Za Przyczyną Maryi
Przykłady opieki Królowej Różańca św.

Matko łaski Bożej
Szkaplerz

Sprawiedliwość i miłosierdzie (*)

Dwaj przyjaciele podróżowali po Włoszech. Jak wielu innych młodych ludzi, stracili oni wiarę, którą im w dzieciństwie zaszczepiono. Jeden z nich okazywał nawet prawdziwą nienawiść do wszystkiego, co mu prawdy religijne przypominało. Drugi był więcej obojętnym i w obłędach swoich przyjaciela naśladował.

– Karolu, mówiła przy pożegnaniu matka do drugiego; – Karolu, serce moje bardzo cierpi nad bezbożnością twoją i drżę na myśl strasznej kary Boskiej, jaką na tym i na tamtym świecie na siebie sprowadzisz. Daj mi tę pociechę, przyrzec mi, że podczas twej podróży będziesz ten szkaplerz na sobie nosił. Dałam ci jeden przy pierwszej Komunii twojej, weź ten drugi z rąk moich. Przynajmniej będę miała nadzieję, że Matka Boska, której opiece cię polecam, czuwać będzie nad tobą, że kiedyś litościwą dobrocią swoją oczy ci otworzy.

Karol zgodził się na żądanie matki i uśmiechając się z jej wiary i ufności, pozwolił włożyć na siebie szkaplerz, jaki mu matka przygotowała.

Podziwiając z uniesieniem wszystkie piękności natury i sztuki, które we Włoszech tak często przez poetów opiewane spotykamy, dwaj podróżni zatrzymali się dla oglądania pomników i krajobrazów, jakie na drodze swej spotykali.

Razu jednego chcąc oglądnąć piękny widok, jaki się z gór apenińskich przedstawiał, jechali konno stromą ścieżką na szczyt tych wysokich gór prowadzącą.

Było to w sierpniu. Słońce jasno świeciło na niebie, żadną chmurką nie zaćmione, a palące jego promienie jakby ogniem całą atmosferę napełniało.

Upał był nieznośny, żaden wietrzyk orzeźwiającym tchnieniem ognistego gorąca nie łagodził.

Na tej drodze podróżni napotkali dwóch zakonników, pieszo w tę samą stronę idących. Zakonnicy ci w ciężkim ubraniu, zdawali się upałem znużeni, kroplisty pot czoła ich okrywał, co bardzo bawiło młodych bezbożników, którzy jadąc powoli obok sług Bożych, różnych żartów i nierozumnych konceptów sobie pozwalali. Zakonnicy wcale na to nie zważając, głośno różaniec odmawiali, a ich obojętność bardziej jeszcze złośliwość bezbożników zaostrzała.

Nagle gwałtowny wiatr się zerwał, niebo pokryło się chmurami, wicher ogromne tumany piasku podnosił, huk piorunów echem okolicznych skał podwojony, dodawał okropności temu wzburzeniu natury, a deszcz ulewny twarz podróżnych zalewał.

Zakonnicy podwoili kroku i wyprzedzili swych towarzyszów, których konie przestraszone z trudnością postępowały. Czasami droga wśród kurzawy i zamieci piasku znikała, drzewa od silnego wichru zginały się i łamały od strasznego huku i grzmotu, drżał i truchlał jeden z podróżnych, ten który szkaplerz Matki Bożej na sobie nosił. Szczęśliwy w tej chwili, że go od matki swej przyjął, i krzycząc ze strachu do Matki Boskiej o ratunek wołał.

Śmiał się z niego bezbożny jego towarzysz, bluźniąc, jakby samemu Bogu urągał: ogromna błyskawica obłoki nad głową jego rozdarła, a wnet tak potężny piorun uderzył, iż się zdawało, że przed tym hukiem wszystkie inne zamilkły. Konie krzyżującym się przed nimi ogniem olśnione zatrzymały się, a nieszczęśliwy bezbożnik, podnosząc zuchwałą głowę, jak gdyby Boga wyzywał:

– Bijcie, bijcie, pioruny Boże, krzyczał, nie przelęknę się was!

Słysząc to zuchwałe i bezbożne bluźnierstwo w tak strasznym momencie, Karol zadrżał i szkaplerz swój do piersi przyciskał... ale już ognista łuna ich okryła i jego towarzysz piorunem uderzony bez życia na ziemię runął.

Karol najokropniej przerażony, zacina konia, żeby się z tego miejsca oddalić... Ale któż od gniewu Bożego skryć się może? Nowa, ogromna łuna jaskrawym światłem skały oświeciła, czerwonym ogniem potrzaskane jodły opromieniła, i głos straszniejszy od głosu zabitego towarzysza te same słowa powtarzał:

– Bij! pal!

Czy to Karol prawie nieprzytomny ze strachu, w wyobraźni swojej jakby echo straszliwego bluźnierstwa swego towarzysza słyszał?

Niewiadomo. Odurzony i przerażony, polecał się Maryi, której jego Matka w opiekę go oddała. Modlitewka św. Bernarda: "Pomnij" – którą w dzieciństwie powtarzał, na myśl mu przyszła i z największą pobożnością ją odmawiał. Koń niemniej jak jeździec przerażony wielkim pędem leciał i rychło dogonił dwóch zakonników, z których obaj bezbożnicy się naśmiewali.

– To nie ja z was się naśmiewałem, wołał do nich Karol, to mój biedny przyjaciel!

Ale obłoki znowu ze straszliwym hukiem się ścierały i po raz drugi zdało się Karolowi, że wśród gromów i grzmotów echo strasznego bluźnierstwa, zmarłego towarzysza w powietrzu się rozległo.

– Bij! pal! – mściwy głos wołał.

Karol zsiadł z konia i do stóp zakonników upadł.

– Ratujcie mnie! wołał, błagam was, ratujcie mnie!

Zakonnicy zdziwieni zatrzymali się, nie wiedząc co ta scena ma znaczyć. Ale on coraz głośniej wołał.

– To nie ja z was się naśmiewałem, módlcie się za mnie, żeby mnie sprawiedliwość Boska, jak mego towarzysza nie zabiła.

Czy to wskutek obłąkania, strwożonego umysłu, – Karolowi w tym momencie się zdało, że drugi głos pierwszemu odpowiadający usłyszał:

– Nie mogę uderzyć! Maryja, Matka miłosierdzia, którą on wzywał, wstrzymuje mnie!

Więcej umarły niż żywy, młodzieniec podwajał swe błagania. Porywał za ręce dwóch zakonników i tuląc się do nich oświadczył, że od nich nie odstąpi i jeżeli gromu sprawiedliwości ujdzie, to przez całe życie pokutować będzie.

Niedaleko stamtąd znajdowała się jaskinia w skale wykuta. Zakonnicy i Karol tam się schronili i klęcząc, a modląc się końca burzy czekali.

Gdy niebo rozpogodziło się, wrócili nazad i znaleźli nieszczęśliwego towarzysza Karola bez życia na ziemi leżącego. Ciało jego było czarne i jakby ogniem spalone.

Karol, jak to w strachu był przyrzekł, od zakonników się nie oddalił. Ci słudzy Boży należeli do klasztoru na drugiej stronie góry położonego. Karol tam się z nimi udał, zakonnikiem świętego Franciszka został i codziennie Matce Boskiej dziękował, że go od strasznej kary, jaka na towarzysza jego spadła, łaskawie obroniła. Chętnie swoją historię wszystkim opowiadał i dodawał:

– Noście z nabożeństwem szkaplerz Maryi. Ten szkaplerz sam będzie przypominał, że Matka Boska wami się opiekuje, a ufność i miłość w sercu waszym podwoi. Ja także szkaplerz nosiłem, do Maryi o pomoc wołałem i ta Matka miłosierdzia od strasznej śmierci mnie wybawiła!... Straszna to rzecz słyszeć wśród łuny błyskawic, wśród huku piorunów głos sprawiedliwości Boskiej, ukaranie grzesznika nakazujący. Oh! wtenczas poznajemy próżność złudzenia rozumu ludzkiego, wtenczas rozumiemy, żeśmy powinni być zawsze na Sąd Boży gotowi.

Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom I. (Przykłady na maj). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1926, ss. 142-146.

Przypisy

(*) "Kochajmy Maryję", str. 275.

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2006

Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: