HISTORIA BIBLIJNA
MĘKA, ŚMIERĆ I ZMARTWYCHWSTANIE
JEZUSA
CHRYSTUSA
Opr. ks. Józef Stagraczyński
Jezus przed Annaszem. Zaprzanie się Piotra.
(Ewangelia św. Jana, rozdział XVIII, wiersz 12-27)
Rota tedy i rotmistrz i służebnicy
Żydowscy pojmali Jezusa, i związali Go, i przywiedli Go najprzód do Annasza:
bo był teściem Kajfasza, który był najwyższym kapłanem roku onego. A Kajfasz
był który był radę dał Żydom: że pożytecznie jest, aby jeden człowiek umarł
za lud. I szedł za Jezusem Szymon Piotr i drugi
uczeń. A ten uczeń był znajomy najwyższemu kapłanowi: i wszedł z Jezusem
do dworu najwyższego kapłana. A Piotr stał u drzwi na dworze. Wyszedł tedy
drugi uczeń, który był znajomy najwyższemu kapłanowi, i rzekł odźwiernej
i wprowadził Piotra. Rzekła tedy Piotrowi
służebnica odźwierna: Zali i ty nie jesteś z uczniów człowieka tego? On
powiedział: Nie jestem. I stała czeladź i służebnicy przy węglach, bo zimno
było, i grzali się: a był z nimi i Piotr, stojąc i grzejąc się. Tedy najwyższy
kapłan spytał Jezusa o Jego uczniach
i o nauce Jego. Odpowiedział mu Jezus: Jam jawnie mówił światu, Jam zawsze
uczył w bóżnicy i w kościele, gdzie się wszyscy Żydowie schadzają, a w
skrytości nicem nie mówił. Co Mię pytasz? pytaj tych, którzy słuchali,
com im mówił, oto ci wiedzą, com Ja
mówił. A gdy to wyrzekł, jeden ze służebników stojący tam, dał policzek
Jezusowi, mówiąc: Tak odpowiadasz najwyższemu kapłanowi? Odpowiedział mu
Jezus: Jeślim źle rzekł, daj świadectwo o złem, a jeśliż dobrze, czemu
Mię bijesz? I odesłał Go Annasz związanego
do Kajfasza najwyższego kapłana. A Szymon Piotr stał i grzał się. Rzekli
mu tedy: Izaliś i ty nie jest z uczniów Jego? Zaprzał się on i rzekł: Nie
jestem. Rzekł Mu jeden ze służebników najwyższego kapłana, powinowaty onego,
któremu Piotr uciął ucho: Zali Ja ciebie
nie widziałem w ogrodzie z Nim?
Wykład.
Wystawiamy sobie, z jakim uczuciem tryumfu, lecz i pragnieniem zemsty wszystka ta zgraja prowadziła związanego Jezusa do miasta. Nie można Mu było zapomnieć tego zawstydzenia, jak oni zbrojni w miecze i kije, w latarnie i pochodnie wszyscy przed Nim padli na ziemię; ale gdy Go teraz mają w swym ręku na pozór tak bezwładnego, zdanego całkiem na ich łaskę, zapominają od razu, i w tym przeklęctwo niewiarstwa – o onej mocy tajemniczej, któraich rzuciła o ziemię, cieszą się, że ostatecznie udało się im dzieło, które od tak dawna przygotowywali, a teraz, jak im się zdaje, tak zręcznie wykonali.
Przywiedli tedy Jezusa najprzód do Annasza, a potem do Kajfasza. Obaj ci najwyżsi kapłani, teść i zięć, mieszkali w tymże pałacu na górze Syjońskiej.
Była mniej więcej pierwsza godzina po północy, gdy wyprawa wracała z Getsemani, – pośpiesznie, by jak najprędzej z tak kosztownym łupem stanąć tam, gdzie ich oczekiwano z niecierpliwością. Że w tym bezładnym pochodzie poniewierano Jezusa okrutnie, nie da się zaprzeczyć.
Annasz widzi wreszcie przed sobą tego Jezusa, którego zarówno nienawidził i lękał się, widzi związanego, niemocnego: odetchnął swobodnie, jakby mu kamień spadł z piersi. Annasz nie był onego roku najwyższym kapłanem, lecz zięć jego Kajfasz, ale urząd ten piastował przez lat dziewięć. Złożony z urzędu przez Rzymian, doczekał się jednak tego szczęścia, że wszyscy jego synowie, a było ich pięciu, wreszcie i zięć, Kajfasz, godność tę najwyższą piastowali z kolei. Podeszły w leciech zażywał u ludu wielkiego szacunku. Zięć jego, Kajfasz, kazał Jezusa zaprowadzić do swego teścia, Annasza, żeby mu okazać swe uszanowanie, lecz głównie, by się poszczycić, że to on, Kajfasz, był tym, który przekonał Żydów, iż pożytecznie jest, aby jeden człowiek umarł za lud, że sprawa, którą on mądrze zaplanował, powiodła się jak najzupełniej, bo oto ten niebezpieczny wichrzyciel znajduje się w ręku jego, i posyła Go teściowi na – pokaz.
Co za upokorzenie Jezusa!
Ale podczas gdy stary Annasz niezmiernie zadowolony z takiego obrotu rzeczy, zabiera się do przesłuchania Jezusa, by ciekawość swą zaspokoić, tuż niedaleko pośród czeladzi jego odbywają się przesłuchania innego rodzaju.
Z pośród jedenastu uczniów, którzy w Ogrójcu rozpierzchli się, w ucieczce szukając ratunku, dwu ich przecie ochłonęło wkrótce z przestrachu, zwolniło kroku: Piotr i Jan, najbardziej przywiązani do Jezusa, najgorętsi jego miłośnicy. Troska o los Jezusa bierze górę nad strachem – idą za Jezusem w niejakim oddaleniu, i nie nagabywani od nikogo stawają wreszcie przed domem najwyższego kapłana, Annasza. Szczęśliwym trafem, jeden z tych uczni, Jan, był znajomy Annaszowi, więc bez przeszkody mógł wnijść, i wszedł też do dworu najwyższego kapłana, szczęśliwy, że znajduje się w pobliżu ukochanego Jezusa, będzie naocznym świadkiem dalszych wypadków. Przypomina sobie towarzysza, Piotra, stojącego przy bramie na dworze; wychodzi, przemawia parę słów do odźwiernej, i wprowadza Piotra na podwórze, wewnątrz pałacu. Nad ranem daje się czuć dotkliwe zimno na dworze. W podwórzu rozniecono ogień, "przy węglach" grzała się czeladź i służebnicy, rozprawiając oczywiście o świeżym wypadku, nie szczędząc Jezusowi i uczniom Jego złośliwych uwag. Jan i Piotr przysłuchują się tym rozhoworom, spokojni, że ich nikt nie poznał. Ale odźwiernej podpadło było zaraz na samym wstępie, że ten drugi uczeń (Piotr) taki jakiś wylękły, tak patrzy jakoś nieśmiało – nie spuszcza go z oka, choć Piotr razem z drugimi grzeje się przy ognisku. Wreszcie zbliża się doń i pyta wprost: "Zaliś i ty nie jest z uczniów człowieka tego?" tego, co tam na górze przed najwyższym kapłanem zdać sprawę musi?... Piotr tak znienacka zagadnięty, przeląkł się, traci przytomność [umysłu] – w pośrodku takiej dzikiej zgrai, wszyscy teraz patrzą nań ciekawie, czekają, co odpowie, i Piotr odpowiada w te tropy: "Nie jestem". Widocznie, ta czeladź nie przypatrzyła się była dokładniej Piotrowi tam na górze Oliwnej, wśród nocy, wśród powszechnego zamieszania, nie wie teraz, co o tym sądzić, zadowala się odpowiedzią, zresztą nie miała żadnych osobnych od swej starszyzny rozkazów. Tymczasem, kiedy jedni stają po stronie zbyt ciekawej i natarczywej odźwiernej, drudzy dają wiarę Piotrowi, Piotr korzysta z tej okoliczności, odchodzi, wymyka się, rad by pokryć głębokie swe wzruszenie, nie zdradzić się. Wtem pieje kur: przepowiednia Jezusowa poczyna się spełniać. Było to nad ranem koło drugiej godziny. Czy Piotr słyszał to pianie? Ale choćby był i słyszał, w usposobieniu, w jakiem się znajdował, to odezwanie się kura nie wywarło na nim żadnego wrażenia, boć przecie nie odchodzi, nie ucieka, wbrew przestrodze Mistrza, trwa wciąż w tym niebezpiecznym położeniu. W sercu Piotra wre straszna burza. Głos wewnętrzny woła, by uciekał, z drugiej strony najróżnorodniejsze uczucia, które w tej chwili nim miotają, przykuwają go niejako kamieniem do miejsca: Piotr chce być w bliskości ukochanego Mistrza. Zaparł Go się już, sercu Jego zadał głęboką ranę, tę krzywdę chciałby naprawić, odtąd będzie sobie poczynał mężnie, już naprawdę pokaże swą miłość, która się nie da niczym zastraszyć. I pozostał. Biedny, nie przeczuwał, że umiłowanego Mistrza zaprze się raz drugi i trzeci.
Jezus widział to pierwsze zaprzanie się Piotra. Z bolesnym doświadczeniem stawa przed Annaszem.
Jak już powiedziano, Annasz nie był w tym roku rzeczywistym najwyższym kapłanem, więc nie piastował władzy najwyższego sędziego; dlatego w otoczeniu swych dworzan czyni sobie po prostu krotochwilę, zabawkę, jakby od niechcenia pyta o to i owo Jezusa, Mesjasza Izraelowego, którego zapowiadali wszyscy prorocy, który przez całe trzy lata nauczał po wszystkiej ziemi, cuda czynił, nauczał i cuda czynił w samymże kościele. Udaje, że Go nie zna, że nic o Nim nie słyszał, pyta Go "o Jego uczniach i o nauce Jego". "Syn Aaronowy", który tak haniebnie zapoznaje swe zadanie, staje się zdrajcą powierzonego sobie ludu, nie ma prawa do odpowiedzi na podobne pytania. Jezus odpowiada mu wzniośle i surowo: "Jam jawnie mówił światu; Jam zawsze uczył w bóżnicy, i w kościele, gdzie się wszyscy Żydowie schadzają, a w skrytości nicem nie mówił. Co Mię pytasz? Pytaj tych, którzy słuchali, com im mówił: oto ci wiedzą, com Ja mówił".
Na taką odpowiedź, na ten surowy ton odpowiedzi Annasz wyraźnie nie był przygotowany, a nie zapominajmy, że mówi Ten, którego słowo nigdy nie pada bez skutku. Annasz, który się cieszył, że będzie się mógł napaść, ubawić widokiem tyle sponiewieranego, upokorzonego nieprzyjaciela, na próżno starał się ukryć swe pomieszanie, zbyć się wrażenia, jakoby nie ten pojmany i związany Jezus, lecz onże sam był winowajcą. Słowa, które usłyszał z ust Zbawiciela, jak ostry puginał krwawiły mu serce, a jakkolwiek wił się niejako z bólu, nie chciał się przyznać, że został ugodzon śmiertelnie, całe tak zapobiegliwie i z taką lubością przygotowane widowisko chybiło celu zupełnie, o napaseniu oczu widokiem groźnego przedtem, obecnie upokorzonego przeciwnika nie może już być mowy. Ale z tym ciężkim rozczarowaniem budzi się od razu i wrodzona buta, zaciekłość, wszystkie złe namiętności występują na jaw jako oburzenie, obrażona pycha, wściekłość, zdają się w drganiu muszkułów twarzy, oczu, rąk wołać o pomstę. Tę niemą mowę rozsrożonego arcykapłana rozumie dobrze czeladź jego: byłby zaiste! wielkim niedołęgą arcykapłan, któryby ducha swego, w dobrym czy złym, nie umiał przelać na swe najbliższe otoczenie, na swe sługi, żeby w dworzaninie nie znać było ich pana. Więc służebnicy Annaszowi dzielą ze swym panem nienawiść i pogardę ku temu oto pojmanemu, związanemu Nazareńczykowi, który już zbyt długo ku wielkiemu zgorszeniu najwyższego kapłana niepokoił stolicę, wszystką ziemię żydowską, który świętokradzkimi zamachy śmiał nawet kościół Jehowy zbezcześcić: teraz przynajmniej nie minie Go zasłużona kara. Ale i teraz przed najwyższym kapłanem stojąc ten Nazareńczyk, nie myśli się jakoś ukorzyć, co więcej, postawą Swoją, mową Swoją nie wstydzi się obrażać, drażnić swego pana; obrażony arcykapłan nie może ukryć swego gniewu i swej zniewagi, nie wie co począć: i oto przychodzi mu w pomoc jeden ze sług, który jako stróż pilnował Jezusa. Zaledwie Jezus wypowiedział one słowa, aż ten służebnik odzywa się doń gromko, zuchwale: "Tak odpowiadasz najwyższemu kapłanowi?" i z własnej ochoty, bez niczyjego rozkazu daje policzek – Najświętszemu, Mesjaszowi Izraelowemu!...
W ciągu dziewięcioletniego urzędowania swojego ileż to razy Annasz jako powołany arcykapłan w wielkim dniu pojednania wchodził do onego tajemniczego przybytku, krwią zwierząt kropiąc ku skrzyni przymierza, dawał uroczysty wyraz swojemu i ludu pragnieniu za prawym Arcykapłanem, który lepszą, bo własną krwią swoją miał przynieść pojednanie! I ten "Pożądany" zjawił się nareszcie, i oto dziś – wiemy, skutkiem jakiego nienaturalnego pokrzyżowania się dróg – jako ofiara niedowiarstwa, spełniając proroctwa stoi prawdziwy, wiekuisty Arcykapłan przed tym, który Go figuruje, wyobraża, przed "synem Aaronowym", a w jakiej postaci, w jakiej postawie? Pojmany, związany – od sługi "syna Aaronowego", ku jego uciesze i zadowoleniu, odbiera srogi policzek. Wobec tej niegodziwości, wobec tej zbrodni spełnionej w mieszkaniu Annasza wszyscy Ojcowie greckiego i łacińskiego Kościoła wyrażają najwyższe swe oburzenie. Św. Augustyn odzywa się: "Gdy sobie rozważymy, kto jest, co bierze policzek, czy nie życzymy sobie, by tego służebnika ogień z nieba pożarł lub ziemia pochłonęła? Bo czegóżby Ten, przez którego świat jest stworzony, nie mógł rozkazać, gdyby nie wolał raczej nas uczyć cierpliwości, która świat zwycięża?" Tak-ci jest, zaiste! Ta sroga zniewaga jest jedną maleńką cząstką onego poniżenia, onych zelżywości, które Jezus chciał ponieść dla nas dobrowolnie.
Jednakże odpowiednio do swej wzniosłej godności tej ciężkiej krzywdy nie pozostawi całkiem bez skarcenia. Obróciwszy się do zuchwałego napastnika, z majestatycznym spokojem, który winowajcę musiał przerazić do głębi, odzywa się doń: "Jeślim źle rzekł, daj świadectwo o złem; a jeśli dobrze, czemu Mię bijesz?" Ta odpowiedź nie ujmuje nic z zasługi cierpliwości i pokory. Jezus nie może w tej chwili zostawić bez strofowania policzka zadanego Sobie od służebnika: milczenie Jego mogłoby było uchodzić za przyznanie się do winy, że rzeczywiście ubliżył arcykapłanowi, a więc na zniewagę ze strony sługi nie potrafi nic odpowiedzieć. I tym tłumaczy się ten dobrze wymierzony cios, którego niczym nie podobna było zrównoważyć; i sługa miał razem z panem być ugodzony, nie miał bezkarnie w tej godzinie zażywać wewnętrznego zadowolenia. Tego uczucia, tego wrażenia nie może zbyć się już samże Annasz. Tuż zaraz po niecnym czynie sługi, który i dla pana był wstydny, jakkolwiek go może w duszy pochwalał, nie ma już o co więcej pytać więźnia, którego tak żądnie był pragnął widzieć przed sobą: związanego odesłał do Kajfasza, najwyższego kapłana, zajmującego drugą stronę pałacu.
Historia biblijna dla rodzin chrześcijańskich czyli proste a gruntowne objaśnienie Dziejów Starego i Nowego Testamentu. Opracował ks. Proboszcz J. Stagraczyński. T. II: Nowy Testament. Drukiem i nakładem Karola Miarki w Mikołowie [1897], ss. 615-619.
(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).
Powrót do spisu treści
MĘKA, ŚMIERĆ I ZMARTWYCHWSTANIE JEZUSA CHRYSTUSA
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMIV, Kraków 2004
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: