HISTORIA BIBLIJNA

MĘKA, ŚMIERĆ I ZMARTWYCHWSTANIE

JEZUSA CHRYSTUSA
 

Opr. ks. Józef Stagraczyński
   

Jezus po raz drugi przed Piłatem.
Skazan na ukrzyżowanie

(Ewangelia św. Mateusza, rozdział XXVII, wiersz 15-27; Ewangelia św. Marka, rozdział XV, wiersz 15-19; Ewangelia św. Łukasza, rozdział XXIII, wiersz 13-26; Ewangelia św. Jana, rozdział XVIII, wiersz 39-40; rozdział XIX, wiersz 1-26)

A na dzień uroczysty zwykł był starosta wypuszczać pospólstwu jednego więźnia, któregoby chcieli; i miał natenczas więźnia znacznego, którego zwano Barabaszem. Gdy się tedy oni zebrali, rzekł Piłat: Którego chcecie, wypuszczę wam: Barabasza, czy Jezusa, którego zowią Chrystusem? Bo wiedział, iż Go z zazdrości byli wydali. Lecz gdy on siedział na stolicy sądowej, posłała do niego żona jego, mówiąc: Nic tobie i Sprawiedliwemu temu, albowiem wielem cierpiała dziś przez sen dla Niego. A przedniejsi kapłani i starsi namówili pospólstwo, aby prosili Barabasza, a Jezusa stracili. A odpowiadając starosta, rzekł im: Któregóż chcecie, abym wam wypuścił ze dwu? A oni rzekli: Barabasza. Rzekł im Piłat: Cóż tedy uczynię z Jezusem, którego zowią Chrystusem? Rzekli wszyscy: Niech będzie ukrzyżowan. Rzekł im starosta: Cóż wżdy złego uczynił? A oni więcej wołali, mówiąc: Niech będzie ukrzyżowan. A widząc Piłat, iż nic nie pomagało, ale większy się rozruch dział, wziąwszy wodę, umył ręce przed pospólstwem, mówiąc: Nie winienem ja krwi tego Sprawiedliwego, wy się patrzcie. A odpowiadając wszystek lud, rzekł: Krew Jego na nas, i na syny nasze. Tedy im wypuścił Barabasza, a Jezusa ubiczowanego podał im, aby był ukrzyżowan.
 

Wykład

A więc Piłat nie ujdzie swego przeznaczenia.

Toż to jakoby przeklęctwo nad nim zawisło, że w tych dniach fatalnych właśnie on musi być starostą, przedstawicielem Rzymskiej potęgi w ziemi Żydowskiej, która ani przeczuwając co robi, przed kilku lat dziesiątki żelazne jarzmo włożyła na lud Żydowski, na lud wybrany. Niewołana, wmieszawszy się w sprawy tego kraju, ta potęga, nieprzyjaciółka Boga, zdaje się być jakoby powołaną do spełnienia przepowiedni: jako kolos straszliwy, który wszystkie narody druzgoce, ma się zabrać i do ludu Bożego, i ten lud gniotąc aż do rozpaczy, ma wprawić w ruch on "kamyk", który wreszcie i jego, ten kolos, zetrze na proch. Najgorszą przysługę oddaje ludowi Bożemu w stanowczej godzinie przez zbrodniczą swą słabość, gdy reprezentant jego, namiestnik cesarski jako sędzia składa sromotnie broń przed krzykiem ludu w sprawie, w której chodzi o życie Mesjasza. Przez to, że Rzymianin, chcąc się przypodobać szalonej nienawiści, skazuje na krzyż Mesjasza Izraelowego, w którym żadnej nie znajduje winy, toruje Mu drogę do zmartwychwstania, toruje drogę Mesjaszowemu królestwu. Kto nie widzi tu onego "kamyka", który wnet ugodzi śmiertelnie dumne cesarstwo Rzymskie jakoby w odwecie za uczestnictwo w zabójstwie Mesjasza?

Piłat niecierpliwie wyglądał końca rozprawy u Heroda. Wtem widzi, jak cały orszak wraca "na ratusz" i Jezus "obleczon w białą szatę", a więc pewnie nie jako skazaniec na śmierć. Domysł ten potwierdzają wszyscy. Jednym rzutem oka ogarnął od razu nowe swe położenie. Zysk-ci był w tym dlań oczywisty, że i Herod sam nie znalazł Go winnym żadnej zbrodni. Ta okoliczność utwierdzała go jeszcze więcej w jego własnym przekonaniu; z drugiej atoli strony to naigrawanie, to szyderstwo, jakiego Jezus doznał na dworze swego pana, a doznał jako "król Żydowski", mogło było łatwo być wyzyskane przez nieprzyjaciół, jako potwierdzenie ich oskarżeń. Znając Wysoką Radę, zaciekłość "przedniejszych kapłanów i pisma uczonych", był przygotowany na nową ciężką rozprawę, i na ten wypadek miał już plan gotowy.

Oskarżyciele wrócili od Heroda pod pewnym względem zawiedzeni. Więc rozjuszeni z powodu straty czasu, zdecydowani są za to z tym większym naciskiem prowadzić do końca przerwaną rozprawę, na zarozumiałym, wahającym się Piłacie za jaką bądź cenę wymóc to, czego pragną.

Wszelako i starosta podejmuje na nowo czynność z dobrze obmyśloną taktyką: wzywa lud, prosty tłum do wzięcia udziału w rozprawie, zresztą o tej porze gromady ludu napełniały ulice, a widząc on dziwny orszak wracający od Heroda, napływały same przez się, już dla prostej ciekawości przed pałac starosty. Piłat mógł wiedzieć, i mógł na to rachować, że lud inaczej sądzi o Jezusie, niżeli Wysoka Rada; że lud jest po stronie oskarżonego, a więc nie dopuści, by Go jako buntownika, podżegacza gwałtem na śmierć skazano. Na tym oparł Piłat swą rachubę, i mógł ją oprzeć jako poganin, nieznający się na ludziach tego pokroju, nie znający dobrze ówczesnego położenia. Spodziewał się więc, że zdrowy i prosty zmysł ludu poprze jego szczere i życzliwe usiłowania.

Piłat zagaja rzecz z nowa przemową do zgromadzenia. Przedkłada sprawę całą na podstawie dotychczasowego postępowania: "Przywiedliście mi" – tak się odzywa –"tego człowieka, jakoby lud podburzającego, a oto ja pytając przed wami, nie znalazłem w tym człowieku żadnej winy z tych, o których nań skargę kładziecie. Ale ani Herod, bom was do niego odsyłał, a oto nie uczyniono Mu nic godnego śmierci".

To pewna, że dotychczasowy wynik badania dawał pewną podstawę, mianowicie wobec ludu, na której się opierając, przy dobrej woli, można było od razu sprawę zakończyć, puszczając wolno obwinionego. Wszakże nie tylko Rzymianin, który przecie z góry pilne dawał na wszelkie polityczne zamysły baczenie i bez miłosierdzia je tłumił, nie znalazł w Jezusie ani buntownika, ani w ogóle jakiego bądź złoczyńcy; lecz i samże Herod. A kiedyć i Herod, który z niemniejszą czujnością strzegł praw swych zwierzchniczych, nie orzekł, że winnym jest Ten, który w jego ziemi największą działalność rozwijał, toć one wszystkie obwinienia o zwodzenie ludu, o uzurpatorstwo są zgoła nieuzasadnione. Wszelako Piłat nie był mężem, któryby przekonanie swoje zdolen był przeprowadzić skutecznie wobec dzikiej zaciętości, tym mniej wobec pogróżek gniewem cesarza. Przekonanie jego było sobie jakimś sentymentem, nie zaś moralnym sumiennym przeświadczeniem; z drugiej strony miał też niezawodnie powody lękania się gniewu cesarskiego w razie, gdyby ci zawzięci przeciwnicy oskarżyli go w Rzymie. I to tłumaczy zaraz następną nietaktowność, dla której w końcu swego przemówienia wypada z roli, opuszcza pewny grunt, a przeciwnikom daje do ręki broń wyborną do przeprowadzenia raz powziętego zamiaru. Oto jak Piłat kończy swe przemówienie, ku ogólnemu zadziwieniu: "Przetoż skarawszy Go, wypuszczę". Toć to brzmi, jak wyrok sędziego skazujący na ciężką karę tuż zaraz po uroczystym oświadczeniu, że obaj sędziowie, on i Herod, żadnej w tym człowieku winy nie znaleźli: sprzeczność oczywista, krzycząca. Prawda, w rozumieniu Piłata nie było tej sprzeczności: on chciał ocalić Jezusa, po "skaraniu" chciał Go puścić wolnym, zdawało mu się, że inaczej nie złamie oporu oskarżycieli. Podchlebiał sobie, że folgując w części nienawiści, uspokoi ją, zadowoli, choć nie pytał o słuszność, o prawo, chcąc na koszt niewinnego złości nieprzyjaciół zadość uczynić.

I cóż osiągnął? Żydzi poznali od razu bezradność Piłata, który, chcąc się ich pozbyć, chwytał się środka połowicznego, pierwsze ustępstwo, które go już na pochyłość wiodło. Z szaloną odwagą, zuchwałością będą go pędzić coraz dalej, aż na sam brzeg przepaści. Ustępstwo przyjmują chłodno, w milczeniu, jakby się namyślając, co odrzec, z której strony na nowo uderzyć.

Wtem przychodzi niespodzianie pomoc z innej strony.

W czasie, gdy rozprawa umilkła na chwilę, rozmyślano nad tym, co począć z Jezusem, wśród ludu daje się spostrzec jakieś poruszenie. Przypomniano sobie, że Pascha już blisko bardzo, więc przypomniano sobie o dawnym zwyczaju, iż na Święta Wielkanocne namiestnik Rzymski obowiązany był według ich starodawnego zwyczaju wypuścić im jednego więźnia na wolność, darować niejako ludowi. To prawo przyszło teraz właśnie ludowi na myśl, z tego prawa chcą korzystać; i to na rzecz obwinionego Jezusa. Rzesza więc wstępuje na stopnie trybunału, i poczyna prosić starostę, "jako im zawżdy czynił".

Prośba, którą lud, rzesza przedłożyła staroście przez swych deputatów, była dlań wielce pożądaną.

W więzieniu są zamknięci dwaj łotrowie skazani na śmierć, o tych Piłat nie myśli. Ale był jeszcze jeden złoczyńca, imieniem Barabbasz, który czekał na wyrok; w samą porę przychodzi Piłatowi na myśl ten zbrodniarz, którego chce użyć do swych celów ukrytych. Był to "znaczny" więzień, złoczyńca, znany dobrze ludowi. Owóż chciał przedstawić do wyboru ludowi tego i Jezusa, nie wątpiąc ani na chwilę, że lud przecie jednak oświadczy się za Jezusem. Ostatecznie była to gra strasznie ryzykowna, rozpaczliwa. Bo jeżeli lud oświadczy się za Barabbaszem, to Jezus – niewinny – zgubiony, tym samym uznany będzie za większego złoczyńcę, a więc winnym nieodwołalnie kary śmierci.

Tymczasem Piłat korzysta z okoliczności, czuje, do czego lud zmierza, czuje, że ten lud po jego jest stronie, więc ucieszony widocznie pyta się: "Chcecież, puszczę wam Króla Żydowskiego?". W przekonaniu swym utwierdził się jeszcze więcej, wiedząc, że najwyżsi kapłani jedynie z zazdrości wydali Jezusa.

Wtem, gdy Piłat chcąc spełnić życzenie ludu, wypuścić im jednego więźnia, pytał się, któregoby chcieli, zanim mieli dość czasu do porozumienia się względem odpowiedzi, z innej strony zaszło coś takiego, co całą jego musiało zająć uwagę: żona jego (Procula?) posłała doń z orędziem, kazała mu powiedzieć: "Nic tobie i Sprawiedliwemu temu, albowiem wielem cierpiała dziś przez sen dla Niego".

Jakże wytłumaczyć to ważne wydarzenie co do pochodzenia jego, celu i przebiegu?

Nasamprzód tyle pewna, że ten sen nie był snem zwykłym, przyrodzonym. W księdze Joba mamy wzmianki, jak Bóg, chociaż nie wprost cudownymi drogami, w pewnych celach swoich działa na człowieka, umie doń trafić nawet we śnie, przez sen (Job 33, 14-17; 4, 12-17).

Po wtóre, i to musimy przyjąć za pewnik: żona starosty Rzymskiego nie dopiero po raz pierwszy dziś i to we śnie słyszy o Jezusie. Rzecz całą tak sobie wyobrażamy: Piłat wstał rychło rano, by jako namiestnik cesarski sprawował obowiązki swego urzędu. Małżonka jego tymczasem zasypia w swej komnacie. Wtem przychodzi jej dziwny sen: widzi postać, niby Jezusa, o którym już dawno tyle dobrego słyszała, a obok tej postaci widzi własnego swego małżonka, który z nią ma coś do czynienia. O co chodzi między nimi, między mężem a oną postacią, nie może jasno rozpoznać, ale widocznie chodzi tam o nader ważne sprawy. I patrzy, przyglądasię temu zaciekawiona wielce, wtem widzi, jak ciężkie jakieś nieszczęście, jakiś srogi cios idzie od onej postaci na jej męża – wylękniona, przerażona tym jakimś bliżej nieoznaczonym niebezpieczeństwem, grożącym mężowi, budzi się, przychodzi do siebie, poczyna się nad tym strasznym snem zastanawiać, ale przerażenie, strach nie ustępują, biedna niewiasta "cierpiała wiele", bo nie mogła się żadną miarą opędzić dziwnemu przeczuciu, że mężowi jej dla tego Jezusa grozi ciężkie bardzo nieszczęście. Przerażona wstaje, dowiaduje się, co się stało w nocy, że "Jezus" został pojman, stawion pod sąd jej męża, że co dopiero odprowadzono Go do Heroda. Po małej chwili sama na własne oczy widzi orszak wracający od Heroda, widzi Jezusa: – jeszcze większy strach ją ogarnia, poczyna się jej wyjaśniać ono nocne widzenie, więc stroskana, wylękła posyła do Piłata swego powiernika z doniesieniem, co jej się we śnie przygodziło, zaklinając, by żadnej krzywdy temu "Sprawiedliwemu" nie czynił.

Piłat bierze sobie do serca to orędzie małżonki, rozważa dokładnie każdy szczegół, wreszcie układa dla niej odpowiedź – z tej przerwy w toku rozprawy korzystają "przedniejsi kapłani i starsi"; wobec grożącego niebezpieczeństwa usiłują wyzyskać swe stanowisko bezwzględnie. Jakby na dany znak wszyscy co najznakomitsi przywódcy ludu, świeccy i duchowni – kapłanów zebrało się mnóstwo – chodzą od gromady do gromady, rozprawiają żywo, namiętnie – o co chodzi? Namawiają, przekonują lud, ten lud, który im wierzy na ślepo, że mają domagać się wydania Barabbasza, a Jezus niech będzie stracon. I dokazali swego. Lud podszczuwany, podżegany najstraszliwszymi oskarżeniami na Jezusa, daje się przekonać, uwieść, zarażony nienawiścią swej starszej braci ku Jezusowi, nie myśli już zgoła, jak przed chwilą, prosić o uwolnienie Jezusa, ta rzesza będzie wołała, żeby jej darowano, wypuszczono – Barabbasza. Ten lud, który przed kilku dniami oddawał hołdy "Synowi Dawidowemu", Mesjaszowi swojemu, w tryumfie Go wprowadzał do stolicy – dziś będzie krzyczał, nie, żeby mu wypuszczono "Syna Dawidowego", lecz prostego zbrodniarza, zbója, Barabbasza! Jakże to pogodzić ze znaczeniem, z celem onego starodawnego zwyczaju, który był wyrazem wiary i tęsknoty całego Izraela za przyszłym odkupieniem, za Mesjaszem, który ich z pęt niewoli wyprowadzi? Ależ to grzechu przekleństwo, Boska w historii ironia, która na przekór niedowiarstwu, zaślepiając je na ukaranie, w ten właśnie sposób Boskiej Swej mądrości cele osiąga. Że Mesjasz umrze, ale nie na rozkaz starosty poganina, i nie wyłącznie z woli Wysokiej Rady, lecz skutkiem winy całego ludu, do tego ważnego wypadku, który na całym Mesjańskim dziele odkupienia świata osobną, właściwą mu cechę wyciśnie, przyczyni się dopiero on "zwyczaj na Święta Paschy". Teraz Izrael, naród cały wyrzeknie się jak najformalniej Mesjasza swego, jedynej swej od tylu wieków nadziei. Ta jedna chwila pomści się na nieszczęsnym ludzie za wszystką połowiczność jego woli, zamiarów, postanowień, za to ciągłe od tylu lat chwianie się na jedną i drugą stronę w sprawie, od której całe istnienie jego zawisło.

Starosta odprawiwszy posłańca do małżonki, podejmuje znowu z ludem rozprawę. Ku niemałemu zadziwieniu poznaje, jak wielka w tym krótkim czasie zaszła zmiana w usposobieniu ludu, na który tyle liczył w swym planie uwolnienia Jezusa. Zapytuje tedy: "Któregoż chcecie, abym wam wypuścił ze dwu?". I co się dzieje? Oto wszystka rzesza społem woła, mówiąc: "Strać Tego, a wypuść nam Barabbasza!". Osłupiał Piłat, słysząc to niepojęte, niewytłumaczone wołanie o wypuszczenie – kogo? takiego Barabbasza! Nie chce wierzyć, by tego naprawdę się domagali, a choćby też i Barabbasza woleli rzeczywiście nad Jezusa, to przecież Jezusa niewinnego nie będą chcieli kazać tracić. Dla tego odzywa się do nich głosem donośnym, drugie im stawia pytanie, które tym krzykaczom powinnoby pomieszać szyki. "Cóż tedy" – pyta się – "uczynię z Jezusem, którego zowią Chrystusem?". I ktoby był myślał? – na to pytanie jak rykiem burzy grzmi odpowiedź: wszyscy, jak jeden mąż, jednogłośnie, z wściekłością wołają: "Ukrzyżuj – ukrzyżuj Go!".

Tak więc wszystko zawodzi, wszystko sprzysięgło się na Niewinnego, którego Piłat chciał ocalić.

I po raz trzeci próbuje przemówić do prostego rozumu tych krzykaczy, pyta, czy wiedzą, co robią: "Cóż wżdy złego ten uczynił? Żadnejżem przyczyny śmierci w Nim nie znalazł". To niemożliwe – mówi – chcecie po prostu dopuścić się morderstwa niewinności; ja jako sędzia, który z urzędu sprawętę rozpoznawałem, nie mogę mu odmówić tego świadectwa.

Było to odezwanie się sędziego, głos sumienia. Niestety! Piłat zaraz w te tropy powtarza on krok niegodziwy, o którym już była mowa; przydaje bowiem: "Skarawszy Go, wypuszczę". Ta propozycja nie tylko niegodziwa, bo jakże "Niewinnego" ukarać, ubiczować? lecz i nie prowadzi do niczego, bo wzburzona namiętność nie pyta o prawo, o słuszność, ta nienawiść co na oślep krzyczy: "Ukrzyżuj Go!" nie zadowoli się ubiczowaniem. I tak się stało: "Oni (lud) nalegali głosy wielkiemi, żądając, aby był ukrzyżowan, i zmacniały się głosy ich".

"Piłat przysądził, aby się stało żądanie ich. I wypuścił im onego, który był dla mężobójstwa i rozruchu wrzucon do więzienia, o którego prosili; a Jezusa podał na wolą ich".

Co za potworność wyroku! Mężobójca, Barabbasz, puszczon na wolność, Jezus, Jezus niewinny skazan na śmierć, na krzyż! I oto, do jak niespodzianego obrotu stał się pobudką jakby trafem on "zwyczaj" pełen głębokiego znaczenia w swym powstaniu i w swym celu.

Zwyczaj on wypłynął z pewnego rodzaju potrzeby prawego nastroju świątecznego; na cześć uroczystości ułaskawiając zbrodniarza, skazanego na śmierć, daje wyraz wdzięcznej radości, a że to ma mieć miejsce na Paschę, na Święta Wielkanocne, wskazuje zarazem na Zbawcę z nieba, Odkupiciela od grzechu i śmierci. Ten Zbawca oczekiwany, pożądany przyszedł na koniec; w tej chwili stoi w swej osobie w obliczu swego ludu, a cóż widzimy? Ten sam "zwyczaj na Święta" musi służyć do zaparcia się tego, który przyszedł, którego ten "zwyczaj" ma uczcić, musi służyć do odrzucenia go, do stracenia, [dlatego] iż jest Mesjaszem Izraelowym, iż się tym być mieni stanowczo. Barabbasz postawion obok Jezusa: jakaż to straszna ironia! Mężobójcy domagają się zażarcie, namiętnie, na pozór dla okazania swego wesela, swej nadziei Mesjańskiej, ale w rzeczy samej, by Świętego, tego właśnie Mesjasza móc stracić.

Sędzia w bezradności swojej, spuszczając z oka świętą swą powinność, o zasłonięcie siebie przede wszystkim troskliwy, chwycił się tego "zwyczaju na Święta". Mądrze, według swego rozumienia, przedstawiając do wyboru ludowi obok Mesjasza Izraelowego znanego złoczyńcę i mężobójcę, wpadł we własną sieć. Ale i lud, tryumfujący, wpadł w sieć, z której się już wyplątać nie zdoła, w której czeka go zatracenie bez wszelkiego ratunku. Poza tym najbliższym, upragnionym celem – ukrzyżowaniu w bliziuteńkiej już dali ukazuje się równocześnie drugi, okropny, od dzisiejszego zwycięstwa nieodłączny: sądy Boże niewstrzymane nad Jeruzalem, zburzenie miasta, rozproszenie Izraela...
 

Historia biblijna dla rodzin chrześcijańskich czyli proste a gruntowne objaśnienie Dziejów Starego i Nowego Testamentu. Opracował ks. Proboszcz J. Stagraczyński. T. II: Nowy Testament. Drukiem i nakładem Karola Miarki w Mikołowie [1897], ss. 647-653.

(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).

Powrót do spisu treści

HISTORIA BIBLIJNA

MĘKA, ŚMIERĆ I ZMARTWYCHWSTANIE JEZUSA CHRYSTUSA

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMIV, Kraków 2004

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: