ZASADY MĄDROŚCI

 

O. FRANCISZEK DE SALAZAR SI

 

DOKTOR UNIWERSYTETU W ALCALA

 

––––––––

 

IV.

 

O śmierci

 

MODLITWA

 

Mój Boże, daj mi poznać choć w części, co przechodzi człowiek w ostatniej chwili życia i daj mi łaskę, abym tak żył, iżbym spokojnie mógł umrzeć.

 

ZASADY

 

1. Trzy okoliczności robią ze śmierci przedmiot straszny. Najpierw jej pewność. Mało jest ludzi, którzy by myśleli poważnie o tej pewności, lecz nikt zapewne nie waży się o niej powątpiewać. Jednakże czy myśleć będziemy lub nie, śmierć zbliża się codziennie, zbliża się i przybywa na koniec. Cóż bym myślał, gdyby przybyła w tej chwili? To, co może myślałem o tych, których widziałem umierających; – że wszystko opuszczę, wszystko przejdzie i minie dla mnie i że wkrótce ja sam mam być wymazany z pamięci ludzkiej, jak gdybym nigdy nie istniał. Nic nadto pewniejszego. Codziennie mogę się o tym przekonać. Lecz cóż wypływa z tej pewności? Że trzeba przygotować się na wypadek tak straszny, a tak nieunikniony.

 

Druga okoliczność, że nie wiemy godziny śmierci. Kilka razy w Ewangelii Pan Jezus, Sędzia nasz, wspomina nam o tej niepewności: nie wiecie dnia, ani godziny (1). Nie ma więc chwili do stracenia, jeżeli nie chcemy, aby nas śmierć zaskoczyła niespodzianie. Jakież zaślepienie odkładać nawrócenie swoje na ostatni moment, gdy sprawa zbawienia jest najważniejszą, najgłówniejszą naszą sprawą, jedyną sprawą na tym świecie?

 

Trzecia okoliczność: Umiera się raz jeden: Statutum est hominibus semel mori (2), a rozłączenie duszy z ciałem jest dziełem jednej chwili. O momentum, a quo pendet aeternitas! Stąd wypływa, że powinniśmy się przygotować na tę chwilę, umierając w ciągu życia przez ustawiczne umartwienie naszych namiętności, aby umrzeć w ostatniej godzinie śmiercią szczęśliwą i spokojną.

 

2. Wielką lekkomyślnością jest odwlekać na ostatnią chwilę życia pojednanie się z Bogiem. Bo w samej rzeczy, do czego zdolny jest człowiek w tej chwili? Chory, przyciśnięty cierpieniem fizycznym, z przytępionymi zmysłami i osłabionymi władzami ducha, jestże w stanie wznieść swe serce ku Bogu? wzbudzić w sobie szczery żal za grzechy?

 

Często lekki ból głowy przeszkadza mi w odmówieniu uważnie krótkiej modlitwy; jakiż smutek owładnie mną, gdy uczuję, że mi pozostaje ledwie mała chwilka życia i że nie mogę już zająć się jedyną sprawą, która mię obchodzi. Jakimiż zgryzotami szarpane będzie przemawiające jeszcze sumienie! Jakże żałować będę, żem się nie przyłożył do tego, aby zostać cnotliwym, świętym wtedy, gdy mnie łaska tyle razy wzywała; tak świętym, bo Chrystus Pan wyraźnie to zalecił, mówiąc: bądźcie świętymi, jak i Ojciec wasz Niebieski jest święty. Ach cóż bym dał wtenczas za jedną z tych godzin, które marnotrawię, które tracę dzisiaj, a których mi zabraknie w onej stanowczej, a ostatniej chwili. Jakże potępiać będę zaślepione niedbalstwo, które mię skłoniło do odkładania najważniejszej sprawy na godzinę najsmutniejszą i najmniej swobodną w życiu.

 

3. Czyż grzesznik, który całe życie był niewolnikiem szatana, może sobie obiecywać, że w godzinę śmierci skruszy swoje więzy i zdoła wymknąć się temu najzawziętszemu nieprzyjacielowi swej duszy, który w ciągu całego życia tak czyhał na mnie. Potępienie jednej duszy tyle szatanom czyni radości, ile by nawrócenie jej sprawiło aniołom niebieskim. Dlatego to ci uwodziciele, którzy, chcąc utrzymać ludzi w stanie grzechu aż do śmierci, mówią im tylko o miłosierdziu Bożym, wówczas starają się przygnębić ich i odjąć im nawet pojęcie o nieskończonym miłosierdziu Boga. Przedstawiają im Go jako sprawiedliwego Sędziego, który nie pozwoli nigdy, aby umarł dobrze ten, kto żył źle; przedstawiają Go przez nadużycie Pisma św. jako Sędziego zbyt surowego, wobec którego nawet cnota, jeżeli nie jest w najwyższym stopniu doskonałości, niczego spodziewać się nie może. W jakąż rozpacz nieszczęsne te myśli wprawiają chrześcijanina, który żył z dnia na dzień w zapomnieniu o swej duszy.

 

ROZMYŚLANIE

o śmierci

 

1. Wcześniej czy później zawsze umrzeć muszę; a jednak żyję nie myśląc o śmierci. Z tego zapomnienia wypływa zbytnie przywiązanie do rzeczy tego świata. Cenię je tak, jak gdybym nie miał nigdy być z nimi rozłączony. Nie myślę, że świat ten przeminie, że i ja sam przeminę i zniknę i że wkrótce przyjdzie czas, w którym nie ujrzę więcej człowieka, mieszkańca ziemi (3). Tak, przyjdzie chwila w której dusza moja opuści to ciało bez życia; – blade, zsiniałe, sprośne, cechujące przedmiot obrzydzenia. Przyjdzie chwila, w której wszechświat i czas znikną dla mnie. Jakże więc mogę przywiązywać me serce do tego, co mi będzie z pewnością odjęte? Jakże mogę zajmować się jedynie staraniami o pozyskanie wziętości, bogactw, które będę musiał z pewnością opuścić.

 

Niech mnie świat szanuje albo mną gardzi, niech mnie chwali lub gani; cóż mnie to obchodzi? Ani szacunek ani pogarda, ani pochwała ani nagana nie uwolnią od śmierci, która tak dla mnie jak dla nich wszystko zakończy.

 

Czemu mam łożyć tyle starań na przypodobanie się ludziom, skoro przyjdzie dzień, w którym na nic mi się nie przyda, czy tak lub inaczej o mnie sądzić będą. O szczęśliwy i rozumny ten, kto patrzy na rzeczy z prawdziwego ich stanowiska: na wieczne jako na wieczne, na doczesne jako na doczesne, na trwałe jako na trwałe, na przemijające jako na przemijające.

 

Co bym sądził o zaszczytach, będąc na łożu śmierci? Osądziłbym, że zaszczyty były dymem, a ja szaleńcem, ubiegając się o nie. Dokądże kochać się będę w próżności i złudzeniu? Kiedyż stanę się człowiekiem zdrowo sądzącym o rzeczach? kiedy stanę się rozsądnym człowiekiem? kiedyż za nic mieć będę sądy i zdania ludzi? Jak to? stracę duszę moją dla próżnej chwały, dla ułudy, dla dymu! Czyż to, co zaślepiony świat o mnie powie, ma więcej wartości aniżeli zbawienie duszy? Piekło jest pełne tych ugrzecznionych, ambitnych, lekkomyślnych wielbicieli świata. Czyż chciałbym kiedyś zwiększyć liczbę tych nieszczęśliwych, którzy sami siebie nazywają szaleńcami?

 

Są chwile, w których uniżoność ludzka wydaje mi się podłością, szacunek ułudą. Wtenczas to myślę, jak człowiek rozsądny, jak chrześcijanin. Cóż mi przeszkadza żyć, działać według tych tak słusznych myśli? Ta sama podłość, ta sama ułuda co pierwej. Przedstawia się sposobność przypodobania się światu, pozyskania u niego wziętości; natychmiast więc wpadam w moje poprzednie błędy. Zapominam, że w chwili stanowczej opłakiwać je będę za późno. O nędzo, o niestałości!

 

Podnoszę Panie, oczy moje ku Tobie: Ad Te sunt oculi mei, ne peream. Dopomóż mi łaską Twoją, abym zdeptał nogami to, co świat ubóstwia, i nie daj mi zginąć na wieki dlatego, że przełożyłem próżność nad zbawienie mej duszy. Ty Panie, gardziłeś jednakowo i chwałą i pogardą świata; natchnij mnie, daj mi odwagę, abym naśladując Ciebie, zwyciężył świat – tego mocarza, który mnie na tak długo przykuł do swoich wyobrażeń. Tyś odniósł zwycięstwo nad tym nieprzyjacielem mego zbawienia; oby Twoje zwycięstwo dało nam potrzebną pomoc do pokonania go w nas za Twoim przykładem. Serce najsłabsze może za łaską Twoją zostać najmocniejszym przeciw wszystkim próżnościom ziemi. Ach, kiedy potrzeba będzie pogardzić dla przypodobania się Tobie sądami ludzkimi, przeraź mnie przypomnieniem chwili śmierci – chwili, w której gorzko żałować będę, żem się ich obawiał i uległ im z ujmą Twej chwały. Niech postępowanie moje pod tym względem będzie zgodne z postępowaniem Twego wielkiego Apostoła: Zaiste, jeżelibym się jeszcze ludziom chciał podobać, nie byłbym sługą Chrystusowym (4).

 

Lecz nie dość na tym, że bronią wiary świat zwyciężę; trzeba jeszcze, abym pokonał ciało moje zawzięte na mą zgubę. Byłbym chyba pozbawiony rozumu, gdybym jeszcze pochlebiał tej cząstce śmiertelnej siebie samego; gdybym ulegał jego upodobaniom, jego kaprysom; gdybym sam pracował na to, aby z niego uczynić narzędzie mego potępienia. Jakież szaleństwo!... tą występną uległością nie tylko straciłbym duszę moją, lecz i ciało moje podzieliłoby jej nieszczęście: Albowiem jeżelibyście podług ciała żyli, pomrzecie; ale jeżelibyście duchem sprawy ciała umartwiali, żyć będziecie (5). Cóż przedsięwziąć? Zadowolenie zmysłów mija prędko. I dla tak krótkiej przyjemności, dla przyjemności niegodnej człowieka, bezwstydnej, zwierzęcej miałbym poświęcić życie wieczne! Czyż rozsądny człowiek może zrobić podobny wybór?

 

Jednak ze wstydem wyznać to muszę: aż dotąd ciało panowało nade mną; służyłem mu podług jego woli i upodobania. Lecz odtąd będzie inaczej. Ujarzmijmy tego zdrajcę i przeniewiercę, powściągnijmy żądze zmysłowe, umartwiajmy to ciało, przeznaczone wkrótce na pastwę robakom i dziś nawet zbiór obrzydliwości i zgnilizny. Niech służy i słucha, jak powinno, rozumu. Dusza ma prawo rozkazywać ciału. Sub te erit appetitus ejus et tu dominaberis ei (6). Dusza jest stworzona do rozkazywania, a ciało, aby było posłuszne. Uczcijmy duszę, jak na to zasługuje: Da illi honorem secundum meritum suum (7). Z niewolnicy ciała, jaką była, niech się stanie jego panią; niech je upokarza, umartwia i we wszystkim powściąga, tego warchoła, który będzie wkrótce prochem i popiołem: Pulvis es et in pulverem reverteris. Panie, utrzymuj mnie i umacniaj w wojnie, którą tylko śmierć może zakończyć. Deus, in adjutorium meum intende! – Walczyć będę mężnie do końca z domowym nieprzyjacielem mego zbawienia, bo nigdy tej łaski nie odmawiasz tym, którzy o nią proszą w imię zasług Jezusa Chrystusa.

 

2. Kiedyż umrę? Czy to dziś, czy jutro nastąpi, czy za tydzień, za miesiąc, za rok – Nie wiem. Pan Jezus rozkazał mi czuwać, bo nie wiem dnia ani godziny Jego przyjścia. To wiem z pewnością, że przyjdzie jak złodziej w nocy, gdy się tego najmniej spodziewać będę. Czyż można nie być gotowym każdego dnia i godziny, gdy się myśli o tym nieuniknionym wyroku: Nescitis diem, neque horam; vigilate; veniam sicut fur; qua hora non putatis Filius hominis venturus est. Żyję tak spokojnie, jak gdybym był pewny wiecznego szczęścia i nigdy umrzeć nie musiał. Jednakże co by się ze mną stało, gdyby mnie śmierć zaskoczyła, jak tylu innych, którzy byli młodszymi i silniejszymi ode mnie; którzy sądzili, że umrę przed nimi? Niestety! umarłbym w grzechu. Ileż razy kładłem się spać bez najmniejszej bojaźni. Bóg groził mi gniewem swoim, a ja Go nie słuchałem; karzące swe ramię podnosił nade mną, a ja nie myślałem o tym; byłem nad brzegiem przepaści wiecznej, a nie widziałem tego. Gdyby Pan Bóg wtenczas odjął mi był życie, po przebudzeniu moim ze zdziwieniem znalazłbym się w piekle.

 

Panie! Ty nie pozwoliłeś, aby to nastąpiło; Tyś nie dopuścił na mnie tak wielkiego nieszczęścia. Jakaż dobroć, jakie miłosierdzie! Niech imię Twoje święte będzie błogosławione! Czego żądasz ode mnie, wielki Boże! w zamian za to niezmierne dobrodziejstwo – dobrodziejstwo ponawiane tyle razy, ile razy zasłużyłem na piekło?! Czy chcesz, abym natychmiast uporządkował sumienie moje; abym żył zawsze dobrze, a tym sposobem zawsze był przygotowany na śmierć niespodziewaną: Estote parati, quia qua hora non putatis, Filius hominis veniet (8). Ach, to czego pragniesz, jest moim najżywotniejszym interesem. Tak chcę i powinienem żyć, jak człowiek, który widzi miecz wiszący na cienkiej nici nad swą głową. Natychmiast przygotuję się, a przez życie świątobliwe będę zawsze gotów na ten dzień, na tę noc, na tę godzinę, której niepewność winna mnie utrzymywać w czuwaniu. Nawet wtenczas, kiedy użyczę ciału memu nieodzownego spoczynku, chcę, aby serce moje czuwało, iżby mogło usłyszeć głos Pana Jezusa kołaczącego do drzwi moich: Ego dormio et cor meum vigilat (9).

 

Najlepszy sposób usunięcia przyczyny bojaźni jest wyrzeczenie się na zawsze grzechu. Kto tak uczyni, kto pokonywając odważnie namiętności zacznie nowe życie, ten będzie zawsze gotów na niepewną godzinę Twego przyjścia i śmierci: Cunctis diebus, quibus nunc milito, expecto donec veniat immutatio mea (10). – Tego pragnę, o mój Boże! Tak jest, postanawiam sobie odtąd, od tej chwili żyć zawsze tak, jak gdyby to miał być mój dzień ostatni, jak gdybym miał tego dnia umrzeć lub popaść w nagłą chorobę, która by się stała wkrótce przyczyną mojej śmierci. Tym sposobem łatwo mi będzie oderwać się od rzeczy tego świata; tym sposobem, kiedykolwiek wezwiesz mnie, stanę przed Twym najwyższym trybunałem.

 

3. Chociaż lata upływają z przerażającą szybkością, choć życie ludzkie mija jak cień, przypuśćmy że długość jego sięga o wiele dalej. Jakkolwiek długi będzie ten mniemany szereg dni, na koniec przyjdzie i ostatni. Aby się zawczasu przygotować na ostatnią chwilę, przypuszczam że popadłem w chorobę, która mnie zaprowadzi do grobu. Możebne jest jeszcze, że umrę nagle jak tylu innych, i że stanę niespodzianie przed trybunałem Boga.

 

Wyobrażam sobie, że po tak zwanym długim życiu, życiu zaszczytnym, szczęśliwym, znajduję się na łożu śmierci. – Siły moje zmniejszają się do tego stopnia, że nie jestem w stanie podnieść się; zmysły moje wskutek wieku i choroby są przytępione, zaledwie rozpoznaję otaczających mnie; zimny pot spływa po mym ciele; obecni spostrzegają we mnie pewne poruszenia niepokojące – zwiastuny śmierci; rodzina sądząc po tych objawach, że mój koniec jest bliski, spieszy się z udzieleniem mi ostatniego namaszczenia. Kapłan przychodzi, namaszcza oczy moje: Per istam sanctam unctionem et suam piissimam misericordiam indulgeat tibi Dominus, quidquid per visum deliquisti etc. Wszyscy odpowiadają Amen, i ja staram się odpowiedzieć także. Mówią nade mną modlitwy za konających, powtarzam za innymi o ile mogę Ora pro eo. Osłabienie moje zwiększa się, nie staje mi powietrza, oddycham z trudnością, puls ustaje; umieram z oczami zwróconymi na krucyfiks, który mi dają całować. W tej chwili promyk wiary ukazuje się i uprzedza mnie, że mam się stawić przed trybunałem Pana Jezusa dla zdania Mu ścisłego rachunku z całego życia mego i za chwilę nieodwołalny wyrok mego zbawienia lub potępienia wyrzeczony zostanie.

 

Co bym myślał o mych przyjemnościach, zaszczytach i próżności znikomej w tym momencie stanowczym życia mego? Wszystko, co stanowiło moje szczęście, w obecnej chwili jest przyczyną zgryzoty. Z przeszłości pozostaje mi tylko gorzki wyrzut, który mnie dręczy daleko bardziej niż boleści ciała. Na cóż mi się przydało, że żyłem tak długo? Czyż przez to przygotowałem się do dobrej śmierci? Bóg udzielał mi napomnień, a ja zamykałem uszy na głos Jego. Starałem się odsunąć od siebie myśl o tej smutnej chwili. Wiedziałem że przyjdzie, lecz starałem się zapomnieć o niej, bojąc się aby wspomnienie to nie zakłóciło mego fałszywego a nieszczęsnego spokoju. Niestety! dla przemijającego dobra skazałem się na wieczne męczarnie, na wieczną niesławę dla przelotnych zaszczytów, na zniewagi ze strony szatanów, aby się nikczemnie przypodobać ludziom. Ach! czemuż tak straszna kara jak piekło nie przeraziła mnie wcale, nie nawróciła!

 

Wielu świątobliwych ludzi dawało mi do zrozumienia, że czas już, abym pomyślał o drugim życiu; Bóg mi to często powtarzał w głębi serca; lecz ja byłem głuchy na te rady i natchnienia. Obecnie jakaż gorycz napełnia mnie zewsząd! Angustiae mihi sunt undique! (11). Nad sobą postrzegam miecz sprawiedliwości Bożej, gotowy uderzyć winnego. Ściągnąłem na siebie gniew Najwyższego przez zniewagi bez liczby wyrządzone Jego Boskiemu majestatowi; przez potworną niewdzięczność, którą wypłaciłem się za Jego łaski niewypowiedziane; przez ustawiczne obelgi, którym zapobiec nie mogło nawet najbardziej przewidujące miłosierdzie. Pode mną otwiera się niezgłębiona przepaść, otchłań piekielna, a wściekli szatani przygotowują się na moje przyjęcie, aby się ze mną obejść jak z niewolnikiem dawno oczekiwanym. Zastanawiam się nad przeszłością swoją, i widzę tylko jeden nieprzerwany ciąg nieprawości. Myślę o teraźniejszości, i czuję, że wkrótce skonam; że opuszczę zaszczyty, dobra, rodzinę, przyjaciół, którzy nie potrafią mnie wydobyć ze stanu, w jakim się znajduję. Rzucam okiem w przyszłość, i widzę, że mnie czekają wiecznie trwające męczarnie. Cofnąć się niepodobna! Lecz oto już i kres – dotykam go. W jednej chwili tam będę. Jakaż boleść: Boleści grobu ogarnęły mnie, pochwyciły mnie sidła śmierci (12).

 

Zapytuję siebie teraz, gdy zdrów jestem, co chciałbym wtenczas uczynić? Otrzymawszy od Pana Boga miłosierne odpuszczenie grzechów moich, na jakąż pokutę nie skazałbym się, aby je zmazać zupełnie! Z jakąż surowością wypełniałbym obowiązki mego stanu! Jakżebym uważał na wszystkie kroki moje, na wszystkie uczynki, słowa, pragnienia, myśli i uczucia moje! jakbym się wystrzegał najmocniej w tym wszystkim obrazy Pana Boga! Lecz niestety! każdy zbiera to co posiał. Rozsądek więc nakazuje mi, abym czynił dzisiaj to, co bym wtenczas chciał, aby było zrobione. Zresztą chodzi tylko o zrobienie pierwszego kroku. Znam siebie; wszedłszy raz na dobrą drogę, i doświadczywszy jak słodko żyć w zgodzie z Bogiem i sumieniem, zapewne nie chciałbym się już cofać.

 

A zatem – precz ode mnie na zawsze wszelkie przyjemności, wszelkie rozkosze bezwstydne, zwierzęce! precz wszelka pycho, wszelkie myśli o bogactwie, wszelkie pragnienia chwały! Pogardy godne to wszystko jak dym, który niknie w jednej chwili. O, jakże w godzinę śmierci poznam to jeszcze lepiej! Lecz wtedy będzie już za późno. Więc teraz, dopóki jeszcze czas, zdobędę się na wysiłek, i stanowczo urządzę życie tak, jakbym pragnął w ostatniej chwili życia, żebym przeżył całe życie.

 

Panie! Ty tylko mogłeś mnie natchnąć myślą nawrócenia się. Z łaski więc Twojej rozpoczynam dzieło przechodzące moje siły. Cała moja nadzieja w Tobie, o Boże mój! Ufam, mam nadzieję: bo wiem, że ten, kto w Tobie swą nadzieję złożył, nie zginie.

 

4. Gdy dusza moja, wyszedłszy z doczesnego mieszkania, pójdzie zdawać rachunek przed trybunałem Pana Jezusa, w co się obróci me ciało? W kawał mięsa nieruchomego; sinego, obrzydliwego. Zamykają mu oczy, składają ręce, podnoszą głowę, poruszają je, obracają, przewracają; przychodzą, aby je zobaczyć; zdejmuje ich przerażenie; odchodzą, rozkazując, aby je włożono w trumnę. Uderzono w dzwony. Ludzie pytają: "Kto umarł?". Wymawiają imię i nazwisko moje. "Wieczny mu odpoczynek... ale narobił dużo złego... był bez wiary...". I każdy wraca do swych zatrudnień. – O, człowieku! co zostanie z ciebie po śmierci? Kondukt się zbiera, idą tłumnie do kościoła, gdzie ma być odprawione żałobne nabożeństwo; następnie niosą mnie na miejsce wiecznego spoczynku, spuszczają trumnę do grobu; kilku przyjaciół płacze nad mym grobem; wreszcie wracają, nie mówiąc nic o nieboszczyku. Za powrotem znajdują obiad wystawniejszy może niż zwykle. Przy stole chwalą potrawy, opowiadają zabawne nowinki, aby zatrzeć przykre wspomnienie pogrzebu. Czyż tego nie widziałem tyle razy? A ja tylokrotny świadek scen podobnych gdzież teraz jestem? Depcą po mnie, a wkrótce wiedzieć lub może uważać nie będą, po czyich grobach chodzą.

 

Otóż to ciało, które ubóstwiam; to ciało, któremu poświęcam moje myśli, starania, mój odpoczynek i moje czuwania; to ciało, dla którego nie mogę znaleźć dość wykwintnego mieszkania, ubrania dość bogatego, łoża dość miękkiego, pożywienia dość obfitego a wytwornego; to ciało, które chciałbym widzieć otoczone zaszczytami, względami, poważaniem, szacunkiem i dostatkami; które przekładam nad moje zbawienie, moje najwyższe dobro, mego Stwórcę, mego Boga! Ach, jakże godzina śmierci odmieni pod tym względem zdanie moje!... Panie! nie dopuść, abym zwlekał z moim nawróceniem aż do tej chwili, w której rozczarowanie stałoby się dla mnie źródłem gorzkich i bezużytecznych żalów.

 

Przyobiecałem na chrzcie wyrzec się szatana i próżności świata. Obietnicę tę złamałem milion razy. Mój Boże! nie mogę wstrzymać się od łez, myśląc o tym błogosławionym dniu, w którym obmyty z plamy pierworodnej, stałem się przedmiotem przyjemnym w oczach Twoich. Szczęśliwi chrześcijanie, którzyście zachowali zawsze tę szacowną niewinność, lub też nawróciwszy się, wytrwali w dobrem. Los wasz jedynie godzien zazdrości, ponieważ jest przygotowaniem da przejścia do lepszego życia. Co do mnie, niestety! aż do dziś dnia nie przestałem być występnym i przeniewiercą. O Panie! jakże śmiem nazywać Cię jeszcze Bogiem moim? Do dziś dnia szatan, świat i ciało były mymi bóstwami. Tak jest, ciało było bogiem moim. Przełożyłem namiętności nad najwyższą Istotę, najwyższe dobro, dobro nieskończone! Mając do wyboru, albo je zadowolić albo usłuchać Ciebie, zadowalałem jego pragnienia na przekór Twoim rozkazom. Ach, zasłużyłem na tysiąc piekieł! A jednak po tylu niewdzięcznościach Ty mi jeszcze podajesz rękę, Ojcze mój niebieski! aby mnie przyjąć i przebaczyć mi. Tyś mi otwierał oczy, abym poznał swoje obłąkanie i oszczędził sobie straszliwej ostatniej chwili. O Panie! uderz silnie w me serce, abym znienawidził grzechy moje i zasłużył na przebaczenie. Utwierdź mnie w postanowieniu, abym żył i umarł wierny służbie Twojej. Niech to ciało zbytecznie umiłowane, zanim zostanie pastwą robaków, stanie się narzędziem mego zbawienia. Niech ta ofiara zmysłowości stanie się ofiarą pokuty, przedmiot zgorszenia niech się stanie przedmiotem zbudowania. – Ciało tak długo nieposłuszne swemu Stwórcy, odtąd będziesz Mu poddane we wszystkim; poświęcę Mu cię na ofiarę; oddam Mu nawet twoje życie, jeżeli tego będzie potrzeba. Wszakże Zbawca twój oddał chętnie za ciebie życie swoje. – O mój Boże! Ty, który jesteś sprawcą tego postanowienia, bądź także jego wykonawcą!

 

Wkrótce ciało moje, w proch obrócone, zapomniane od ludzi, nieczułe na ich szacunek lub pogardę, nieczułe na wszystko, co zepsucie wieku oznacza mianem przyjemności. Rozważmy je w tym stanie, w jakim znajdzie się może wcześniej niż sądzę. Jaką wartość przywiązują do garści prochu? Depcą po nim bez uwagi. Tak samo winienem i ja czynić z ciałem moim. Słuszna więc, abym zamknął uszy na jego skargi, tak jak się chronię od kurzu, który mi dokucza. Lecz to ciało, które wkrótce w proch się rozsypie, czymże jest obecnie? Zbiorem obrzydliwości, źródłem nieczystości. I dla niego mam się potępić! Ale uważmy dobrze; chodzi tu nie tylko o zbawienie mej duszy, lecz także i o szczęście ciała. Ponieważ więc jego chwała wieczna lub wstyd ma zależeć od mego z nim postępowania, zamiast oszczędzać i pieścić je, uważać je odtąd będę za kawał błota. Omnia arbitror ut stercora, ut Christum lucrifaciam (13).

 

5. Prócz tego, że zbytki ludzi światowych o wiele skracają ich życie, czas upływa z taką szybkością, że człowiek ujrzy się przy końcu swego zawodu, jak gdyby nie było przestrzeni między końcem jego i początkiem. Jakież zasługi może wówczas pozyskać dla nieba? Niestety! jakkolwiek człowiek niereligijny, powie za zbliżeniem się śmierci: "Miałem czas dawniej, miałem go więcej niż trzeba, ponieważ nie wiedziałem co z nim począć. Od chwili przebudzenia się przewidywałem już, że nie będę miał czym dnia zapełnić. Dla zabicia czasu szukałem ustawicznie nowych zabaw. Widowiska, przechadzki, gry, uczty, sen zbyteczny, czytania często złe a zawsze bezużyteczne, wszystko to zostawiało mi dość wolnego czasu na nudzenie się, jak tylko sam zostałem. W tych chwilach, których się obawiałem nie zawsze mogąc ich umknąć, starałem się o niczym nie myśleć, lub zajmowałem się tysiącem próżnych myśli. Czasem kończyłem dzień modlitwą bardzo krótką, bez uwagi odmówioną; i to był mój jedyny dobry uczynek. Jakież postępowanie! jakiż użytek z czasu, którego mi Bóg z dobroci swej udzielił, abym Go kochał i służył Mu teraz, a tym sposobem otrzymał łaskę cieszenia się przez nieskończoną wieczność Jego obecnością.

 

Nie zapominajmy!... od dobrego użycia czasu zależy nasza wieczność, a jedna chwila stracona, jest stratą niepowetowaną. Możemy wprawdzie nagrodzić złe tym sposobem, że Bóg miłosierny zapomina o nim, jak gdyby nigdy nie miało miejsca; ale czas pozostanie na zawsze stracony. Chwila czasu, którą przepędziłem na próżnowaniu, nie może już być użytą na pozyskanie jakiej nowej łaski lub zasługi. Skąpiec, któryby tylko odrobinę miał czasu na powiększenie swego skarbu, nie straciłby ani jednej chwili. Ale czyż czas jest mniej cenny niż złoto? Pytam się umierającego: Czyż jednej chwili dobrze użytej nie ceniłby więcej niż wszystkie skarby świata? Ale wtedy nie będzie już dla niego czasu: Tempus non erit amplius. Bóg przypomina jedynie dni minione, aby świadczyły przeciw grzesznikowi: Advocabit adversum me tempus. Ach, z jakimże staraniem winienem oszczędzać, uświęcać i tym sposobem uwieczniać wszystkie chwile mego życia. Chodźcież, mówi nam Pan Jezus, chodźcież tedy, póki światłość macie, aby was ciemności nie ogarnęły (14). – Niestety! zamiast trwać na drodze doskonałości i postępować na niej całe moje życie, opuszczałem ją i znowu na nią wstępowałem. Światło Twoje Panie, przyświecało mej duszy, szczególna łaska czasu towarzyszyła mi; niewiernym byłem światłu i nadużyłem czasu. O mój Boże! jeszcze jedną łaskę: Niechaj przejęty żalem użyję pozostałych mi dni na wynagrodzenie mych błędów i pozyskanie zasług. Tym sposobem, lecz jedynie tym sposobem zapewnię sobie śmierć sprawiedliwych.

 

MODLITWA

 

do najświętszej Panny

 

O przenajświętsza Panno Maryjo! do której udaję się często w teraźniejszych moich potrzebach, bądź jeszcze ucieczką i obroną moją w godzinę śmierci. Gwiazdo morska! bądź moją przewodniczką w przejściu z tego życia do wieczności. Wspomożenie wiernych! umacniaj mnie w tej chwili stanowczej; uproś dla mnie siłę, abym uczynił akty godne umierającego chrześcijanina: akt żalu, zaufania, miłości i zupełnego zdania się na wolę Pana. Orędowniczko, Pocieszycielko i Matko moja! błagaj za mną w tej chwili szczególniej Pana Jezusa; błagaj Syna, który Cię bardziej kocha niż którykolwiek syn kochał swoją matkę; błagaj Syna, do którego nie udajesz się nigdy na próżno, i który chce tego, abyśmy się do Ciebie uciekali. Użycz mi Twego wszechmocnego orędownictwa, a sprawa mego zbawienia zapewnioną będzie. Chcę odtąd zasługiwać na Twą łaskę przez nabożeństwo do Ciebie i gorliwość o Twą chwałę.

 

–––––––––––

 

 

Zasady mądrości. Przez X. Franciszka de Salazar, Doktora uniwersytetu w Alcala, kapłana Tow. Jez. Podług XV edycji francuskiego tłumaczenia, dokonanego z XIII edycji oryginału, na język polski przełożone. We Lwowie. 1876, ss. 69-91.

 

Przypisy:

(1) Matth. 25, 13.

 

(2) Hebr. 9, 27.

 

(3) Non aspiciam hominem ultra, et habitatorem quietis (Isai. 38, 11).

 

(4) Gal. 1, 10.

 

(5) Rom. 8, 13.

 

(6) Gen. 4, 7.

 

(7) Eccl. 10, 31.

 

(8) Luc. 12, 40.

 

(9) Cant. 5, 2.

 

(10) Job 14, 14.

 

(11) Dan. 13, 22.

 

(12) Dolores inferni circumdederunt me: praeoccupaverunt me laquei mortis (Ps. 17, 6).

 

(13) Phil. 3, 8. Poczytam wszystko za... gnój, abym Chrystusa zyskał.

 

(14) Ambulate, dum lucem habetis, ut non vos tenebrae comprehendant (Joan. 12, 35).

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMXIX, Kraków 2019

Powrót do spisu treści dzieła ks. Franciszka Salazara SI pt.
ZASADY MĄDROŚCI

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: