HISTORIA BIBLIJNA
MĘKA, ŚMIERĆ I ZMARTWYCHWSTANIE
JEZUSA CHRYSTUSA
Opr. ks. Józef Stagraczyński
Ukrzyżowanie Jezusa
(Ewangelia św. Łukasza, rozdział XXIII, wiersz 26-50; Ewangelia św. Mateusza,
rozdział XXVII, wiersz 31-56; Ewangelia św. Marka, rozdział XV, wiersz 20-42;
Ewangelia św. Jana,
rozdział XIX, wiersz 17-31)
Wtenczas
tedy wydał Go im, żeby był ukrzyżowan. I wzięli Jezusa, i wywiedli. A gdy
Go wiedli, pojmali Szymona, niektórego Cyrenejczyka ze wsi idącego, i włożyli
nań krzyż, aby niósł za Jezusem. I szła za Nim wielka rzesza ludu i niewiast,
które płakały Go i lamentowały. A Jezus obróciwszy się do nich, rzekł:
Córki Jerozolimskie, nie płaczcie nade mną, ale same nad sobą płaczcie,
i nad synami waszymi. Albowiem oto przyjdą dni, w które będą
mówić: Szczęśliwe niepłodne, i żywoty, które nie rodziły, i piersi, które
nie karmiły. Tedy poczną mówić górom: Padnijcie na nas, a pagórkom: Przykryjcie
nas. Albowiem jeśli to na zielonym drzewie czynią, cóż na suchym będzie?
Wiedziono też z Nim i drugich dwu złoczyńców,
aby ich stracono. A gdy przyszli na miejsce, które zowią Trupiej głowy,
tam Go ukrzyżowali, i łotrów, jednego po prawej, a drugiego po lewej stronie.
A Jezus mówił: Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią. A rozdzieliwszy
szaty Jego, rzucili losy. I stał lud
patrząc, a naśmiewali się z Niego przełożeni z nimi, mówiąc: Inne wybawiał,
niechże się Sam wybawi, jeśli ten jest Chrystus Boży wybrany. Naigrawali
Go też i żołnierze przychodząc, a ocet Mu podając, i mówiąc: Jeśliś Ty
jest Król Żydowski, wybawże się Sam.
Był też nad Nim napis, napisany greckimi, łacińskimi i żydowskimi literami:
Ten
jest Król Żydowski. Mówili tedy Piłatowi najwyżsi kapłani żydowscy:
Nie pisz: król Żydowski, ale, iż On powiadał: Jestem król Żydowski. Odpowiedział
Piłat: Com napisał, napisałem. Żołnierze tedy, gdy Go ukrzyżowali, wzięli
szaty Jego (i uczynili cztery części, każdemu żołnierzowi część) i suknię.
A była suknia nie szyta, od wierzchu cało dziana. Mówili tedy jeden do
drugiego: Nie krajmy jej, ale rzućmy
o nią losy, czyja ma być. Iżby się Pismo wypełniło mówiące: Podzielili
sobie szaty Moje, a o suknię Moją rzucili los. A żołnierze to uczynili.
A jeden z tych, którzy wisieli, łotrów bluźnił Go, mówiąc: Jeśliś Ty jest
Chrystus, wybawże sam Siebie i nas.
A odpowiedziawszy drugi, fukał go, mówiąc: Ani ty się Boga nie boisz, gdyżeś
tejże kaźni podległ? A my sprawiedliwie, bo godną zapłatę za uczynki odnosimy;
lecz Ten nic złego nie uczynił. I mówił do Jezusa: Panie, pomnij na mnie,
gdy przyjdziesz do królestwa Twego.
A Jezus mu rzekł: Zaprawdę mówię tobie: Dziś ze Mną będziesz w raju. I
stały podle krzyża Jezusowego, Matka Jego, i siostra Matki Jego, Maria
Kleofasowa, i Maria Magdalena. Gdy tedy ujrzał Jezus Matkę i ucznia, którego
miłował, stojącego, rzekł Matce Swojej:
Niewiasto, oto syn twój. Potem rzekł uczniowi: Oto matka twoja. I od onej
godziny wziął Ją uczeń pod swą pieczę. A było jakoby o szóstej godzinie.
I stały się ciemności po wszystkiej ziemi aż do dziewiątej godziny. I zaćmiło
się słońce, a zasłona kościelna rozdarła
się napoły. Potem wiedząc Jezus, iż się już wszystko wykonało, aby się
wykonało Pismo, rzekł: Pragnę. Było tedy naczynie postawione octu pełne.
A oni gąbkę pełną octu, obłożywszy hyzopem, podali do ust Jego. Jezus tedy,
gdy wziął ocet, rzekł: Wykonało się.
A Jezus zawoławszy głosem wielkim, rzekł: Ojcze, w ręce Twe polecam ducha
Mojego. A to rzekłszy, skonał. A widząc rotmistrz, co się działo, chwalił
Boga, mówiąc: Prawdziwie ten człowiek był sprawiedliwy. I wszystka rzesza
tych, którzy wspólnie byli przy tym
widoku, i widzieli, co się działo, wracali się, bijąc piersi swoje. A wszyscy
Jego znajomi z daleka stali, i niewiasty, które były za Nim przyszły z
Galilei, na to patrząc.
Wykład
Grzech jest obrazą, której miarą świętość i majestat Pana Boga, to znaczy, obrazą bez miary, nieskończoną; więc tylko zadośćuczynienie bez miary zdolne było zrównoważyć winę. I znowu: ze strony rodzaju ludzkiego grzech jest jakoby ogromnym oceanem, którego głębię dzień każdy powiększa i brzegi rozszerza, jest straszliwą skarbnicą nieprawości niemal nieskończonych dla swej rozmaitości i liczby; więc dla dania zań zupełnego okupu potrzeba było, by wszystka boleść, wszystka gorzkość, wszystka okropność skupiła się na upatrzonej ofierze – dla zgładzenia grzechów świata.
Od czterech tysięcy lat sprawiedliwość Boska czekała na tę Ofiarę i na tę godzinę.
"Co ty widzisz?" Tak odzywały się od czasu do czasu do proroków głosy tajemnicze.
"Sprawiedliwość (rózgę) czującą ja widzę". (Jerem. 1, 11).
Rodzaj ludzki, który przeczuwał tajemnicę pomsty wiszącej nad głową swoją, czarnej, groźnej, pytał się znowu swych Widzących: "Stróżu, co z nocy? Stróżu, co z nocy?" (Izaj. 21, 11). Odpowiedzi były pomieszane, niejasne: czuć w nich trwogę i przerażenie (Izaj. 21, 12).
Tymczasem Sprawiedliwość zapowiadała: "Oto ja na cię, Jeruzalem, a Ja sam uczynię w pośrodku ciebie sądy przed oczyma narodów. Uczynię w tobie, czegom nie uczynił, i którym rzeczom podobnych czynić nie będę więcej, dla wszech obrzydłości twoich... Połamię, a nie przepuści oko moje, a nie zlituje się... Dobędę miecza mego... I wykonam zapalczywość moją i uspokoję rozgniewanie moje, a ucieszę się, i doznają, że ja Pan mówiłem w żarliwości mojej, gdy wykonam rozgniewanie moje w nich. I dam cię na spustoszenie i na hańbę narodom. I będziesz hańbą i bluźnieniem, przykładem i zdumieniem między narodami, które są około ciebie. I puszczę na was zwierzęta złe aż do wytracenia; a powietrze i krew przechodzić będą przez cię, i miecz przywiodę na cię. Ja Pan mówiłem" (Ezech. 5).
I jakby dla uspokojenia swej niecierpliwości ta sama Sprawiedliwość nie przestała się srożyć, grozić, pogrzmiewać. Rodzaj ludzki wystraszony składał jej wciąż ofiary krwi i modłów bezskutecznych. Izrael wiedział, że pogróżki Pańskie usprawiedliwiają się, a sądy jego zwyciężają (Psalm 50, 6). Izrael dzień w dzień bił bydlęta na ofiarę, ale Sprawiedliwość śmiała się z tych całopaleń: "Izali będę jadł mięso wołowe, albo krew kozłową będę pił?" (Psalm 49, 13).
Wreszcie nadszedł on dzień, dzień Pański, dzień pomsty, dzień obłoku, dzień ciemności i mroku, dzień Wielkopiątkowy.
Bóg-Człowiek, Baranek Boży, który w Radzie przedwiecznej był rzekł: "Oto idę!" pójdzie dziś na ofiarę, wstąpi na ołtarz krzyża, da się zabić, zmiażdżyć, da zadośćuczynienie straszliwej Sprawiedliwości.
Ofiara gotowa, czeka. Piłat ogłosił wyrok: Ibis ad crucem – pójdziesz na krzyż!
Dziwna rzecz: prawo Rzymskie nie mogło na Jezusa wymierzyć okropniejszej kary nad karę śmierci krzyżowej. Ale ten właśnie rodzaj śmierci zapewniał Jezusowi przytomność umysłu i wolność słowa do samego ostatku. Z krzyża, jak gdyby z krwawej kazalnicy, będzie przemawiał; na krzyżu, jako na ołtarzu swym, wyznaczy sobie sam chwilę, w której ducha swego odda w ręce Ojca. Tego wszystkiego nie byłoby, gdyby był inaczej umierał; ale tak, krzyż stał się znakiem, chorągwią Chrystusa i chrześcijaństwa.
Piłat wydaje rozkazy, by niezwłocznie wykonano wyrok. Wszystko zresztą przygotowane: przezorny Rzymianin miał zawsze na pogotowiu szubienice, postrach złoczyńców. Miał gotową i "winę", to jest tytuł, tabliczkę, na której wypisane było wielkimi głoski przestępstwo skazańca, wreszcie naczynie z octem, gąbkę i trzcinę, celem podania napoju spragnionemu skazańcowi.
Pod wodzą setnika żołnierze przystępują do Jezusa: zdejmują "purpurę", ten płaszcz szkarłatny, kładą nań własne odzienie, przynoszą krzyż, z dębowego drzewa: Jezus bierze go; i nie czekając, Sam go sobie kładzie na ramiona; to znaczą słowa Janowe: "niosąc krzyż Sobie". Razem z Jezusem mają być straceni dwaj "łotrowie".
Orszak pogrzebowy już uszykowany: na czele setnik na koniu, za nim żołnierz, który na włóczni poniesie "tytuł"; tuż za nim Jezus w pośrodku dwu żołnierzy, na ostatku dwaj łotrowie z "tytułem" na szyi, otoczeni strażą. Trąba daje znak (classicum), pochód rusza z miejsca, posuwa się w kierunku na wschód poza miasto. Prawy Izaak niesie na ramionach krzyż – drzewo, na którym będzie ofiarowan. Podniesionego ku uderzeniu ramienia Ojca nie powstrzyma żadna ręka, ziemia nie da innej zamiast Niego ofiary.
Krzyż ciąży nad wyraz na ramionach. Jezus potyka się raz po raz, upada. Nie spuszczajmy z oka sceny w Ogrójcu, sceny pojmania, osądzenia, ubiczowania, to wszystko wyczerpało siły człowieczej natury. Jeżeli nie dadzą wytchnąć, odpocząć, kto wie, czy stanie żyw na placu stracenia. Tym razem żołnierz nie znęca się, nie popycha, nie pogania pięścią, drzewcem włóczni: rozbraja ich święty spokój i Boski majestat rozlany na obliczu omdlewającego Jezusa. Orszak zatrzymuje się na chwilę. Wtem jakby przypadkiem wchodzi bramą pośpiesznie jakiś człowiek; żołnierze zatrzymują go, i nie pytając, chce czy nie chce, kładą nań krzyż Jezusowy, "aby niósł krzyż Jego" może tylko w razie omdlenia, może też aż na samo miejsce. Człowiek ten zwał się Szymon Cyrenejczyk, bo pochodził z miasta Cyreny. Był niewątpliwie poganinem. Za tę małą przysługę dostąpił łaski wiary, wraz z żoną i dwoma synami, Aleksandrem i Rufusem, przyjął chrzest. Imiona ich ze czcią wspominają Dzieje Apostolskie. Ojcowie Kościoła pytają się, dlaczego Jezus dozwolił komu innemu nieść krzyż Swój. Czyż nie mógł uczynić cudu, lub prosić Ojca o pomoc Aniołów? "Mógł zaiste!" – odpowiada św. Ambroży – "ale Aniołów nie chciał przyjąć do posługi, gdyż krzyż nie dla Aniołów był przeznaczony, a cudu nie uczynił, albowiem krzyż nie był dla niego samego wyłącznie: krzyż był dla niego i dla wszystkich ludzi, więc miał go dźwigać wraz z ludźmi, a ludzie wraz z nim".
Była mniej więcej godzina jedenasta przed południem. Ruch w mieście, na rynkach, na ulicach ogromny. Wieść o straceniu Jezusa z Nazaret i dwu łotrów z Nim leci z ust do ust, kto żyw, wybiega z domu, przyjrzeć się niezwykłemu widowisku. Nie brakło i niewiast. Nic to, że ścisk wielki aż do uduszenia, że je może spotkać niejedna zniewaga, niewiasty Jerozolimskie cisną się tłumnie, chcą być jak najbliżej Jezusa, a ujrzawszy Go, tego proroka, którego może widziały raz po raz w kościele, tak sponiewieranego, idącego na śmierć okrutną, wbrew zakazowi Faryzeuszów, by nad skazańcem nie zawodzić żalów, poczynają Go opłakiwać i lamentować. Od chwili wybuchu straszliwej zawieruchy, której ofiarą padł Jezus, ten płacz i lament niewiast to pierwszy głos współczucia, przyjaźni; aż dotąd uszu Jego dochodziły same tylko przekleństwa, same bluźnierstwa. Jezus przerywa wreszcie milczenie, a długie to milczenie było, gdyż od ostatniej rozmowy z Piłatem ani jednym nie odezwał się słowem. Zwraca się do niewiast lamentujących, mówi: "Córki Jerozolimskie, nie płaczcie nade mną, ale same nad sobą płaczcie, i nad synami waszymi". On cierpi niewinnie, boleści Jego, choć takie straszne, skończą się niebawem, a potem weźmie swą wspaniałą zapłatę; raczej więc płakać mają nad nieprzyjaciółmi Jego, bo oni nie ujdą gniewu Bożego. I mają płakać same nad sobą, bo ta zbrodnia, jakiej się na nim dopuszczają, to zbrodnia całego narodu, za którą przyjdzie odpokutować winnym i niewinnym, niewiastom i dzieciom, wszystkim, wszystkim bez wyjątku. Jezus rozumie i uznaje te łzy współczucia, ale przed oczyma jego stawa obraz tego, co nad ich głowami zawisło jako straszne, niecofnięte przeznaczenie, coś tak strasznego, że wszystko inne z tym porównane nie warte łez. "Albowiem oto przyjdą dni, w które będą mówić: Szczęśliwe niepłodne, i żywoty, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły. Tedy poczną mówić górom: Padnijcie na nas, a pagórkom: Pokryjcie nas!" Jak one, nad Matką Jego płacząc i lamentując, mówią: "O nieszczęśliwa Matka, która musiała się tego doczekać", tak wówczas wołać będą biada! matkom wszystkim, a szczęśliwymi zwać niepłodne. Przyjdą bowiem dni, gdy dzieci, które największym są na ziemi błogosławieństwem, poczną uważać za przekleństwo, a przedwczesną śmierć, największe na ziemi nieszczęście, za wypadek godny zazdrości; przyjdą dni, gdy jako zbawcy będą śmierci przyzywać. "Albowiem, jeśli na zielonym drzewie czynią, cóż na suchym będzie?" Nawet i wśród najsroższej pożogi wojennej oszczędza się drzewa zielone, owocowe, sady, lasy, a jeżeli i te ścinają, to łatwo się domyślić, co się z suchym stanie drzewem. Jeżeli On, Sprawiedliwy, tak ciężkiego doznaje na sobie gniewu Bożego za to, iż cudzą winę wziął na siebie, cóż czeka lud Żydowski, to drzewo niepłodne, gdy je piorun pomsty z Nieba roztrzaska! I u szczytu tryumfu i w chwili najgłębszego poniżenia to jedno tylko zaprząta Jezusa: sądy Boże nad miastem i nad narodem niecofnięte. Tak umiłował Swoich do końca!
Słowa rzeczone do niewiast przypominają żywo słowa proroka Ozeasza (IX, 14 – X, 8), który zapowiadał straszne pokaranie Izraela za bałwochwalstwo. Tego karania dokonał wówczas Asyryjczyk, teraz Rzymianie nierównie okrutniej pomszczą się za to bogobójstwo na ludzie, który odrzuca Mesjasza i aż do końca chce pozostać drzewem uschłym, przeklętym. Już przed pięciu dniami, gdy wychodził z miasta, Jezus w podobny odzywał się sposób; powtarza to po raz ostatni, idąc na Golgotę, po raz ostatni przestrzega miasto tak umiłowane, a tak niewdzięczne.
Tradycja przechowała dwa godne pamięci spotkania w tej Drodze Bolesnej, Krzyżowej (Via dolorosa), choć o tym milczy Ewangelia. Niewiasta, imieniem Weronika czy Berenika, wzruszona litością na widok Jezusa, przeciska się przez tłum, podaje Jezusowi zasłonę, chustę do otarcia twarzy z krwi, potu i błota. Mała to przysługa, ale w tej chwili nic więcej uczynić nie mogła. Tę przysługę czyni szlachetnie, wielkodusznie, mężnie, z całego serca. Jezus wziął chustę, obtarł Sobie twarz i oddał niewieście chustę, na której znalazła odbitą twarz Jezusową.
Drugie spotkanie było z Matką. Matka Jezusowa od samego początku brała udział w Męce Syna. W czasie pochodu na Drodze Krzyżowej zdołała przynajmniej zamienić spojrzenie z Synem, przesłać Mu przez gęstą ciżbę znak miłości, współczucia, politowania i pociechy. Trudno opisać boleść tych dwu serc w tej właśnie chwili. Wszakże nic nie może się równać z miłością i pragnieniem Matki współcierpienia z Synem. Ten miecz boleści przepowiedziany przez Symeona przeszywał już teraz Jej serce; pójdzie aż na Kalwarię, stanie u stóp krzyża, bo jak Ewa, stojąc pod drzewem rajskim, zachęcała Adama, by pożywał zakazanego owocu, tak było potrzeba, by Maryja stała pod drzewem krzyża, na którym nowy Adam miał umrzeć za zbrodnię pierwszego rodzica.
"I przywiedli Go na miejsce Golgota, co się wykłada: miejsce trupiej głowy". Winowajców tracono w pobliżu miast, przy drogach publicznych, na wzgórzach dla rzucenia postrachu.
Przed zachodnią bramą stolicy tuż przy trakcie wznosiło się wzgórze skaliste, nagie, stąd prawdopodobnie nazwa trupiej głowy, czaszki trupiej. U podnóża ciągnął się ogród Józefa z Arymatei, który też tutaj miał przysposobiony dla siebie grób. Odległość z zamku Antonia aż do Golgoty wynosiła około tysiąc kroków.
Pochód stanął na pagórku. Żołnierze jedni kopią doły dla wpuszczenia krzyżów, drudzy zbijają belki, inni poczynają biczować dwu łotrów: Jezus już wycierpiał tę kaźń w domu Piłata. Zdzierają szaty z Jezusa, przyschłe do ran, które się na nowo krwawią, to nowe poniekąd biczowanie; obnażają Go zupełnie, pozostawiając tylko osłonę na biodrach. Co za boleść to obnażenie dla najczystszego serca Jezusowego!
Było w zwyczaju, że znakomitsze a litościwe niewiasty skazańcom przed ukrzyżowaniem dawały pić mocne wino, zaprawione mirrą, ostrymi korzeniami, celem odurzenia, znieczulenia. Jezus "skosztował" nieco tego napoju, nie wypił go. Dla innych napój ten był może dobrodziejstwem, dla Syna Bożego zniewagą. Zniewagę przyjął, "skosztował żółci", gorzkiego napoju, by się wypełniło Pismo: "Dali żółć na pokarm mój, a w pragnieniu moim napawali mnie octem" (Psalm 69, 22). Nie wypił, bo chciał z całą świadomością cierpieć i umierać. Żołnierze utworzyli koło, odcinając przystęp tłumowi, egzekucja zaraz nastąpi, krzyże już gotowe. Na widok tego czy nie zadrżało serce Jezusowe, cała natura?
W dwojaki sposób odbywało się krzyżowanie: albo wciągano powrozami na krzyż już postawiony, umocowany w dole, albo wpierw przybijano do krzyża, a potem podnoszono krzyż wraz z wisielcem. Zdaje się, że w ostatni sposób ukrzyżowano Jezusa. Oto leży na ziemi krzyż, cichy Izaak kładzie się dobrowolnie na to drzewo, jak niegdyś syn Abrahamów na stos całopalenia. Jakiż On piękny w tym zeszpeceniu, jaki wspaniały w tym zesromoceniu – Bóg na krzyżu z okiem wzniesionym ku Niebu! Oprawcy przywiązują Go do belki, jeden klęka na piersi, drugi na prawym ramieniu, trzeci chwyta prawą rękę, przykłada do dłoni gruby, trzykanciaty gwóźdź i potężnym uderzeniem młota przebija rękę, druzgoce więzy i żyły i nerwy i kosteczki. Czuć, widać, jak drżą wszystkie członki ciała, krew tryska bystrym promieniem, pryska do koła, palce krzywią się kurczowo, chwytają gwóźdź, wypręża się ramię, pierś podnosi, pękają muszkuły. Toż dzieje się i z drugą ręką. A teraz nogi! Nogi ściągnęły się, więc je prostują, wyciągają – gwóźdź wielki, połamawszy kości, przebódł już obie złożone, trafił w otwór wywiercony w drzewie, i oto Jezus – przybity już do krzyża, rozpięty na krzyżu!... Wszystkie nerwy grają, drżą w szalonym bólu, twarz pokrywa się trupią bladością, krwią spryskana; i cieką łzy, i słychać westchnienia, jęczenie ciche, z ust sączy się krew, sączy się z ran wszystkich na nowo otwartych, rozdartych.
Ponad głową przymocowano teraz "tytuł", tablicę, na której Piłat kazał wypisać w trzech językach, żydowskim, greckim i łacińskim:
Jezus Nazareński, Król Żydowski.
(J. N. R. J.)
Mimo woli poświadcza godność Jezusa. Ten tytuł nad głową to jakby korona królewska, którą Ojciec niebieski wkłada na głowę Synowi, aby Go uwielbić, i teraz, gdy krewkość człowieczeństwa na drzewie krzyża boleje i kona. Napis w trzech językach świadczy, że królowanie Jezusowe wszystek świat obejmuje. Być może, że dopiero teraz Faryzeuszowie, lud, i najwyżsi kapłani spostrzegli ten napis. Od razu domyślili się, jaka w tym dla nich zniewaga, kiedyć ten napis poświadcza, że oni sami, że naród wszystek króla swego wydał w ręce nieprzyjaciół, tego króla ukrzyżował. Co prędzej więc ślą do Piłata posłów z prośbą, by napis zmienił, dał inny. Piłat ustąpił już tylokrotnie, czemuż by i teraz nie miał przychylić się do ich życzenia, do prośby, przecież o niewielką rzecz chodzi. Co uczyni starosta Rzymski? Daje odpowiedź, na jaką wcale nie byli przygotowani, odpowiedź krótką, dumną, szorstką: "Com napisał, napisałem (Quod scripsi, scripsi)". Św. Augustyn widzi w tym zrządzenie Boże, i mówi: "Cóż to mówią najwyżsi kapłani: Nie pisz: Król Żydowski, ale iż On powiadał: Jestem Król Żydowski. Co to mówicie, szaleni? Czemuż opieracie się temu, czego żadną miarą nie możecie odmienić? Bo czyż może dla tego nie będzie to prawdą, iż Jezus powiedział: Jestem król Żydów? Jeżeli nie może być zmazane, co Piłat napisał, jakże może być zgładzone, co Prawda wyrzekła? A czy Jezus Żydów tylko jest królem, nie i pogan? O tak, i pogan... Chrystus jest królem Żydów, lecz Żydów przez obrzezanie serca, z ducha, nie z litery, co należą do Jeruzalem, naszej wolnej matki w Niebie, co synami są Sary według ducha. Dlatego Piłat napisał, co napisał, bo Pan powiedział, co powiedział".
Razem z Jezusem ukrzyżowano, przybito do krzyża dwu łotrów: "tedy są ukrzyżowani z Nim dwaj łotrowie, jeden po prawicy, a drugi po lewicy".
Podniesienie i umocowanie krzyża pociągało za sobą nowe boleści, ciało opuszczało się na dół, rany się otwierały, świeża krew się polała.
Krzyż stanął, stoi mocno: piekło zawyło pieśń tryumfu, zawyły tłumy ludu, oblegające pagórek dokoła, zawyli i najwyżsi kapłani. Chwila to przecie ich zwycięstwa, to zwycięstwo głoszą okrzykami wesela. Ale co się działo w sercu Matki Jezusowej, w sercach Apostołów, uczniów, którzy stali z daleka!
Stanął krzyż na górze Golgota i po raz pierwszy spojrzał na okrąg ziemi jako tajemniczy znak sprawiedliwości, ale i miłosierdzia Bożego. Oto na krzyżu wisi Jezus, zawieszon między niebem a ziemią, w obliczu miasta, jako złoczyńca odtrącon od ludu swego, w pośrodku dwu łotrów jakoby herszt ich, największy ze złoczyńców, obraz niewypowiedzianego poniżenia, sromoty, mąk i boleści. Głowa pochylona pod ciężarem cierniowej korony, krew ścieka do oczu, do ust, piersi wyprężone, lędźwie skurczone, z ran rąk i nóg spływa krew po drzewie, spada kroplami na ziemię. "Oto wzgardzony i najpodlejszy z mężów, Mąż boleści, jakoby trędowaty, od Boga ubity i uniżony. Ale ofiarowan jest, iż Sam chciał. Wycięt jest z ziemi żyjących" (Izajasz 53). Krzyż ten to straszliwe objawienie sprawiedliwości, lecz również i miłosierdzia Bożego. Teraz zasadzone już prawe drzewo żywota, rumieni się na nim owoc, co wszystkim ludziom daje życie, potoki łask spływają na ziemię, by zmyć klątwę grzechów jej, by ją w ziemię Rajską odmienić. Krom tego znaku nie ma zbawienia. Ten krzyż to wielki znak, wielka Boża chorągiew, do której zbiegać się będą narodowie (Izajasz 11, 10). Na krzyżu rozpięty Jezus odwrócon od miasta, zwrócon twarzą ku Zachodowi, jakoby się gotował na wielką wyprawę ku podbiciu narodów, nie mieczem, lecz krzyżem, nie ku zatraceniu, lecz ku zbawieniu. Albowiem napisano jest: "Gdy położy za grzech duszę swoją, ujrzy nasienie długowieczne, a wola Pańska w ręce jego powiedzie się. Za to, że pracowała dusza jego, ujrzy i nasyci się. Oddzielę mu bardzo wielu, a korzyści mocarzów dzielić będzie, ponieważ wydał na śmierć duszę swoją, a ze złośnikami on jest policzon" (Izajasz 53, 10).
Rada Wysoka niczego tyle nie pragnęła, jak żeby Jezus był skazan na krzyż, aby był ukrzyżowan. Osiągnęli cel swój, ale w tym spełniła się rada Boża. Śmierć krzyżowa dawała największe, jakie tylko może się pomyśleć, zadośćuczynienie za grzechy nasze. O tego rodzaju śmierci mówił ten wąż miedziany na puszczy, mówili Prorocy (Psalmy). Ta śmierć najboleśniejsza, najsromotniejsza, kiedy przyznawał to i Rzymianin, który ją wymyślił, jedyny rodzaj śmierci obłożon przeklęctwem, jak mówi Apostoł: "Chrystus nas wykupił od przeklęctwa zakonu, stawszy się za nas przeklęctwem, albowiem napisano jest: Przeklęty każdy, kto wisi na drzewie" (Gal. 3, 13). "Skoro Jezus" – mówi św. Atanazy – "przyszedł wziąć na siebie nasze przeklęctwo, jakże mógł inaczej, jeno dobrowolnie biorąc śmierć, na której zawisło przeklęctwo".
Jedynie śmierć na krzyżu czyniła możliwym okazanie miłości aż do ostatka. Na krzyżu życie swoje, jakby kropla po krwi sącząc, mógł do samego końca mówić słowa pociechy i żywota, mógł we wszystkiej wielkości okazać świętość swoją, cierpliwość, cichość, miłość, podobien do słońca, które zapadając w morzu, wielkie rzuca brzaski promieni i światła. Krzyż postawion na Kalwarii przypomina ono drzewo wiadomości w Raju. Owoc onego drzewa przyniósł nam śmierć, owoc drzewa na Kalwarii przyniósł żywot. Przez drzewo miał być zwyciężon, który zwyciężył przez drzewo. Jezus chciał być rozpiętym na krzyżu, by z wszystkich stron świata ludzi do siebie zgromadzić, aby wszyscy byli jedno w Boskim sercu Jego. "Przypatrz się" – mówi prześlicznie św. Augustyn – "ranom Chrystusowym, krwi Odkupiciela. Głowa pochylona jakby do pocałowania; serce otwarte, bo chce kochać; ręce wyciągnięte, bo chcą objąć, ciało całe oddane dla zbawienia. Jezus zawieszon na krzyżu między niebem a ziemią, to prawa drabina Jakubowa, rany Jego to szczeble, po nich wstępują modlitwy do nieba, a zstępują Aniołowie, przynosząc wysłuchanie". "Kłaniam się Tobie, o Jezu rozpięty na krzyżu" – modli się jeden Święty – "bo nie drżysz i nie smucisz się, lecz tryumfujesz z wyciągniętymi nad Amalekiem rękami, i z wysokości błogosławisz ludowi Swemu, – między niebem a ziemią, onym tam w górze ukazując chorągiew zwycięskiej walki, tym na dole stawiając drabinę do Nieba".
Prawdopodobnie już w czasie przybijania do krzyża, ale może też teraz dopiero po podniesieniu krzyża, Jezus wyrzekł pierwsze słowo: "Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą co czynią!" Najpierwsze z siedmiu słów, wygłoszonych z katedry krzyża, to słowo prośby, modlitwy. W tych, co Go mordują, Jezus widzi ludzi, grzeszników, za których umiera, więc krew Swoją wraz z modlitwą arcykapłańską ofiaruje za tych, którzy w tej chwili najwięcej jej potrzebują. W chwili najsroższej boleści, w chwili, gdy oprawcy najcięższej dopuszczają się względem niego nieprawości, w chwili największego zagniewania ze strony Ojca, Jezus modli się, jak było przepowiedziane: "On grzechy mnogich odniósł, a za przestępcę się modlił" (Izajasz 53, 12), i jak Sam był nauczał: "Módlcie się za tych, którzy was prześladują". Modli się w chwili, gdy modlitwa Jego najpotrzebniejsza i najskuteczniejsza. Najpotrzebniejsza: teraz spełniała się przypowieść o niepłodnym drzewie figowym. Gdy Żydzi wołali: "Krew Jego na nas i na syny nasze!" Ojciec wołał: Wytnij to drzewo! Otóż Jezus wstawia się teraz za tym drzewem: Odpuść im, i ta prośba została bez wątpienia wysłuchana. Bóg dał czas łaski, i w tym czasie łaski niejeden znalazł dla siebie zbawienie. "Albowiem nie wiedzą, co czynią". Tak powie później i Piotr i Paweł do ludu, że z niewiadomości ukrzyżowali Jezusa (Dzieje Apost. 3, 17; I do Korynt. 2, 8). U ludu pospolitego ta niewiadomość pochodzi z grzesznej obojętności, u Faryzeuszów i starszych ludu z pychy aż do zaślepienia. Miłości ta pobudka wystarcza, by się wstawiać, by prosić. Jak oliwa i winna jagoda i balsam puszczają sok i słodką wonność, zgniecione, starte, tak straszliwa złość nieprzyjaciół i krwawe boleści z serca Jezusowego wyciskają tę przesłodką modlitwę, to zaklęcie w imię posłuszeństwa Syna ku Ojcu, w imię tylu mąk i tylu ran, i w imię miłości Ojcowskiej. I zostawił nam przykład: którzy ducha Chrystusowego są, czynić będą jak On wobec jakichkolwiek nieprzyjaciół.
Po dokonaniu krwawego dzieła żołnierze dzielą się szatami Jezusowymi. Przysługuje im prawo do tego. Jezus miał na Sobie szaty odświętne, bo przyszedł do miasta na Święto Paschy. Żywot Jego ubogi był, ale nie chciał umierać jak żebrak, lecz jak Mesjasz i Król, ubóstwo nie wyklucza bynajmniej przystojnej odzieży. Prócz szaty spodniej, płaszcza, pasa i sandałów Jezus nosił jeszcze suknię wierzchnią, która była nie szyta, lecz całodziana. Każdy z czterech żołnierzy wziął jedną z tamtych szat, która nań losem przypadła; o suknię całodzianą, by jej nie krajać, osobno rzucali losy. Wypełniło się Pismo: "Podzielili sobie szaty moje, a o suknię moją rzucili los" (Psalm 21, 19.) Jezus ogołocony z wszystkiego, nawet z szaty ostatniej, będzie umierał nagi. We wszystkim stawszy się podobnym nam, krom grzechu, nie potrzebuje się wstydzić Swej nagości. Adam był nagi, dopiero po grzechu jest przyodzian. Drugi Adam, Jezus, dopiero na krzyżu składa szaty z Siebie. Dla Adama odzienie było znakiem grzechu i śmierci; taki znak nie przystawał Temu, który zwyciężał grzech i śmierć.
W całodzianej sukience Jezusowej Ojcowie św. widzą figurę jedności Kościoła; z tylu części się składa, a wszystkie węzeł miłości spaja w jedno ciało.
Pagórek Kalwaryjski leży tuż przy publicznym trakcie wiodącym do Joppy i Cezarei. Kto jeno drogą przechodzi, stawa, spogląda na Jezusa rozpiętego na krzyżu, potrząsa głową, i – szydzi, naigrawa się, bluźni do syta: "Hej, co rozwalasz kościół Boży, a za trzy dni go zasię budujesz, zachowaj Sam Siebie, jeśliś Syn Boży, zstąp z krzyża!" Naigrawają się i kapłani, nawet najwyżsi kapłani i starsi ludu: "Inszych zachował, Sam Siebie zachować nie może. Jeśli jest król Izraelski, niech teraz zstąpi z krzyża, a uwierzymy Jemu. Dufał w Bogu: niech Go teraz wybawi, jeśli chce, bo powiedział, że jest Synem Bożym". Najwyżsi kapłani i przełożeni natrząsają się z pańska, na oko z miną obojętną, nie zwracają się wprost do Jezusa, jak pospolity Żydowin, boby to ubliżało godności, ale mówią o Nim, jako o trzeciej osobie. Czuć najpierw w ich słowie zadowolenie, że się wszystko tak szczęśliwie udało – wszakże ten wisielec sam siebie zachować, ratować nie potrafi. Teraz pokazało się, że wszystkie cuda, które czynił, czynił przez Beelzebuba... Piłat tu napisał, że On król Żydowski, ha, jeśli On król Izraelski, niech zstąpi teraz, wpierw, nim będzie za późno, a uwierzymy weń... I przychodzi im na pamięć Psalm 21, w którym mowa o opuszczonym, cierpiącym, któremu przebito ręce i nogi, który się stał pośmiewiskiem pospólstwa, którego obtoczyły psy i rozwścieczone byki. Pewnie ten Jezus do Siebie odnosi to wszystko, dufa w Bogu; ot, dobrze, niech Go teraz wybawi, jeżeli Bóg ma w Nim upodobanie, a że ma, trudno wątpić, skoro On tyle razy zwał się Synem Bożym, Onym, w którym Sobie Bóg upodobał. Ależ o to się wszystko zahacza: Jeżelić tak jest, jak On powiadał, a my Mu nie wierzym. Nie koniec na tych szyderstwach: zewsząd lecą kamienie obelgi. Naigrawają się nawet żołnierze, bo i czemuż by nie ubawić się na koszt Żydowina, a do tego jeszcze Króla Żydowskiego? Więc mówią: "Jeśliś Ty jest Król Żydowski, wybawże się Sam".
Jezus milczy.
Razem z Jezusem byli ukrzyżowani dwaj łotrowie, obaj Żydzi. Prawdopodobnie należeli do szajki rozbójników, schwytani poszli na szubienicę. Jeden z nich przyznaje wyraźnie, że zasłużył na karę śmierci.
Dla skazanego na śmierć dwa tylko pozostają uczucia: albo zaciętość, albo skrucha i żal; zaciętość przeciw społeczności ludzkiej, żal za grzechy. Jedno i drugie widzimy u tych łotrów. Jeden z nich całą swą złość i zaciętość zdaje się chcieć wywrzeć na Jezusie, do którego odzywa się szyderczo: "Jeśliś Ty jest Chrystus, wybawże Sam Siebie i nas". Udaje, jakoby wierzył, iż to Mesjasz z wszystkimi oznakami godności i potęgi Mesjaszowej: w tym zawarte jest szyderstwo i bluźnierstwo. Drugi "sfukał go", winę swą wyznał, prosi o łaskę. "Ani ty się Boga nie boisz, gdyżeś tejże kaźni podległ? A my sprawiedliwie, bo godną zapłatę za uczynki odnosimy, lecz Ten nic złego nie uczynił". W tych słowach zawarte trzy główne warunki prawej pokuty: wyrzeczenie się złego, grzechu, wyznanie winy, pragnienie pojednania się z Bogiem. Brzydzenia się grzechem nie mógł inaczej wyrazić, jeno sfukaniem, zgromieniem bluźniercy, milczenie byłoby uchodziło za przytakiwanie. Śmiele, szczerze, stanowczo, choć łagodnie gromi: nie godzi się bluźnić Jezusowi, choć jednakowo ukarani, nie jednakowa śmierci przyczyna. Towarzysze niedoli i śmierci powinni razem z sobą trzymać, nawzajem się pokrzepiać w ostatniej męki i konania godzinie. Po cóż tedy naigrawać się, bluźnić, a jeszcze z niewinnego? – Wyznanie nieprawości również szczere i pokorne. Ciężka to musi być zbrodnia, kiedy nie inaczej jeno śmiercią krzyżową można za nią odpokutować. Wielka, heroiczna to pokuta, która nie tylko przyjmuje bez oporu straszliwą karę, lecz jeszcze i sprawiedliwość tej kary na głos poświadcza. Skąd wiedział ten łotr pokutujący, że Jezus nic złego nie uczynił, że cierpi niewinnie? Przemawiało wszystko za tym: ten tytuł, napis nie zawierał żadnej winy; bluźnierstwa, które nań miotano, za nim świadczyły; sposób cierpienia, to milczenie, to modlenie się za nieprzyjaciół nawet pogan żołnierzy wzruszyło, tak nie cierpi i nie umiera winowajca. – I już teraz wprost odzywa się do Jezusa: "Panie, pomnij na mnie, gdy przyjdziesz do królestwa Twego!" Bliski śmierci nie pragnął już niczego innego, jeno dostać się do Raju, bo o to prosił każdy Żydowin. W Raju był pewien zmartwychwstania i udziału w chwale Mesjaszowej. O to prosi Jezusa, i prośba jego wysłuchana. Jezus oświadcza mu uroczyście: "Zaprawdę mówię tobie: Dziś ze Mną będziesz w Raju". Według pojęć Żydowskich przyznanie się do winy i śmierć poniesiona za winę była zadośćuczynieniem, dawała prawo do wiekuistego żywota. Tu było coś więcej, był wpływ łaski Bożej, a przez nią wiara w Jezusa Chrystusa. Być może, że ten dobry łotr słyszał niemało o Jezusie, był o niewinności Jego przekonany, boć to jawnie wyznaje; jednakże między tym wyznaniem a prośbą nie ma naturalnego związku, tu pośredniczyć może tylko Łaska, tego nie objawiły mu ciało i krew. Św. Cyryl Jerozolimski zapytuje się tego łotra: "Jakaż to moc cię oświeciła, kto cię nauczył tego wzgardzonego, tego współukrzyżowanego uznać za Króla, oddać Mu pokłon Boski?" Leon Wielki rozwija tę myśl: "Na krzyżu nie było uzdrawiania chorych i ślepych, nie było wskrzeszania umarłych, nawet te cuda, które się działy na Kalwarii, jeszcze nie dały się widzieć, a jednak on uznaje za Pana i Króla tego, który razem z nim skazan na krzyż". "Patrzajże więc" – woła święty Chryzostom – "jak ten łotr porywa królestwo niebieskie i gwałtu używa naprzeciw majestatowi Boskiemu! Widzi skazanego, a zowie go Panem, widzi ukrzyżowanego, a błaga jako Króla: o cudowne nawrócenie!".
Na Święta Wielkanocne przybyli z Galilei razem z Jezusem i z Apostołami krewni i "wszyscy znajomi". Matka Jezusowa znajdowała się w towarzystwie znanych nam już niewiast świętych, które z majętności swojej służyły Jezusowi. Były tam więc Maria, żona Kleofasa, Salome, żona Zebedeusza, Maria Magdalena i wiele innych służebnic Pańskich. Szli wszyscy z weselem na tę uroczystość dla każdego Izraelity tak radosną, a oto to wesele obróciło się w płacz: Mistrz najukochańszy rozpięty na krzyżu! Byli świadkami, patrząc z daleka, gdyż straż broniła przystępu. Żołnierze pozwolili wreszcie przystąpić do krzyża. Po prawej stronie stawa Matka Jezusowa, w pośrodku nieodłącznych przyjaciółek Marii i Salomei, po lewej Jan wraz z Magdaleną; nieco dalej reszta Apostołów.
Spełniła się straszna przepowiednia świętego starca Symeona: "Duszę Twoją miecz boleści przeszyje". Maryja widzi gwoździe, widzi rany, słyszy uderzenia młotów, słyszy bluźnierstwa. Teraz stoi tuż pod krzyżem, może patrzeć na twarz Syna, może słyszeć ciche Jego westchnienia. Ona do końca służebnicą Pańską, więc będzie z Synem dzieliła wszystkie zniewagi, mękę wszystką, pełna miłości, wiary, pokory, ale jednak o jak boleściwa, smutna, strapiona! Obacz, kto chcesz, czy jest boleść nad tę boleść Matki Jezusowej. Jezus jakby tylko czekał na to zbliżenie się "znajomych". Stoją pod krzyżem. "Gdy tedy Jezus ujrzał Matkę i ucznia, którego miłował, stojącego, rzekł Matce Swojej: Niewiasto, oto syn Twój! Potem rzekł uczniowi: Oto Matka Twoja!".
Piotrowi, który więcej, niż inni miłował Mistrza, Jezus zlecił Kościół Swój; Janowi, którego On więcej, niż innych miłował, oddaje Matkę Swoją, z pominięciem tych, którzy bliższe mieli prawo do Matki. Acz z boleścią, ale bez oporu, bo wola Jezusa jest świętym przykazaniem, odstępują od tego bliższego, przyrodzonego prawa, krewni, Jakub Młodszy i bracia jego.
Jakże bolesne dla Matki to ostatnie pożegnanie! Zamiast Syna Bożego ma syna Zebedeuszowego, zamiast Mistrza, ucznia. To słowo "Niewiasto" rozwiązuje wszystkie najdroższe więzy. Aż do końca musiało się wypełnić, co Jezus był wyrzekł zaraz na początku Swego publicznego wystąpienia. Jak w Kanie Galilejskiej, tak i teraz mówi do Matki: Niewiasto! Matka stoi pod krzyżem, ale i teraz dla Jezusa nie ma Matki, ni braci, jest tylko wola Ojca w niebiesiech. I Matka powtarza teraz, co była wyrzekła na początku: Oto Ja Służebnica Pańska. Nie upada, lecz "stoi" podobnie jak arcykapłan, gdy ofiaruje na ołtarzu. Ta Matka ofiaruje prawdziwie, bo to Jej Syn, ofiaruje Go chętnie dla zbawienia świata. Oddając na okup za rodzaj ludzki część Siebie Samej, bo Syna najmilszego, przez tę bolesną ofiarę dostąpi tytułu "Matki" rodzaju ludzkiego, który Jej Kościół zastrzeże na zawsze. Imię Matki żyjących Jej tylko Samej przysługuje, bo Ona, ta Niewiasta przepowiedziana w Raju, druga Ewa na Kalwarii starła głowę wężowi. W osobie Jana Jezus całemu Kościołowi zleca Matkę, Niewiastę, jako ostatni zakład Swej miłości. Jak uczeń umiłowany ukochał Maryję jako Matkę, tak wszystek Kościół kochać Ją będzie, czcić i wielbić.
Około południa, krótko po ukrzyżowaniu "stała się ciemność po wszystkiej ziemi". Był to niezwykły wypadek, zgoła nienaturalne zaćmienie słońca, widziane, być może po całej ziemi, być może tylko w Judei. W jaki sposób stało się zaćmienie, trudno dochodzić: Bóg zakrył oblicze słońca, które nie chciało przyświecać tak okropnemu widowisku. Jak narodzenie Jezusa zwiastowała gwiazda cudowna, tak śmierć Jego zapowiada oko dnia pięknego, słońce. Żydzi domagali się znaku "z nieba:" mają teraz ten znak, a jaki potężny! Noc, ciemności w rozumieniu Pisma znaczą gniew Boży, bliski sąd i pokaranie, więc te ciemności to zapowiedź kary, wzywanie do pokuty. Przerażenie ogarnia wszystkie stworzenia, gdy z nagła przypadnie ciemność, ludzie drżą i schną od trwogi tych rzeczy, które mają nastąpić. Ci, co przed chwilą wykrzykiwali upojeni zwycięstwem nad Nazarejczykiem, kryją się, duch w nich zamiera, dokoła milczenie ponure. Ale i to pewna, że w niejednej duszy rozświeciło się pod Łaski promieniem.
Dzieje się teraz rzecz niesłychana. Tyle godzin już wisi Jezus rozpięty na krzyżu w niewysłowionych boleściach, wystawiony na szyderstwa i bluźnierstwa – przedziwne ludziom i Aniołom widowisko – ostatnią jeszcze musi przejść walkę, ostatnią, ale i najcięższą, – czuje się opuszczonym od Boga, bo oto wzdycha słowy Psalmisty (21, 1): "Eli, Eli, lamma sabakthani", to jest: "Boże Mój, Boże Mój, czemuś Mię opuścił?".
Jezus wisi na krzyżu! Przebite ręce i nogi, wszystkie członki porozrywane, język spiekły, głowa rozpalona straszną gorączką, we wnętrznościach ogień – ale to wszystko to jakoby początek, przygrywka tego, co teraz nań przyjdzie, bo dopiero na krzyżu wpadł w ręce Tego, który rzekł: "Moja jest pomsta, Ja oddam", w ręce Tego, który karę za grzech Sobie zachował, w ręce Boga żywego. "Straszliwa rzecz wpaść w ręce Boga żywego", woła Apostoł (Do Żydów 10, 31), zasłony tej tajemnicy sądów Bożych uchyla nam nieco, mówiąc: "Chrystus nas wykupił od przeklęctwa zakonu, stawszy się za nas przeklęctwem" (Do Galatów 3, 13). Kto by to śmiał powiedzieć, gdyby nie wyszło z ust Apostoła? Na krzyżu Jezus stał się przeklęctwem: oto boleść Jego największa, najgorzciejsza.
Pismo mówiąc o przeklęctwie, w dwojaki wyraża się sposób, mówi, że przeklęty jako szatą jest przyodzian, że jako woda wchodzi przeklęctwo do wnętrzności, jako oliwa wsiąka w kości (Psalm 108, 18). Jak szata okrywa przeklęctwo człowieka z wierzchu, jak mur otacza, a do wnętrza wnika jak woda, jak oliwa, jak ogień. Tego obojga doznał Jezus rozpięty na krzyżu. W Psalmie onym (21, 1), przepowiadającym mękę Jezusową, Dawid woła: "Boże, Boże mój, czemuś mię opuścił? Dalekoś od zbawienia mego". Zaiste "daleko!" Żydzi chcą znaku pomocy z nieba: "Jeżeli jest Synem Bożym" – mówią – "niech zstąpi z krzyża"; a Niebo milczy, nie odzywa się: Ten jest Syn Mój najmilszy. Tyle razy czytamy, że kto się w opiekę odda Panu swemu, nie będzie zawstydzon, że Bóg bliskim tym, którzy Go wzywają: a tu ani śladu tej opieki. Jak odzienie otacza przeklęctwo Tego, który wisi na krzyżu, jak mur przedziału między Bogiem a człowiekiem.
I jeszcze więcej. Przeklęctwo wnika jak woda, jak oliwa, jak ogień. W mowie Pisma Bóg ma dwojakie oblicze, jedno dla sprawiedliwych, drugie dla bezbożnych. Tamto – promień słoneczny, co grzeje i ożywia, to – piorun, co pali i zabija (Psalm 15, 11; 17, 9). I ten płomień gniewu Bożego zapalił się w sercu Jezusowym, że żarem jego spalone woła donośnie: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? Słowa te wypowiadają wszystek ogrom i wszystką głębokość męki Jezusowej, bo jakby zupełne usunięcie się Bóstwa od człowieczeństwa, jakby zerwanie wszelkiego związku z drugimi osobami w Bóstwie. Usunięcia się tego, tego zerwania nie było, ale człowiecza natura z tego zjednoczenia, z wyjątkiem bezpośredniego widzenia, nie doznawała nic z oświecenia, opieki, pociechy.
Jezus wisi rozpięty, opuszczon od ziemi i od Nieba. Wisi rozpięty na twardym drzewie, na okrutnym krzyża łóżeczku. Od głowy aż do stopy nogi nic, jeno jedna rana, jeden ból. W każdej nodze, w każdej ręce tkwi czarny, żelazny gwóźdź, a jak ogień pali; niezliczone kolce cierniowej korony wbijają się w głowę i w szyję. Straszliwe naprężenie ramion i nóg wstrzymuje regularny obieg krwi, wywołuje stężenie członków. Płuca, krwią rozdęte, serce ściśnione, zwolna zamierając, śmiertelną trwogę sprawuje. Rany, wystawione na działanie powietrza, wywołują nieznośne pieczenie, zgorzel straszliwą. Na ziemi nie ma dlań ulgi żadnej, pomocy żadnej, pozostaje Sam tylko Ojciec w niebiesiech. A oto i Ojciec opuszcza Go. Nie było nigdy duszy, która więcej miłowała Ojca, w ściślejszym z Bogiem zostawała związku, nad duszę Jezusową. A teraz zamknięte źródło wszystkiej pociechy i szczęśliwości – ta więc męka największa z wszystkich, więc wołanie Jezusowe do Boga, to wołanie duszy, którą zewsząd ogarniają ciemności, na którą Bóg podniósł Swą rękę, duszy opuszczonej od Boga (Treny 3). Straszliwa Kalwaria! Nie było miejsca tak opuszczonego od Boga, nie było nigdy tak żałosnej godziny. Zbawiciel tak opuszczony, że Sam Bóg Go odstępuje, opuszcza w chwili, gdy największy składa dowód miłości, dla uwielbienia Ojca umiera. Ale to opuszczenie to skarb zgotowany dla wszystkich opuszczonych aż do końca czasów: Jezus wysłużył nam tę moc, żebyśmy pozbawieni światła i pociechy na tym padole, a nawet w ostatniej godzinie nie zwątpili, nie rozpaczali. Nie jesteśmy sami, Zbawiciel już to przeszedł, dla pociechy naszej krzyż Swój postawił. To wołanie na krzyżu to głos przyjaciela i przewodnika, który na bezdrożu, na puszczy obecność swoją głosi, pomoc swą daje.
W hebrajskim języku Eli – Boże mój, było podówczas niezwykłe; to słowo wzięto jako nazwę proroka Eliasza, albo też szydząc, "niektórzy z około stojących mówili: «Oto Eliasza woła»". Tuż zaraz Jezus spojrzał z krzyża na żołnierzy i zawołał: "Pragnę". Jeden z żołnierzy wstał, chciał Mu podać na trzcinie gąbkę napełnioną octem, co wszystko było przygotowane i czego nie odmawiano żadnemu; ale drudzy odradzali, mówiąc: "Zaniechaj (nie czyń tego), patrzmyż, czy przybędzie Eliasz, aby Go wybawić". Eliasza uważano za orędownika w ostatniej potrzebie. Mimo to żołnierz podał trochę octu, "gąbkę pełną octu", na trzcinie lub na gałązce hyzopu: Jezus przyjął ten napój.
I tej męki, straszliwego pragnienia miał skosztować Zbawiciel. Łatwo pojąć ogniem palące pragnienie, gdy zważym utratę tyla krwi, począwszy od konania w Ogrójcu. Straszliwa gorączka pali żarem nieznośnym nerwy, wnętrzności. Wargi spieczone, język jak węgiel, podniebienie spalone. Umierać z pragnienia to najcięższa podobno śmierć.
Jezus woła: Pragnę, bo się też i Pismo spełnić musiało (Psalm 68, 22) i chce wyrazić inne pragnienie, pragnienie zbawienia dusz, pragnienie tych, którzy Mu ocet podają.
Nastaje uroczysta cisza na pagórku, zbliża się koniec.
Trzy długie godziny Jezus zawieszon na krzyżu. Ciało Jezusowe poczyna zwieszać się, jakby już gwoździe nie chciały Go dłużej trzymać. Coraz większa bladość występuje na lica, krew sącząca się z ran coraz czarniejsza, twarz się przedłuża, rysy coraz przejrzystsze, ostrzejsze, zapadają policzki, wargi do połowy otwarte, oczy krwią nabiegłe tracą blask, Jezus milczy, rozmawia z Ojcem – śmierć idzie. I teraz podnosi utrudzoną, ciężką głowę raz jeszcze, i woła głosem wielkim: Wypełniło się! Spełnione zadanie, spełniona wola Boża, spełnione proroctwa i figury, grzech zgładzon, Sprawiedliwości stało się zadość, zgotowana łaska i chwała, zasługa gotowa, pozostaje już tylko umrzeć. I spojrzawszy raz jeszcze okiem niewypowiedzianej miłości na Swoich, co stoją obok krzyża i pod krzyżem, i spojrzawszy raz jeszcze okiem niewysłowionej miłości i uległości ku Niebu, zawołał: Ojcze, w ręce Twoje oddaję ducha Mojego! skłonił głowę i skonał. Dusza wyzwolona z ciała lotem błyskawicy znalazła się w Otchłani; na krzyżu pozostało ciało. Jezus umarł o trzeciej godzinie z południa w chwili, gdy tam w świątyni poczynano rżnąć baranki na ofiarę, baranki wielkanocne. Umarł dobrowolnie, iż Sam chciał, skłonięciem głowy przyzwał śmierć, która nie śmiała przystąpić. Wołania głośne cudowne, jak wszystko, co z tą śmiercią ma związek. My, cośmy z ziemi, umieramy w milczeniu; Ten, który z Nieba przyszedł na ziemie, umiera, wołając głosem wielkim. Odkąd Jezus wyrzekł: Ojcze, w ręce Twoje oddaję ducha Mojego, słowa te w ustach wszystkich konających. Św. Justyn męczennik powiada, że w ostatnich Swych słowach Jezus pozostawił nam modlitwę obronną naprzeciw mocom ciemności w śmierci godzinie. "Ojcze przedwieczny" – modli się Tomasz a Jesu – "uznaj te ostatnie słowa Pana, Odkupiciela mojego. Dla mnie je wyrzekł i dla zbawienia mojego; mnie je pozostawił w ostatniej Swej godzinie, aby nigdy nie wypadały z mej pamięci, i abyś Ty mię przyjął".
Nie tylko słońce, które twarz swą zakryło, lecz cała przyroda okazuje współczucie nad śmiercią Jezusa: "Oto zasłona kościelna rozdarła się na dwie części od góry aż do dołu i ziemia zadrżała, a skały popękały i groby się otworzyły, i wiele ciał Świętych, którzy byli posnęli, powstało. I wyszedłszy z grobów, po zmartwychwstaniu jego weszli do miasta świętego i ukazali się wielu. A widząc rotmistrz, co się działo, wielbił Boga mówiąc: Prawdziwie ten człowiek był sprawiedliwy, był Synem Bożym. I cała rzesza tych, którzy wspólnie byli przy tym widoku i widzieli, co się działo, zlękli się bardzo, wracali, bijąc się w piersi".
Przyroda, to znaczy, Bóg przemawia głosem przyrody, smuci się, od wierzchu nieba aż do bram piekła wszystko w rozruchu, w żałobie. Nastaje trzęsienie ziemi, skała Kalwaryjska rozdziera się, groby zapadają się i otwierają, z grobów wychodzą dusze Sprawiedliwych, np. Józefa, Zachariasza, Elżbiety, Symeona, Anny, Jana i w postaci ciała, podobnie jak Mojżesz i Eliasz na górze Tabor, po zmartwychwstaniu ukazują się w mieście. I kościół bierze udział w tej powszechnej żałobie: wspaniała zasłona przed Świętym lub Najświętszym rozdziera się od góry do dołu. Znaczy to, że z śmiercią Jezusową świątynia Żydowska dobiegła do kresu swego przeznaczenia, Bóg ją opuszcza, odrzuca, przyszedł koniec Starego Zakonu, figury wszystkie spełnione, cienie ustępują rzeczywistości.
I ludzie nie wszyscy głusi i ślepi i zatwardziałego serca wobec świadectw rozżalonej przyrody. Żydzi trwają w niedowiarstwie, za to poganie wyznają. Setnik ze strażą swoją był świadkiem wszystkiego, co się działo. Słyszał Jezusa modlącego się za krzyżowników, obiecującego Raj łotrowi, widział Jego niewysłowione boleści, a znowu ten spokój przedziwny, to poddanie się wyższej woli; słyszał, jak powtarzano słowa: Syn Boży, słyszał wreszcie w chwili śmierci, jak głosem wielkim modlił się do Ojca; a teraz ziemia drży, drży Golgota, – setnik, rotmistrz widzi w tym wszystkim coś niezwykłego, w tym Jezusie coś nadludzkiego, Boskiego, więc domyśla się, że tu stała się straszna zbrodnia, że Bóstwo ciężko znieważone. I ogarnia go przestrach, trwoga, oddaje chwałę Bogu, wyznaje w głos, że "ten człowiek był sprawiedliwy", że "był Synem Bożym". I w pośród tłuszczy ludu znalazł się niejeden, który przerażony, podobnie jak setnik, wielbił Boga, wracając do domu, bił się w piersi, że prawdziwie był to Syn Boży.
Trudno wyrazić całą doniosłość śmierci Jezusowej. Przede wszystkim jest ona zatwierdzeniem zasadniczych prawd Wiary, Wcielenia, człowieczeństwa i Bóstwa Jezusowego. Umarł jako człowiek, umarł za poświadczenie Swego Bóstwa, i to Bóstwo stwierdziły też cuda, które się działy przy śmierci Jego. Śmierć Jezusowa zatwierdza wszystkie figury i proroctwa. Ukazuje nieskończoną miłość Ojca ku rodzajowi ludzkiemu, dla którego Syna Swojego dał; ukazuje wartość dusz nieśmiertelnych, za które tak wielki dany jest okup. Śmierć Jezusowa ukazuje, czym jest grzech, kiedy dla zgładzenia jego potrzeba było takiej ofiary. Śmierć Jezusowa poręcza nasze odkupienie z pod klątwy grzechu, z pod mocy szatana i śmierci. Przez śmierć Jezusową utworzony jest skarbiec zasług, z którego wszystkie Sakramenty biorą swą skuteczność, łaskę usprawiedliwienia i łaskę potrzebną do życia pobożnego. Ta śmierć jest Ofiarą, słowem, jest treścią, summą całej naszej religii. Wreszcie przez śmierć Swoją Jezus i naszą śmierć uświęcił. Odtąd dla chrześcijanina śmierć nie przedstawia już nic straszliwego. Śmierć w łasce, w wierze, w miłości, w zjednoczeniu z aktem umierającego Jezusa jest obrazem, jest jakby rozprzestrzenieniem śmierci Jezusowej, ofiarą nader drogą, koroną chrześcijańskiego żywota. A więc nie potrzeba się nam lękać onej ciemnej bramy śmierci – Jezus czeka tam na nas wraz z Maryją, Matką Swoją, która była obecną przy śmierci Swego Pierworodnego.
Historia biblijna dla rodzin chrześcijańskich czyli proste a gruntowne objaśnienie Dziejów Starego i Nowego Testamentu. Opracował ks. Proboszcz J. Stagraczyński. T. II: Nowy Testament. Drukiem i nakładem Karola Miarki w Mikołowie [1897], ss. 664-681.
(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).
Powrót do spisu treści
MĘKA, ŚMIERĆ I ZMARTWYCHWSTANIE JEZUSA CHRYSTUSA
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMIV, Kraków 2004
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: