cesarzowi. A Piłat usłyszawszy te mowy, wywiódł przed ratusz Jezusa,
i siadł na stolicy sądowej, na miejscu,
które zowią Lithostrotos, a po Żydowsku Gabbatha. A był dzień przygotowania
Paschy, godzina jakoby szósta, i rzekł Żydom: Oto król wasz. A oni wołali:
Strać, strać, ukrzyżuj Go. Rzekł im Piłat: Króla waszego ukrzyżuję? Odpowiedzieli
najwyżsi kapłani: Nie mamy króla, jedno cesarza.
Wykład
Z jakiejkolwiek pobudki Piłat kazał ubiczować Jezusa, stało się to tuż zaraz po wypuszczeniu na wolność Barabbasza, zanim formalny zapadł wyrok ukrzyżowania.
Zakon Mojżeszowy nie zna kary biczowania we właściwym znaczeniu, zna tylko plagi kijem, plag tych w żadnym razie nie wolno było więcej nad czterdzieści zadawać. Dopiero później, w czasach po wygnaniu nastało biczowanie splecionymi rzemieniami, ale i teraz nie wolno było więcej nad czterdzieści cięć wymierzać. Jest to więc oczywistym odstępstwem od przepisów Zakonu, jawnym szyderstwem z ducha tego Zakonu, kiedy Wysoka Rada z taką zaciętością pragnie Mesjasza Izraelowego wydać pod moc sądu Rzymian, na tym sądzie wymóc wyrok śmierci: chce napaść swe oczy nie tylko okropnością widoku krzyżowania, lecz i biczowania Rzymskiego.
Biczowanie u Rzymian było zrazu karą jedynie na niewolników, pozbawionych wszelkiego prawa. Za czasów cesarstwa ta straszna i hańbiąca kara przeznaczoną była dla jeńców wojennych, buntowników, osobliwie chrześcijan, słowem, tej karze podpadało wszystko, co dla zbrodni swej nosiło znamię infamii, wyzbycia się wszelkiego prawa przyrodzonego. Jakież to więc nasycenie pragnienia zemsty najwyższych kapłanów, wszystkich niskich żądz rozbestwionego tłumu ta hańba infamii, to biczowanie Jezusa, który się być mienił Synem Dawidowym, Mesjaszem! A samoż dopiero biczowanie, tak okropne, tak krwawe!
Na rozkaz Piłata czterech żołnierzy występuje z setnikiem na czele. Biorą Jezusa, prowadzą pod ratusz, przywiązują za obie ręce do słupa, do pala, ściągają szaty aż po pas: i oto tak obnażony Mesjasz Izraela stoi niewinny na oczach wszystkiego ludu, czeka strasznej egzekucji. Żołnierze, dzicy, okrutni, jako poganie brzydzący się każdym Żydem, biorą do rąk bicze, rzemienie, korbacze zaopatrzone przy końcach w kolce, jak gdyby ciężkie razy nie dość głęboko i chciwie wpijały się w ciało. Ten Żydowin, skazany na krzyż, to wyborna gratka, na której będą mogli pokazać swą siłę, pohulać sobie do woli. I tak wszystko złożyło się po temu, że padają cięcia nielitościwe, mimo woli coraz sroższe, coraz potężniejsze, zaostrzone rzemienie palą jak ogień, gryzą, szarpią, wiją się dokoła obnażonego ciała. A Jezus taki zdany na wszystko! Pomnąc, dla czego przyszedł na tę godzinę, może się giąć, wyprężać coraz boleśniej pod razami, co jak grad padają – milczy. To milczenie, ta pozorna zaciętość, co ani syknie, ani jęknie, jeszcze więcej rozbestwia dzikich oprawców, – więc się zachęcają nawzajem, dodają sobie animuszu do tej strasznej roboty, mają sobie za punkt honoru tę hardą duszę, tego zaciętego Żydowina zmusić do wydania jęku, – on przecie musi choć jęknąć, zakrzyknąć. I lud, widzowie wszyscy podniecają ich gorliwość: im gęściej piszą rzemienie krwawe głoski na grzbiecie, im głębsze orzą bruzdy, rowki dla ciekącej krwi, tym więcej ukontentowana nienawiść kapłanów i Faryzeuszów, bezdenna ślepota, oszalałość ciemnej tłuszczy. I słychać krzyki, oklaski, to znowu pomruk niezadowolenia – jedno i drugie nową przynuką [(tj. przynagleniem)] dla ambicji tych rzeźników, tych katów.
A Piłat, który to biczowanie nakazał?
On-ci nie jest w sercu za tym sponiewieraniem "Niewinnego"; tego środka chwycił się jako ostatniego wybiegu, bo może przez to zdoła uwolnić Jezusa. Ależ właśnie ten plan: wzruszyć lud do litości, do pożałowania na widok takiego okrucieństwa, takiego zesieczenia, poszarpania ciała na strzępy, nasuwa mu wątpliwości, jak daleko, jak długo ma kazać biczować, kiedy ma kazać przestać katować tę biedną ofiarę. Im widok tego biczowanego Jezusa straszniejszy, wstrętniejszy, nieznośniejszy dla oczu, dla przyrodzonego uczucia, tym snadniej, tym prędzej – tak rozumował Piłat – poruszy się lud, na tej jednej każe poprzestać kaźni. I tak się złożyło, że w tym nieszczęsnym obłędzie samże Piłat nie zdobył się na to, by położyć koniec krwawej swych żołnierzy robocie. Możemy więc śmiało utrzymywać, że Jezus wszystkich, jakie tylko być mogą tego srogiego biczowania skosztował mąk i boleści; że nie zadano mu ostatnich razów śmiertelnych dla tego tylko, by go zachować przy życiu na sroższą jeszcze mękę, mękę ukrzyżowania. Gdzie wszystko, ale to już wszystko w nienawiści, w zajadłym zaślepieniu jakby się sprzysięgło na tego jednego (chyba może z wyjątkiem sędziego poganina), to gdzież znaleźć powód, któryby okrutnym instynktom oprawców kładł tamę, miarę, granice?
To biczowanie więc było prawdziwie jedyne w swoim rodzaju; z nim nie da się żadne inne porównać. Ależ to wszystko nabiera całkiem nowego jeszcze znaczenia, w zupełnie nowym przedstawi się świetle, gdy sobie rozważymy, że ten ubiczowany Jezus, to Mesjasz Izraelowy, to samże Bóg, który jedynie z miłości, z miłosierdzia nad ludem Swoim tę całą sromotę i tę całą mękę biczowania przyjmuje na Siebie. Więc to biczowanie przez wzgląd na tę tajemniczą Osobę staje się najgłębszym dobrowolnym poniżeniem, poniżeniem niepojętym, nieskończonym, a ostateczną, raczej pierwszą przyczyną tego poniżenia jest miłościwe przyjęcie na Siebie przeklęctwa, dla którego odjęcia, zniszczenia Bóg stał się człowiekiem. I to daje nam właściwy klucz do zrozumienia całej okropności tej procedury biczowania, tego niewysłowionego poniżenia. Ono przeklęctwo jest w rzeczy samej dziełem piekła, szatana, który wraz z tym przeklęctwem panuje nad człowiekiem, nad światem; więc Zbawiciel nasz przez to biczowanie, przez to nieludzkie skatowanie styka się bezpośrednio z tym przeciwnikiem swoim, jakby w pasowaniu się wzajemnym zostaje w jego strasznych objęciach, a ci biczownicy to tylko narzędzia, ramiona niejako, które szatan, "morderca od początku", nienawiścią, wściekłością swoją wyciąga, porusza siłę ich i sprężystość im daje.
A nie zapominajmy i o widzach! Z jakimże zadowoleniem patrzy na to widowisko i Wysoka Rada, kapłani Izraelowi, i wszystek lud! Bez osobnego już tłumaczenia zrozumiemy teraz prorockie słowa Izajasza: "Prawdziwie choroby nasze On nosił, a boleści nasze On odnosił, a myśmy go poczytali jako od Boga ubitego i uniżonego; lecz On zranion jest za nieprawości nasze, start jest za złości nasze; karanie dla pojednania naszego na nim, sinością jego jesteśmy uzdrowieni" (53, 4-5).
Takie było biczowanie z rozkazu Piłata.
Ale zaledwie skończono tę krwawą robotę, tuż zaraz, bez wszelkiej przerwy, bez najmniejszego wytchnienia nowa czeka Jezusa poniewierka: "tedy żołnierze starościni wziąwszy Jezusa do ratusza, zebrali do niego wszystką rotę". W oczach biczowników Jezus osądzon na ukrzyżowanie, był odsądzon od wszelkich praw, nie był człowiekiem, był najpodlejszym stworzeniem: to tylko może wytłumaczyć następną scenę w ratuszu, taką ohydną, taką oburzającą, ale ostatecznie i wzniosłą. Piłat mógł jednym słowem zapobiec temu nieludzkiemu widowisku, lecz dozwolił, wciąż jeszcze łudząc się, że im więcej zohydzonym, zeszpeconym, sponiewieranymwyjdzie Jezus z rąk żołdactwa, tym łatwiej lud się wzruszy litością. "Jakby na mocy jakiego układu" – mówi św. Jan Chryzostom – "wszystkich szatan odurzył: Żydów i pogan, na czele ich rozpoczynał korowód, taniec szalony. Tak tylko można zrozumieć, że i poganie mieli dla siebie dziką z tych poniewierań Pana – uciechę". Te godziny męki Pańskiej to godziny tryumfu szatana, który jakby odurzony, pijany powodzeniem mści się teraz z wszystkiej mocy na tym znienawidzonym Jezusie za wszystkie uprzednie swe klęski, których mu nie może zapomnieć.
Jezus pokryty ranami, sińcami, zaledwie trzymając się na nogach, stoi oto w pośrodku żołnierzy całej załogi. Na głos towarzyszy zbiegło się wszystko żołnierstwo, wszystka rota na to niezwykłe widowisko. Ha, to straceniec, kiedy taki ubiczowany! I dowiadują się wnet, że to nawet "król Żydowski", że za to pójdzie na krzyż. Łatwo więc pojąć, jakie sypały się żarty, dowcipy, szyderstwa z ust tylu setek żołnierzy nieokrzesanych, dzikich, zuchwałych na widok "Króla Żydowskiego". To dopiero szaleniec – mówili – i jak który mógł, każdy silił się na dowcip, na żart, im grubszy, im brudniejszy, tym lepszy, bo któż miał tego zabraniać wobec Króla Żydowskiego, skazanego na ukrzyżowanie? "Król Żydowski!" – On-ci jest królem naprawdę, królestwa jego nie ma końca, – ależ to właśnie hasłem dla wszystkiej roty: z tego "króla Żydowskiego" będą sobie stroili komedię, ubawią się wyśmienicie. Więc "Świętego", Syna Bożego, który czasu swego przyjdzie na obłokach, sadzają na pierwszym lepszym kamieniu, zdejmują zeń szaty przyschłe do ran, wkładają nań płaszcz szkarłatny, purpurowy – stary jakiś łachman, jakoby płaszcz królewski; wiją naprędce koronę z ciernia, kładą na głowę, a do korony przydają odpowiednie berło, w prawicę kładą – trzcinę. Teraz będą składać Mu hołdy – a jakie! Przed ofiarą dzikiej swej krotochwili klękają, stroją szalone grymasy, i całym szeregiem wołają: "Bądź pozdrowion Królu Żydowski!" Wstają, przystępują, jeden po drugim, plują nań, dawają Mu policzki, biorą z ręki trzcinę, biją nią głowę jego, ostre kolce cierniowej korony wbijają w głowę: tworzy się wieniec nowych ran, z których z pod włosów po twarzy sączy się, spływa ciepła krew.
"Wynijdźcie, a oglądajcie, córki Syjońskie, Króla Salomona w koronie, którą go ukoronowała matka jego w dzień zrękowin jego!".
W cierniowej na głowie koronie, którą kolce jak gwoździe żelazne przytrzymują; na twarzy ślady i znaki brzydkich plwocin, krew we włosach i na policzkach; na grzbiecie i na piersi pocięty, poszarpany, pokrwawiony; stary łachman szkarłatny na ramionach, trzcina w prawicy: tak przedstawia się Jezus dzikim pachołkom, przedstawia własnemu ludowi jako król błaznów, który tylko do śmiechu może pobudzać. A jednak w tym poniżeniu bez miary co za godność, co za majestat! W oczach niedowiarstwa skarykaturowany aż do śmiechu, aż do szyderstwa, oczom wierzących, oczom Tego, który Go posłał, przedstawia się w największej ozdobie. Bolesna korona cierniowa znaczy Go jako Tego, który wziął na siebie grzechy świata, przeklęctwo tych grzechów, które rodzi wciąż osty i ciernie. A co Go niewoli do wzięcia tego przeklęctwa, a więc i tej cierniowej korony, jeżeli nie zlitowanie się nad tymi, na których padło ono przeklęctwo, jeżeli nie posłuszeństwo ku Ojcu, który tak umiłował świat, że jednorodzonego Syna Swego dał zań?
Wreszcie przecie ubawili się do woli, do syta żołnierze. Piłatowi zdało się, że ten Jezus tak sponiewierany okrutnie, tak naigrawany nad wszelką miarę, teraz już będzie mu przydatny w jego obrachowaniu, przyłoży się skutecznie do urzeczywistnienia planu, z którym się nosił. Wychodzi przed ratusz, odzywa się do ludu, do panów radnych, z niecierpliwością wyczekujących końca: "Oto Go wam wiodę przed ratusz, abyście poznali, że w Nim żadnej winy nie znajduję". Nie jakobym zmienił swe przekonanie, jakbyście mogli mniemać przeto, żem Go kazał ubiczować: ubiczować kazałem Go ze względu na was, by choć nieco życzeniom waszym zadość uczynić. W tym przemówieniu czuć również sprzeciw co do tego, że jakoby wypuszczając Barabbasza, przyznawał tym samym winę i karygodność Jezusa.
Piłat daje znak: Jezus wychodzi, niosąc cierniową koronę, i szatę szkarłatową. I przedstawia Go Piłat ludowi, odzywając się głosem wzruszonym: "Oto człowiek!" Ten człowiek – mówi – jak go teraz widzicie przed sobą, po całym ciele poszarpany, pocięty aż do niepoznania, ledwie trzymający się na nogach, krwią i plwocinami zmazany, jako błazen przystrojony w łachman wytartej purpury, w koronę cierniową – czy Go można zwać jeszcze człowiekiem?
Nadzieja, acz słaba, jaką Piłat dla planu swojego pokładał w lepszych uczuciach ludu, nie była, jak się pokazało, zupełnie bezpodstawną. Ten widok niezwykły, ten obraz człowieka tak skatowanego okropnie, tak zelżonego bez miłosierdzia wywarł niejakie wrażenie. Tuż zaraz po tym przedstawieniu "człowieka" słychać na nowo dziki ryk: "Ukrzyżuj, ukrzyżuj Go!" ale to były krzyki jedynie "najwyższych kapłanów i ich służebników"; lud pod pierwszym wrażeniem onego widoku zachował się spokojnie. Czy ten lud, lud zaślepiony, patrząc na tego Jezusa w takiej postaci jakoby ostatniego wyrzutka, nie wspomniał sobie na on Psalm, w którym razem z Dawidem spoglądali z wiarą na swego Zbawiciela, na swego cierpiącego Mesjasza, na ono tkliwe proroctwo: "W tobie nadzieję mieli ojcowie nasi, i wybawiłeś ich; a jam jest robak, a nie człowiek, pośmiewisko ludzkie i wzgarda pospólstwa" (Ps. 27, 5)?
Piłat słysząc one wołania "najwyższych kapłanów", zawrzał niewątpliwie w sercu srogim gniewem na taką zaciętość, na taką nieludzką już nienawiść; ale przy chłodniejszej rozwadze mniemał, że znalazł inną drogę, by tych zapaleńców uspokoić, a siebie w tej bezradności swojej ratować. Na proste wyrzeczenie: "Nie pozwalam", na stanowcze uwolnienie od razu Niewinnego, nie umiał się już zdobyć ten znikczemniały Rzymianin; tego jeno nie chciał żadną miarą dopuścić, by niewinny Jezus był ukrzyżowan w jego imieniu, na jego rachunek. Tak więc oburzony rzuca im niejako na chwilę pod nogi swą władzę, swój urząd sędziego, mówiąc: "Weźmijcie Go wy, a ukrzyżujcie, bo ja w Nim winy nie znajduję". Mówił to z przekonaniem, chociaż czuł, że tego oni nie przyjmą. Już dawno przejrzał plan Wysokiej Rady, że Nazareńczyka wydali Rzymianom nie z musu, iż im nie wolno karać śmiercią, lecz raczej w zaciekłości bezgranicznej, bo tylko w ten sposób mogli dla swej ofiary znaleźć rodzaj śmierci najhaniebniejszy i najboleśniejszy. A chociażby też Piłat i naprawdę wydał im Jezusa, to ukrzyżować Go byłoby dla nich niepodobieństwem ze względu na wyraźne przepisy Zakonu, na starodawny zwyczaj, na zgorszenie ludu. Najwyżsi kapłani rozumieją doskonale znaczenie tego rzekomego ustępstwa, niemożliwego do przyjęcia, więc je pomijają milczeniem; natomiast na ponowne zapewnienie Piłata, że on żadnej w Nim winy nie znajduje, odpowiadają nową skargą, która ostatecznie musi złamać opór sędziego. "My mamy Zakon" – mówią – "a wedle zakonu ma umrzeć, że się Synem Bożym czynił".
Wiemy, jak Wysoka Rada dla tego właśnie skazała Jezusa na śmierć, iż na pytanie najwyższego kapłana, azali jest "Synem Bożym", uroczyście to wyznał; wobec starosty ten punkt oskarżenia chowali na sam koniec, jako ostatni strzał trzymali w pogotowiu. Teraz więc chwytają się tej ostatniej broni. I dzieje się rzecz dziwna: dzięki oporowi Piłata, ostatecznie i Rzymianin spełnia jak najdokładniej wolę i postanowienie Wysokiej Rady, iż Jezus będzie ukrzyżowan przeto, że się czynił Synem Bożym. To oskarżenie podnoszą już nie sami jeno najwyżsi kapłani, lecz "Żydowie", a więc lud, lud na wskroś przesiąkły kwasem Faryzejskim, lud, który się na nowo dał porwać okrzykiem swych najwyższych kapłanów, że mają swój zakon, że "wedle zakonu" ten Jezus musi umrzeć. I ten krzyk "Żydów", to powoływanie się na "zakon" nie robi na Piłacie żadnego na pozór wrażenia. Piłat jest stanowczo przekonany, że Jezus nie jest złoczyńcą, nie jest winien śmierci. Z drugiej strony one słowa Żydów, że Jezus "czynił się Synem Bożym", przerażają go, napełniają strachem – "uląkł się bardziej" jeszcze, niż dotychczas, bo dotychczas mimo woli czuł jakiś respekt, jakąś cześć do tego tajemniczego człowieka. Czy też jeno – takie nasuwają mu się myśli – pod tą postacią Jezusa nie ukrywa się coś wyższego, coś Boskiego? Jako poganin wierzący w baśnie o półbogach, o synach bogów, tym prędzej i tutaj coś podobnego przypuszczał.
Tak więc wylękły, jeszcze raz bierze Jezusa na przesłuchy: kto wie, czy z odpowiedzi Jego nie dowie się czegoś bliższego, czegoś takiego, co by mu ułatwiło ostateczny wyrok.
Jezus po onym przedstawieniu wrócił do ratusza. Piłat idzie na salę i pyta się Jezusa: "Skądeś Ty jest?". "Lecz Jezus nie dał mu odpowiedzi". Dlaczego? Bo odpowiedź nie ma żadnego celu: nie ma dlań, bo nie chce być uwolnionym; nie ma dla pytającego, bo sędzia winien wiedzieć i tak co uczynić, mając przed sobą niewinnego; nie ma dla Żydów, bo ci już bez ratunku wszelkiego zaślepieni spełnią swe przeznaczenie.
Piłat czuje się dotkniętym tym milczeniem, pokrzywdzonym niejako w swych życzliwych dla obwinionego uczuciach, więc z nieukrywaną już niechęcią, z obrażonym własnej mocy poczuciem odzywa się do Jezusa: "Ze mną nie mówisz? Nie wiesz, iż mam moc ukrzyżować Cię, i mam moc puścić Cię?" Mów-że więc, bym na podstawie Twego oświadczenia powziął postanowienie, bym mógł, jako chcę rzeczywiście, przeprowadzić Twe puszczenie Cię na wolność.
Teraz odpowiada Jezus. Przyznaje mu tę moc, choć w sposób Mesjański, tajemniczy, mniej zrozumiały dla Rzymianina, źródło tej jego mocy wskazuje wyżej, "z góry", i w tej chwili wznosi się ponad tego mającego moc, ponad mocarza, ponad Swego sędziego, że ten nie może się oprzeć temu wrażeniu, bo na skutek tych słów teraz jeszcze silniej pragnie Go uwolnić. Odpowiedź Jezusowa brzmi: "Nie miałbyś żadnej mocy przeciwko Mnie, gdyby ci z góry nie dano. Przeto, który Mię tobie wydał, większy grzech ma". Dla tego, że ty masz przeciw Mnie moc rzeczywistą, moc daną sobie z nieba, z góry, wina twoja, gdy Mnie wydasz, będzie mniejsza, niżeli tych, którzy Mnie tobie wydali (Kajfasza, Wysokiej Rady), bo ci nie mają żadnej mocy przeciwko Mnie danej sobie z góry.
To było ostatnie słowo, które padło z ust Jezusowych przed wydaniem ostatecznego wyroku. To słowo po raz ostatni obudziło w Piłacie głos sumienia, albowiem "odtąd skutkiem tego Piłat starał się, aby Go puścił". A w jaki sposób "starał się"? Nie wiemy, dosyć, że zaledwie się ukazał Żydom, zaledwie chciał coś przemówić, aż zaraz powitał go złowrogi krzyk Żydów: "Jeżeli Tego wypuścisz, nie jesteś przyjaciel Cesarski; każdy bowiem, co się czyni królem, sprzeciwia się Cesarzowi".
Przywódcy ludu znali doskonale swego przeciwnika, znali najsłabszą jego stronę, w tę stronę wymierzają teraz cios stanowczy, zabójczy. Widząc, że "Syn Boży" nie wywiera żadnego skutku, imają się tego drugiego tytułu: "król Żydowski" – to musi poskutkować. W ziemi Żydowskiej, gdzie panem cesarz, jakże może ktoś drugi przywłaszczać sobie tytuł króla? A jeżeli starosta temu nie zapobiega, to gdzież jest "przyjaciel", wierny sługa, na którego cesarz się spuszcza, żeby praw jego pilnie przestrzegał? Kto się królem czyni, oczywiście sprzeciwia się cesarzowi, jest nieprzyjacielem cesarza. Oskarżenie jasne, bezwzględne. Piłat widzi w duchu swego cesarza tam w Rzymie, surowego, okrutnego Tyberiusza. To oskarżenie to przestroga, to groźba wyraźna, gdyby w tej tak ważnej sprawie nie chciał się okazać "przyjacielem Cesarskim". A taka groźba, groźba ze strony tych zaciętych Żydów, tych Faryzeuszów i Saduceuszów to rzecz wcale nie błaha, a jeszcze wobec takiego podejrzliwego, takiego kapryśnego mocarza, jak ten cesarz, a jeszcze w sprawie, w której chodzi o takiego, co się czynił królem Żydowskim!
Piłat pobity, złamany: o uwolnieniu Niewinnego nie ma już odtąd mowy. W wylękłej wyobraźni przesuwają mu się straszne obrazy następstw wszystkich, gdyby jeszcze dłużej drażnił i dumę i zajadłość Wysokiej Rady, najwyższych kapłanów. Widzi ich już w drodze do Rzymu, widzi, jak stawają przed cesarzem, jak go oskarżają, że taki okrutny u wszystkiego ludu znienawidzony, a co gorsza, cesarzowi samemu nie dochowuje wiary, bo uwolnił od śmierci buntownika, którego oni na śmierć osądzili. I widzi, jak on sam musi jechać do Rzymu, stawać przed obliczem cesarskim, tłumaczyć się, a cesarz go tak niełaskawie, tak chmurnie, tak groźnie przyjmuje – skazuje na wygnanie, jeżeli nie na śmierć. A z nim i małżonka jego ukochana stracona... I w sercu jego powstaje burza uczuć najróżnorodniejszych – i pycha, i duma, i wstyd, i boleść, i troska, i utracone szczęście, i szyderstwo – z wszystkich zakątków serca wychodzą te czarne myśli, żądze, uczucia, kotłują, wirują do koła, wichrzą – i odurzają, i dobijają.
Piłat nie sprostał tej zawierusze. Wobec tego huku i wycia nawałności ginie głos sumienia, głos prawa, obowiązku, sprawiedliwości – Piłat złamany, staje się igraszką losów, igraszką w ręku nieubłaganych przeciwników.
Czego chce Wysoka Rada, czego lud się domaga z taką zaciętością – niech mają!
Piłat zasiada do ogłoszenia wyroku publicznie; "siada na stolicy sądowej, na miejscu, które zowią Lithostrotos, a po żydowsku Gabbatha".
Przed nim, w obliczu najwyższych kapłanów i wszystkiego ludu stoi Jezus, którego sędzia niejednokrotnie uznał był niewinnym. Przyprowadził Go tu z sali sądowej umyślnie, by się dowiedział o "zejściu" swoim.
Bóg-Człowiek, Mesjasz Izraelowy w takim otoczeniu oczekuje Swego wyroku śmierci od Rzymskiego starosty, od poganina!
Gdybyśmy w tej chwili mogli czytać w sercach tego zgromadzenia! W tym tłumie są bez wątpienia i dusze szlachetniejsze, które z zapartym w piersi tchem, z sercem bijącym czekają wyroku. Ale większość, ale ta tłuszcza wszystka gotowa na każde skinienie swych kapłanów i Faryzeuszów, bezradna, na ślepo oddana swym przewodnikom, rozjadowiona, ledwie może wytrzymać, łaknie krwi, nasycenia swych żądz nieludzkich. Na czele tej tłuszczy, pilne dając na nią baczenie, członkowie Wysokiej Rady, najwyżsi kapłani, starsi ludu, – na twarzach ich widać znaki tego, co w ich wnętrzu wre, kipi – patrzą ponuro, zuchwale, dumnie, pewni siebie, że wreszcie przemogli tego "Jednego", którego się bali od dawna, którego tak serdecznie nienawidzili od dawna, i dumnego Rzymianina upokorzyli...
Na Piłata nie ma co spojrzeć: to ofiara własnej nikczemności, strachu, namiętności tylu, które szarpią jego wnętrzności.
Oczy wszystkich zwrócone na Niego, na "Męża boleści" w koronie cierniowej na głowie. Ach, ten "Mąż boleści" wie, co cierpi i co Go czeka, wszakże nie bez przyczyny pocił się krwawym potem tam w ogrodzie Gethsemani, ale teraz stoi jako zwycięzca, nie jako zwyciężony, tuż przed Swym "zejściem", przed Swym "chrztem", którego tak bardzo pożądał. I poza tą męką Swoją, i poza tym krzyżem widzi już "dokonanie" Swoje, jak w Boskim "ogniu" wypróbowan wstaje z grobu chwalebnie, grzech i przeklęctwo za nas wszystkich zwycięża. I widząc to wszystko, i tęskniąc za tym, wznosi się ponad ciasne teraźniejszości granice, a chociaż w morzu boleści, męki tonąć się zdaje, czuje się tryumfatorem, jak podwyższon na krzyżu wszystko do siebie pociąga, wszystkich, co nań wejrzą, wyciągniętymi obejmuje ramiony, przygarnia do siebie.
Dziś mamy wiekopomny, Wielki Piątek, "dzień przygotowania Paschy", godzina dziewiąta, czyli samo południe: namiestnik cesarza Rzymskiego ma ogłosić wyrok – jedyny, najdonioślejszy, odkąd świat stoi.
Piłat atoli, jakby i teraz jeszcze sobie nie dowierzał, jakby się chciał jeszcze raz przeświadczyć, czy się nie myli, wskazując na Jezusa, mówi do Żydów: "Oto król wasz!" Te słowa są jakby ostatnim hołdem ze strony sędziego, oraz ostatnią przestrogą ludu, przypomnieniem mu niedawnych wypadków. Żydowie rozumieją ten wyrzut, więc jakby urażeni w najboleśniejszej ranie, jakby chcąc gwałtem ten wyrzut i wyrzut własnego sumienia zagłuszyć, wszyscy jednogłośnie krzyczą: "Strać, strać, ukrzyżuj Go!" Już ani nań patrzeć nie mogą.
I teraz jeszcze Piłat nie daje za wygraną; z oburzeniem pyta: "Króla waszego ukrzyżuję?" Ale najwyżsi kapłani podrażnieni do żywego, odpowiadają szorstko, stanowczo: "Nie mamy króla, jedno Cesarza!" Lud – milczał przerażony. Największa wina bogobójstwa, zabicia Mesjasza, nieszczęście Izraela ciąży na – kapłaństwie. Izrael wyparł się swego króla, swego Mesjasza, wyparł się swego poczucia narodowego, godności, przedziwnych swych dziejów, stanął po stronie Cesarza, po stronie potęgi światowej, nieprzyjaciółki Boga i jego. Wysoka Rada wyrzekła się swego Mesjasza w imieniu Izraela, zburzyła wszystkie mosty za sobą.
Ale teraz, gdy Wysoka Rada w taki sposób oświadczyła się za cesarzem, i dla Piłata nie ma już innego wyboru.
Każe przynieść wody, wstaje, umywa sobie ręce przed pospólstwem, w obliczu wszystkich i mówi uroczyście: "Nie winienem ja krwi tego Sprawiedliwego: wy się patrzcie!" Mając skazać na śmierć tego obwinionego, którego mimo wszystkich oskarżeń musiał uznać niewinnym, Piłat nie może się opędzić uczuciu grozy wobec własnego czynu. W głębi serca odzywa się wciąż jakiś głos, że to coś niegodziwego, wołającego o pomstę, niewinną krew przelewać; z drugiej strony rozpaczliwie broniąc się, czuje, nie może sobie zataić, że cena uwolnienia zbyt wysoka, bo uwolnienie Jezusa od śmierci może być okupione jedynie ofiarą własnej osoby, rodziny, szczęścia własnego. Azali obowiązek sięga tak daleko, do ostatecznych granic? A potem, jest-li to rzeczywiście z politycznego stanowiska roztropnie, jest-li wolno dla warowania prawa "Jednego", jednostki oprzeć się woli całego narodu? A potem, ten cesarz taki bezwzględny, azali nie pociągnie go do surowej odpowiedzialności za taką niemądrą sprawiedliwość, za takie drażnienie do ostateczności, za taką obrazę narodu tyle wrażliwego, tyle niespokojnego? I tak owo udało się temu sędziemu w chwili, gdy dla ratowania siebie poświęcał życie Niewinnego, najświętszy swój gwałcił obowiązek, wmówić w siebie, że w tym razie on jest bez winy wszelkiej, że wszystka wina, odpowiedzialność wszystka spada na naród. Tej rzekomej swej niewinności daje wyraz, umywając ręce. Umywając ręce, daje znać, że się brzydzi tą ciężką zbrodnią, że tylko zmuszony wyrok śmierci potwierdza, że niewinnie przelaną krwią nie chce zmazać swych rąk, swej duszy. "Wy się patrzcie" – czy i wy moglibyście z równym spokojem umyć ręce wasze, wyznać szczerze, żeście tej krwi niewinni?
"Wy się patrzcie!" Te słowa z ust Rzymskiego sędziego jak ostry puginał wpijają się w pierwszej chwili głęboko w serca tego tłumu, Wysokiej Rady i pospólstwa. Oni nie chcą przyznać się do tego, co sędzia mówi o krwi niewinnej; ale niech się bronią, jak chcą, tam wewnątrz czuć niepokój, gryzie ich robak jakiś – wciąż a wciąż stawa im na pamięci ona przeczysta, szlachetna postać Tego, który nadłamanej trzciny nie kruszył, który przeszedł, wszystkim dobrze czyniąc. Widok tego Piłata, umywającego sobie ręce, w ten sposób protestującego przeciw zbrodni wylania krwi niewinnej, to promień Łaski, ostatni głos Łaski, odzywający się do tych serc zaślepionych. Przecież Izrael, który z taką zagorzałością trzyma się swego Mojżesza, wie doskonale, co znaczy to "umywanie rąk", które samże Jahwe przepisał (Deut. 21, 1-9). To umywanie rąk to jakby wymowne pytanie sędziego, azali ci, co tak zapamiętale wołali: "Strać, ukrzyżuj Go!" wiedzą, co czynią, czy krzyżując Niewinnego, chcą wziąć na siebie ciężką winę rozlania krwi i tej zbrodni następstwa, pomstę nieuchronną?
Jakaż będzie odpowiedź?
Z przerażeniem słyszymy, jak "wszystek lud" jednogłośnie, bez namysłu woła: "Krew Jego na nas i na syny nasze!".
Ten szalony okrzyk to nasamprzód wybuch strasznego gniewu wobec tego jakby umyślnego wahania się, tego odwłóczenia sprawy ze strony Piłata – dosyć im już tego. Jeżeli o nic więcej mu nie chodzi, jeno o strach przelania krwi Niewinnego, ha, niechże już puści ostatnie słowo, wyrok ogłosi. Winę? winę oni biorą na siebie: "krew Jego na nas i na syny nasze!".
Jest to głos zaślepienia z wybitnym piętnem nieuleczalności, ale i przeklęctwa. Oni mają wypełnić miarę ojców swych, by na nich, na zabójcach Mesjasza, na tym rodzaju została pomszczoną krew wszystkich proroków, przelana od początku. Z taką zuchwałością przyzywając na siebie i na syny swoje krew Mesjasza, w tej chwili rzucają się w otchłań z otwartymi niejako oczyma. Kto nie wie, w jak straszliwy sposób została ta krew pomszczona, i jak ta pomsta wciąż a wciąż pracuje: "aż do skończenia i końca będzie trwać spustoszenie"? (Daniel 9, 27). Po zburzeniu Jerozolimy, po rozgromieniu narodu lud Żydowski jest bez miasta, bez świątyni, bez ofiar, bez kapłana, bez króla – jest zbiegiem i tułaczem po wszystkiej ziemi: "dom ich pozostał pusty".
Ono rozpaczliwe wołanie: "Krew Jego na nas i na syny nasze!" bezradnemu wciąż jeszcze Piłatowi odejmuje ostatnią już nadzieję i zniewala do szybkiego ukończenia sprawy: "wydaje im Jezusa, aby był ukrzyżowan". Wbrew swemu przekonaniu, poniekąd wbrew swej woli, przymuszony ogłasza wyrok, oddaje im do dyspozycji wszystko, co potrzeba, ale sam usuwa się od osobistego udziału. Niech pijani złością tryumfują aż do końca. Aż do końca! Ależ szaleni ani się domyślają, że ten koniec już dawno, już w Radzie Bożej przedwiecznej zapisany. Dziś właśnie trzy lata temu, jak Jezus wyrzekł był ono wielkie słowo: "Rozwalcie ten kościół, a we trzech dniach wystawię go".
Pojutrze ci rzekomi zwycięzcy dzisiejsi zostaną straszliwie obudzeni z swych sennych mar.
Historia biblijna dla rodzin chrześcijańskich czyli proste a gruntowne objaśnienie Dziejów Starego i Nowego Testamentu. Opracował ks. Proboszcz J. Stagraczyński. T. II: Nowy Testament. Drukiem i nakładem Karola Miarki w Mikołowie [1897], ss. 653-663.
(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).
Powrót do spisu treści
MĘKA, ŚMIERĆ I ZMARTWYCHWSTANIE JEZUSA CHRYSTUSA
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMIV, Kraków 2004
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: