FILOZOFIA I JEJ ZADANIE

 

KS. MARIAN MORAWSKI SI

 

PROFESOR UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO

 

––––––––

 

ROZDZIAŁ VII.

 

Empiryzm w naszym wieku – rozwój historyczny nowoczesnego materializmu – materializm dogmatyczny i system Hartmana

 

Empiryzm zgodny z ideą i empiryzm materialistyczny. – Początek nowożytnego materializmu, sensualizm – materialiści przeszłego wieku – charakter ich teorii – wpływ Kanta – Feuerbach i przejście do dzisiejszego materializmu. – Powody nadzwyczajnego rozkrzewienia tego kierunku w naszym wieku – materializm dogmatyczny i materializm sceptyczny. – Doktryny kierunku dogmatycznego: o myśli i duszy ludzkiej – o początku człowieka i rodzajów żyjących – o powstaniu życia – o początku świata. – Uwieńczenie tych doktryn w filozofii Hartmana.

 

Po idealizmie naszego wieku, z którym rozprawiliśmy się w rozdziałach poprzednich, przychodzi kolej na empiryzm. Dwojaki może być empiryzm w dziedzinie filozofii: jeden, który się zgadza i łączy z pewnym idealizmem, czyli dociekaniem rozumowym, opartym na zasadach idealnych; drugi, który wszelkie takowe dociekanie odrzuca, i ogranicza się wyłącznie na tym, co pod doświadczenie zmysłów podpada. Pierwszy nie jest czystym empiryzmem, ale kierunkiem empiryczno-idealnym, z którym się później zapoznamy. Drugi zaś jest po prostu materializmem; bo pod zmysły nasze podpada tylko materia, więc wyłączne uznanie empirii w całej dziedzinie prawdy wychodzi na to samo, co zaprzeczenie wszelkiego bytu poza materią; co jest właśnie istotą i treścią materializmu (1). Pojawił się wprawdzie w naszym wieku pewien kierunek czysto empirystyczny, pod imieniem pozytywizmu, który chce się odróżnić od materializmu przez to, że nie przeczy wyraźnie bytu niematerialnego i prawdy nadempirycznej, ale tylko ignoruje te zagadnienia i wyklucza je stanowczo z dziedziny wiedzy ludzkiej. Wszelako ten kierunek, jako niżej okażemy, opiera się na tych samych powodach i prowadzi to tych samych rezultatów, co szczery materializm. Wreszcie niektórzy nowsi badacze natury, przyjmując wszystkie zasady materializmu, wypierają się tego imienia; nazywają zaś swą teorię monizmem (od μονον, jedno), z powodu, że jeden tylko uznają wszechrzeczy pierwiastek. Równym prawem i heglowski idealizm mógłby się monizmem nazywać; ale jak u idealistów jedność ich jest w gruncie rzeczy ideą, w której wszystko się stapia, a sama materia jest u nich tylko pewnym objawem myślenia; tak u tych materialistów jedność ta jest istotnie materią bezwiedną i bezwładną, a myślenie tylko wynikiem, kwiatem funkcji tejże materii (2). Imię więc rzeczy nie zmienia, a przeto w ogólności cały ten prąd skrajno-empiryczny, który obecnie ma nas zająć, możemy nazwać materializmem – nazwa ta aż nadto się usprawiedliwi w dalszym rzeczy rozbiorze. Poczniemy zaś, jak powyżej, od rozwoju historycznego tego kierunku, a następnie ocenimy krytycznie jego zasady i dążność.

 

Zaród materializmu w nowszych czasach, jakeśmy widzieli w rozdz. II, pochodzi od Locke'go. Już Locke, jak się rzekło, nie rozróżniał właściwej myśli czyli pojęcia umysłowego od pojęcia zmysłowego, tj. aktów zmysłu lub wyobraźni; przypuszczał on jednak jakąś refleksję i wymieniał przynajmniej rozum. Lecz uczniowie jego Condillac i inni sensualiści, wyciskając z zasad Locke'go wszystko co w nich było, przyszli do wniosku, że w człowieku nie ma nic prócz poczucia zmysłowego czyli senzacji. Idąc dalej, skasowali wszelkie władze psychiczne w człowieku – bo senzacja, ich zdaniem, nie jest czynem, ale czystą biernością, a wszystkie tak zwane akty psychiczne są li tylko rozmaitymi przekształceniami senzacji, wykonanymi pod wpływem czynników zewnętrznych, bez żadnej działalności człowieka; więc nie potrzeba już władz. Jakaż tedy różnica między człowiekiem, a zwierzęciem? skąd pochodzi, że człowiek przychodzi do tak wysokiego stopnia wykształcenia i oświaty, a zwierzę, lubo częstokroć delikatniejszymi obdarzone zmysłami, zostaje na tak niskim stopniu cywilizacji? – Oto stąd, odpowiada Condillac, że człowiek, choć pod względem wzroku, słuchu, węchu i smaku ustępuje innym zwierzętom, jednak przewyższa je delikatnością dotykania, a dotykanie, to grunt życia psychicznego!

 

Tę naukę rozwiniętą przez Condillaca i Bonneta przyjęli po większej części fizjologowie współcześni. Jęli się jej także filozofowie ze spółki Woltera i stąd naturalnie wyrodził się gruby materializm Holbacha, Condorceta, Diderota, D'Alemberta, Juliana La Mettrie, Helwecjusza, Cabanisa, Lamarcka; tych dwóch ostatnich zastał jeszcze nasz wiek na scenie. Materializm tej epoki odznacza się cyniczną śmiałością tak w kwestiach teoretycznych, jak i w zasadach moralnych. Wówczas pisały się takie dzieła, jak: Histoire naturelle de l'âmeL'homme machineL'homme planteL'art de jouirSystême de la nature itp. Pomijamy sprawozdanie z tych dzieł, by nie psuć krwi czytelnikom – zresztą same tytuły dosadnie wyrażają ich treść. Dosyć tedy powiedzieć, że ówcześni szermierze materializmu wyrównali dzisiejszym Vogtom i Büchnerom. Wszystko co dzisiaj w tej mierze wymyślono, począwszy od rodowodu człowieka od zwierząt, aż do bezecnego porównania myśli z wydzieliną nerek, już to La Mettrie i Cabanis powiedzieli. Wszystkie argumenty Büchnera za wiecznością materii i przeciwko istnieniu Boga czytać można w sławnym płodzie przeszłego wieku: Systême de la nature. Jedna tylko zachodzi różnica między ówczesnym materializmem a dzisiejszym, że wówczas daleko więcej niż dzisiaj zajmowano się zasadami religijnymi i moralnymi, wynikającymi z tych zasad teoretycznych. La Mettrie bez ogródki głosi, że najwyższe dobro człowieka jest rozkosz, że wolność woli jest chimerą, że dusza to słowo bez znaczenia, wreszcie, że wiara w Boga, to najgrubszy przesąd człowieka. Klaudiusz Helwecjusz dodaje, że przyjemność zmysłowa jest jedynym bodźcem czynów ludzkich, że moralność nie powinna występować przeciwko namiętnościom i egoizmowi, gdyż takowe są wymaganiem tak osoby jak i społeczeństwa, że zwyciężanie siebie samego jest niedorzecznością i grzechem przeciwko naturze, że cnota zależy na subiektywnym interesie, a religia zamiast odwodzić od dóbr ziemskich, powinna do nich przywiązywać; zatem w końcu, iż ze wszystkich religij najmniej szkodliwą jest pogańska, bo zależy jedynie na alegorycznym czczeniu natury. Na dobitek autor Systemu natury uważa przypuszczenie Boga za czyste szaleństwo, szkodliwe umiejętności i społeczeństwu; samo słowo: Bóg, ma być według niego, z mowy ludzkiej wykluczone – dobro moralne znaczy to samo co pożytek, a zło, to samo co szkoda; obowiązek zależy na pewności lub prawdopodobieństwie, że to co uczynić mamy, przyniesie nam korzyść lub uchyli szkodę; każda namiętność jest uprawnioną; prawa na to są, aby odwrócić człowieka od szkodzenia innym, przez silną reakcję, jaką groźba kary wywiera na jego mózg itd. Z takich zasad układano całe systemy etyczne i społeczne. Słowem kwestie moralne, które dzisiejsi materialiści przezornie zwykli pomijać, lub tylko lekko i żartobliwie zbywać, wówczas były na porządku dziennym. Z szczerych i cynicznych zasad teoretycznych wywodzono szczere i cyniczne wnioski praktyczne.

 

Z tej samej szkoły wyszedł też Kant, bo i on, jakeśmy widzieli, był uczniem wspólnego tej szkoły ojca, Locke'go. Ale Kant, przyszedłszy od razu do kresu sceptycyzmu, wywołał ową potężną reakcję idealizmu, którąśmy poprzednio studiowali, a która porwała umysły na lat kilkadziesiąt w kierunku wręcz przeciwnym. Miał i przez ten czas materializm swoich przedstawicieli, mianowicie w Anglii i we Francji: takimi byli Tracy, Dupuis, Lamoriguiere itp. Lecz sława idealizmu niemieckiego przygłuszała w świecie uczonym te niedołężne głosy.

 

Atoli po upadku filozofii transcendentalnej nastąpiła chwila największego tryumfu materializmu. Wszystko mu wówczas sprzyjało. Najpierw sam idealizm, jakeśmy w Wstępie powiedzieli, przyczynił się do tryumfu materializmu, już to swymi przesadnymi zasadami w sferze metafizyki, już to swymi wynikami w porządku moralnym i religijnym. A warto zauważyć, że głównie na tym ostatnim polu spełniło się to przejście, tak dalece, iż można śmiało powiedzieć, że właśnie tym zrujnowaniem religii i moralności idealizm transcendentalny zadał sobie cios śmiertelny i spowodował zwycięstwo materializmu; tak świadczą fakty. Feuerbach np. jest jeszcze heglistą, a jednak już szermierzy za materializmem. W jego teorii to przejście z idealizmu do materializmu na drodze kwestyj religijnych i moralnych, w szczególnym występuje świetle. Religia, podług Feuerbacha, zależy na tym, iż człowiek swą własną istotę w coś przedmiotowego przedzierzga i jako Boga czci; wszystkie twierdzenia religii, jako to, że Bóg jest miłosierdziem, że Bóg jest miłością itp. to tylko wzięte na odwrót pospolite prawdy; że miłosierdzie jest boskie (tj. zacne), że miłość jest boska; ponieważ zaś miłość potrzebuje zmysłowości, stąd dogmaty o Wcieleniu i Bogu cierpiącym. Atoli człowiek, tak siebie samego obiektywując, odczłowiecza się, ogranicza się, odrywa się od ogółu, a potęguje egoizm; w wierze zatem tkwi główny pierwiastek złego. W całej nauce o sakramentach tyle jest prawdy, że jedzenie i picie i kąpiel są boskimi rzeczami. Do tej nauki przyznali się: Bruno Bauer, Dawid Strauss itp. i takim to sposobem, mówi Stöckel, z rozkładu filozofii transcendentalnej został się na dnie retorty, jako brudny osad – materializm.

 

Dalej samo opróżnienie miejsca przez upadek filozofii transcendentalnej musiało w obecnych warunkach niezmiernie się przyczynić do rozkrzewienia materializmu. Albowiem ludzkość, jak się rzekło, nie może się obejść bez filozofii, musi mieć jakiekolwiek, choćby hipotetyczne rozwiązanie najważniejszych zagadnień, które ją obchodzą. Skoro więc rozwiały się teorie idealistyczne szkoły niemieckiej, ponieważ innych filozofij nie znano, a religia nie miała głosu, wskutek nowożytnego prawa sekularyzacji umiejętności, (la science est athée), nic nie pozostawało, jak tylko jąć się wyników materialistycznych, na podorędziu leżących.

 

W końcu przysłużył się materializmowi w ostatnich czasach nadzwyczajny rozwój umiejętności przyrodniczych; a to nie z natury tych umiejętności, bo one, jak niżej okażemy, nie dały świadectwa materializmowi i nigdy go nie dadzą i dać nie mogą, ale z usposobienia i zasad materialistycznych wielkiej, a nawet przeważnej części uczonych, którzy obecnie te umiejętności uprawiają i swoje naukowe zdobycze przedstawiają w świetle odpowiednim do swoich zasad. Słowem nie umiejętności przywodzą do materializmu uczonych, ale uczeni materialiści nadają tym umiejętnościom cechę materializmu (3). Czemu zaś tak wielu badaczy przyrody materializmowi hołduje, nietrudno sobie wytłumaczyć. Człowiek, który poświęca całe życie i wszystkie swe studia badaniu przyrody, nie ma zwykle ani czasu, ani sposobności do kształcenia się w innych kierunkach; mianowicie dziedzina metafizyki zostaje najczęściej dla niego całkiem obcą; zatem czując (jak czuje każdy człowiek myślący), wrodzoną dążność do dociekania przyczyn, do rozwiązania wyższych zagadnień, które co chwila napotyka, naturalnym następstwem szuka on rozwiązania tych zagadnień w sferze swoich badań, w samej przyrodzie i tak przychodzi do materializmu. Zapobiegłyby temu złemu zasady religijne, które by podały zdrowy pokarm rozumowi i rozwiązałyby mu, nawet bez filozofii, te żywotne zagadnienia – i dlatego to między przyrodnikami kto nie jest materialistą, jest też prawie zawsze człowiekiem religijnym i wierzącym. Ale ponieważ niestety przeważa dziś bezwyznaniowość, dlatego też przeważać musi w tych kołach materializm i dlatego właśnie same te umiejętności przyrody przybierają z rąk takich mistrzów jakiś zapach materializmu.

 

Zbieg tych wszystkich warunków tak dla materializmu korzystnych tłumaczy nam, dlaczego materializm wzmógł się w naszych czasach więcej niż w którymkolwiek z ubiegłych wieków, zorganizował się, rozrósł się w ogromne drzewo, którego korzenie rozchodzą się po całym obszarze wiedzy ludzkiej, a rozległe konary prawie zasłaniają Słońce i wyższe przestwory. Chcąc przedstawić w głównych zarysach naukę dzisiejszego materializmu, zauważyć musimy, że się rozszczepił za dni naszych na dwa kierunki: dogmatyczny i sceptyczny. Jedni, jak Büchner, Vogt, Moleschott, Häckel, mają pretensję wszystko wytłumaczyć przez materię, zapuszczają się w badania o istocie myśli, o początku i końcu i granicach świata, o stworzeniu i Stwórcy, a o wszystkim śmiało i stanowczo wyrokują; drudzy, między którymi przewodzi Dubois Rejmond, śmieją się z tych wysileń swej płochej braci i twierdzą, że takowe zagadnienia są nierozwiązalne, nieprzystępne dla wiedzy ludzkiej, a zatem, że trzeba je wykluczyć z dziedziny umiejętności. Powstanie tego systemu sceptycznego jest normalnym objawem podług ogólnego prawa rozwoju filozofii, któreśmy poprzednio rozwinęli. Widzieliśmy bowiem, że każdy skrajny prąd przywodząc do ostateczności w swym kierunku, z natury rzeczy wywołuje jakąś rozpacz o prawdzie – zatem rodzi sceptycyzm. I tak niedorzeczności, do jakich przyszli La Mettrie, Cabanis, Lamarck itp. w swoich tłumaczeniach wszechświata, przywiodły wielu ich następców do zwątpienia o tych kwestiach i do ogłoszenia z Dubois-Reymondem, wiecznego Ignorabimus.

 

Oba więc te kierunki materialistyczne idą dziś równolegle, oba w ogólności mówiąc, afektują wzgardę dla filozofii, ale mimo to oba zrodziły właściwe sobie filozofie, którymi się godnie uwieńczyły. Materializm sceptyczny zrodził tak zwaną filozofię pozytywną, materializm zaś dogmatyczny wydał na świat dopiero przed kilkoma laty filozofię Nieświadomego (des Unbewussten), czyli system Hartmana.

 

Przypatrzmy się najpierw kierunkowi dogmatycznemu. Zadaniem tej szkoły jest, jak się rzekło, wytłumaczyć wszechświat przez samą materię. Otóż pierwsza istota materialna, duchowa (a przynajmniej za taką uchodząca), z którą się materializm spotyka, jest dusza ludzka, objawiająca się przez myśl – myśl, która się nie da ani zaprzeczyć ani ignorować, ponieważ jest faktem wsobnym, każdemu oczywistym, ciągle się przypominającym. Ku temu więc zwrócone są główne wysilenia materialistów, aby myśl, a przez to i duszę zmaterializować. Rozumie się, że pierwszym do tego celu krokiem, jest przyjęcie ideologii sensualistów, czyli nierozróżnienie właściwej myśli od wyobrażenia, pomieszanie czynów rozumu z czynami wyobraźni i zmysłu, faktów woli z poruszeniami żądzy (appetitus sensitivus). Lecz dalej ta myśl w taki sposób zbliżona do poczuć zwierzęcych, albo raczej z nimi zrównana, jakże się tłumaczy? czymże ona jest? Podług Vogta myśl jest wydzieliną mózgu, tak samo jak żółć wydzieliną wątroby; podług Moleschota fosforescencją mózgu, podług Büchnera rozmaitym ruchem i działaniem cząstek materialnych, podług Huschke'go ruchem elektryki w mózgowych włóknach – wolno wybierać, byle nie naruszyć niezmiennego dogmatu, że myśl jest materią, albo jakimś przymiotem, ruchem, działaniem materii; skąd bezpośrednio wypływa drugi dogmat, że dusza jest materią – mózgiem, ganglią, pacierzowym mleczem, pewnym zwojem mózgowym lub samym mózgu ustrojem – mniejsza o to, ale zawsze materią; a zatem, że w człowieku nic nie masz prócz materii i sił materialnych; tak dalece, że Büchner, który sądzi, że dusza jest pewnym działaniem mózgu, śmiało wnosi, iż w czasie snu dusza zamiera – przestaje istnieć.

 

Lecz jak się dowodzą te dogmaty? Dowodów na to jest bez liku. Dostarczają ich co dzień więcej fizjologia, patologia i anatomia – metafizyka nie ma tu nic do czynienia. Fizjologia i patologia odkrywają w tysiącznych wypadkach wpływ warunków materialnych, osobliwie rozmaitych wpływów mózgu na objawy psychiczne, np. w stanie snu, obłąkania i rozmaitych chorób, których medycyna coraz więcej odkrywa. Anatomia porównawcza zaś pokazuje tysiącznymi faktami w szeregu rodzajów zwierząt stałą proporcję między ilością i rozwojem mózgu każdego gatunku a zdolnościami i władzami umysłowymi, które ten gatunek posiada. Podobną też proporcję anatomia wykazuje w człowieku; bo plemiona mniej uzdolnione i zacofane pod względem oświaty, mają mózgi mniej rozwinięte, niż narody cywilizowane; tudzież dziecko, u którego życie duchowe jest na tak niskim stopniu, ma też mózg bryjowaty, ubogi w tłuszcz; z czasem zaś mózg szybko nabiera wagi aż do 25 roku życia (mniej więcej, kiedy młodzieniec kończy uniwersytet) a po roku 50 poczyna zmarszczać się i ściągać, aż w zgrzybiałej starości dojdzie do chemicznego składu, podobnego do składu, jaki miał w dzieciństwie.

 

Wzywano jeszcze na pomoc frenologię czyli teorię Galla, która w 27 częściach mózgu osadza z osobna 27 władz psychicznych i według rozmaitego rozmiaru i rozwoju tych części mózgu u pojedynczych ludzi wyrokuje o ich zdolnościach i skłonnościach i życiu moralnym. Z początku był to silny punkt oparcia dla materializmu, ale z czasem frenologia pokłóciła się z fizjologią: "Fizjologia, mówi dr. Valentin, odmawia stanowczo wszelkiej podstawy frenologii; bo najprzód wielkość i rozłożenie mózgu może być mało znaczącą okolicznością ze względu na wnętrzną jakość; a co najważniejsza, miejscowe rozłożenie wielu organów frenologicznych opiera się na faktach wyjętych wprawdzie z anatomii porównawczej, ale źle zrozumianych, a często też na dowolnym i nielogicznym podziale sił dusznych". Tak tedy frenologia wypadła z łaski; atoli najnowsze umiejętności zdobycze, mianowicie w dziedzinie patologii, tudzież doświadczenia Flourensa, który żywym kurom wycinając po kawałku mózgu, odbierał im zarazem stopniowo władze i funkcje psychiczne, prowadzą do lokalizacji rozmaitych władz dusznych w różnych częściach mózgu.

 

Takowe więc argumenty w oczach rzeczonych materialistów dowodzą ich tezy apodyktycznie. "Jakiegoż silniejszego dowodu żądać można, wykrzykuje Büchner, nad ten, który nam daje skalpel anatoma?!". Kto ich nie czytał, trudno sobie wystawi, z jaką oni chełpliwością tryumfują z tych dowodów. Büchner na każdej nieomal stronie powtarza: "Die Zeiten sind vorüber!" minęły czasy, w których przypuszczano istoty duchowe, Boga Stworzyciela itd., a Vogt uniesiony proroczym entuzjazmem, maluje cudne przyszłości obrazy: "Kiedyś, mówi on, z pewnością dla każdej myśli wynajdziemy odpowiednią potrawę, a tak wedle upodobania i potrzeby, przez stosowne ich użycie, wykarmimy sobie polityków, biurokratów, teologów, rewolucjonistów, arystokratów lub socjalistów; a całą rozumową bystrość i całą pracę umysłową, którą teraz poświęcamy układaniu konstytucji, stanowieniu praw, wydawaniu przepisów dla zachowania społecznego porządku, obrócimy wtedy jedynie na wynajdywanie coraz nowych zup, mięs i legumin, które rodzajowi ludzkiemu daleko więcej do gustu przypadną, a zupełnie te same przyniosą owoce" (4).

 

Tak więc pierwszy i najtrudniejszy krok szczęśliwie dokonany; wytłumaczone zjawisko myśli, wytłumaczona istota człowieka za pomocą samej materii. Ale trzeba iść dalej. Skąd się wziął człowiek? To zagadnienie jeszcze niedawno temu wprawiało w kłopot materialistów: boć trudno rodzajowi ludzkiemu przypisać istnienie odwieczne, o stworzeniu zaś wspomnieć zgroza; trzeba więc człowiekowi znaleźć jakiś rodowód zgodny ze stanowiskiem materializmu. Już niegdyś Buffon spróbował hipotezy przeciwko odwiecznej nauce o stałości rodzajów; przypuścił on, że z małej liczby wyższych rodzajów, inne niższe wytworzyły się przez degenerację. Ale ta hipoteza, którą i sam Buffon później zbijał (5), nie prowadziła do celu materialistów, tj. do wykluczenia Stwórcy; zarzucono ją więc na wieki i spróbowano odwrotną drogą doskonalsze rodzaje wyprowadzić z niedoskonalszych. La Mettrie, Maillet, Robinet, Lamarck zdobywali się w tym celu na olbrzymie wysilenia dowcipu. La Mettrie twierdzi, że z ziemi wyszedł pierwszy zaród człowieka; a na pytanie, czemu dziś już ludzie nie wylęgają się z ziemi, odpowiada tonem doktorskim, iż nic dziwnego, że stara kura już nie znosi jaj. Podług Mailleta wszystkie zwierzęta były najpierw rybami: z potworów, pływających na dnie morskim, wytworzyły się ssące i płazy; ryby zaś, które pływają po powierzchni, przemieniły się w ptaków – a to w sposób bardzo prosty: "Kiedy np. latająca ryba, mówi Maillet, wyleciawszy w powietrze, padła na krzaki lub trawy, przednie płetwy zeschły się, opadły, porosły piórem, przeistoczyły się w skrzydła, tylne wzięły kształt nóg... szyja i dziób się wyciągnęły... i z ryby latającej stał się ptak". Doprawdy, niech się schowa Owidiusz z swymi Metamorfozami! Robinet dowodzi, że robak jest kryzalidą człowieka. Lamarck tłumaczy wszystko przez okoliczności: okoliczności rodzą potrzeby, potrzeby rodzą żądze, żądze rodzą władze i organa; okoliczności przywiodły zwierzęta mięsożerne do żywienia się mięsem, a "nawyknienie zatapiania łap w ciało zdobyczy sprawiło rozdział palców i wytworzyło stopniowo szpony".

 

Rozumie się, że takie cudactwa trudno było utrzymać, i byłby może materializm na tym punkcie zbankrutował, gdyby mu nie była przyszła w pomoc szczęśliwa jego gwiazda, przysyłając mu w sam czas geniusz Darwina. Darwin podźwignął teorię Lamarcka, wprowadzając w nią nowy czynnik, walkę o życie. Teoria Lamarcka, pominąwszy inne niedorzeczności, już z tego powodu ostać się nie mogła, że zbyt niedorzecznym było przypuszczenie takiego skoku z gatunku do gatunku w jednym indywiduum czyli w jednym pokoleniu; trzeba było, co najmniej, przyjąć stopniowy przechód w szeregu wielu pokoleń. Ale jakżeż się to stać mogło? Dajmy na to, że jakiś zaczątek nowej cechy gatunkowej pojawi się w jakimś zwierzęciu, czy to wskutek wysileń, czy z jakiej bądź innej przyczyny – jakimże sposobem ta odmiana przekaże się potomstwu tego zwierzęcia? jakim sposobem ustali się w jego rodzie? jakimże cudem potomkowie tego zwierzęcia będą stale otrzymywać nowe odmiany w tym samym kierunku, by się wyrobiła cecha gatunkowa? Sztuka może do pewnego stopnia ustalić i spotęgować nowe cechy i przymioty umiejętnym wyborem i krzyżowaniem indywiduów odpowiednich do zamierzonego celu; ale w naturze nie przypuszczają ci panowie ani rozumu ani celowości. Otóż tedy Darwin odkrył w naturze czynnik, który, jego zdaniem, zastępuje w tym względzie sztukę; takowym zaś jest walka o życie; walka, która się toczy ustawicznie tak w królestwie zwierzęcym, jak i w roślinnym, i w której bez porównania większa część istot żyjących przedwcześnie ginie, pozostają zaś tylko najsilniejsze, najlepiej do walki uposażone. Już zaś nowa cecha, w pewnych szczęśliwych indywiduach skądkolwiek powstająca, daje tymże przewagę w tej walce, zatem większą łatwość utrzymania się przy życiu, wśród wygubienia innych, zatem większe prawdopodobieństwo spotykania się i parzenia się między sobą, a tym samym utrwalenia i spotęgowania w swym potomstwie pomienionej cechy. Takie przedstawienie doniosłości owej walki o życie stanowi treść i nowość darwinizmu. Na tej podstawie Darwin zrównywa naturę ze sztuką; i owszem dalej się posuwa: stąd że sztuka przetwarza rasy, on wnioskuje, że natura, która rozporządza milionami lat, przetwarzać musi rodzaje; a stąd na koniec wnosi, że natura, począwszy od najniższego szczebla życia, za pomocą tego wyboru naturalnego, pod wpływem walki o życie, wytworzyć musiała stopniowym rozwojem te miliony rodzajów istot żyjących, co zaludniają ziemię, powietrze i wody – i że w końcu uwieńczyła swe dzieło, wydając na świat człowieka.

 

Talent, z jakim Darwin roztoczył tę śmiałą teorię, a jeszcze bardziej jej wczasowość, tj. jej odpowiedniość do aspiracji świata materialistycznego i jej potrzeba do uzupełnienia całokształtu materializmu, nadały jej niesłychany rozgłos i ogromną powagę. W istocie tym sposobem materializm uczynił ogromny krok naprzód, już nie tylko pochodzenie człowieka po swojemu wytłumaczył, ale i wszystkich żyjących istot, aż do najlichszego żyjątka, aż do pierwszej komórki. Wprawdzie między tą pierwszą komórką a pierwszym zwierzęciem czującym, trzeba przeskoczyć powstanie czucia (6); ale materialiści na taki skok nie potrzebują zważać; skoro już jest u nich rzeczą nabytą, jakeśmy widzieli wyżej, że czucie i świadomość są "wynikiem materii w pewien sposób ułożonej" – czemuż by matka natura po milionach lat i miliardach prób i wysileń nie zdołała na takie ułożenie atomów natrafić?

 

Atoli jeszcze nie koniec drogi. Trzeba zrobić trzeci krok i powiedzieć, jak powstało życie, jak się zjawił pierwszy, jakkolwiek nędzny organizm – bez wtargnięcia się przyczyny pozaświatowej. Póki powszechnie uczono, że robaki, chrząszcze itp. rodzą się ze zgnilizny, generatione aequivoca, nie było w tym punkcie kłopotu, można było śmiało twierdzić, że pierwszy nasz protoplasta wyrósł samorodnie z błota. Ale od kiedy Redi, Beneden, Pasteur i inni pokazali, że w tej zgniliźnie, z której się rodzą żyjątka, już były ich zarodki, pochodzące od żyjątek tego samego rodzaju, a ogólne prawo: omne vivens ex ovo, zostało powszechnie uznanym w świecie umiejętnym, to powołanie się na samorodztwo stało się nieco trudniejszym. Lecz bądź co bądź innej rady dla materialistów nie ma; jak nie przyjmą samorodztwa, spotkają się z wrogim widmem Potęgi Twórczej. Jedni więc z tych mistrzów uważają, że chociaż dziś nie pojawia się samorodztwo, jednak mogły być niegdyś szczęśliwsze czasy, nasza planeta mogła być w innych warunkach, w których to się dziać mogło – innymi słowy: kura La Mettriego za młodu znosiła jaja, dziś już za stara. Drudzy zaś, jak Büchner, podają w wątpliwość to prawo: omne vivens ex ovo, i, lubo bardzo nieśmiało, narzucają myśl, że może i dziś skrycie roją się robaczki – samorodnie. A to może pochłania wszystkie trudności i wątpliwości.

 

Otóż i wytłumaczył się cały świat życia; reszta drogi łatwiejsza – in fine celerior cursus. Jakim sposobem ukształciła się ziemia, to ma objaśnić geologia, która szybko dziś postępując, wybornie się wywiązuje z swego zadania. Dalej jak powstał nasz system planetarny, jak powstały te miliardy światów, które zaludniają niezmierzony przestwór, już to dawno objaśnił Laplace za pomocą ruchu wirowego materii kosmicznej.

 

Jeszcze jeden krok: skąd materia? skąd jej ruch? Myślałby kto, że choć tu materializm kark skręci – że przynajmniej wejdzie w układy. – Bynajmniej! Czuje on dobrze, że gdyby tu się zachwiał, wszystko byłoby stracone, daremna byłaby cała droga dotąd przebyta, bo kresem tej drogi, celem tej olbrzymiej pracy jest nie co innego, tylko wykluczenie Stwórcy. Otóż więc odpowiedź: materia jest wieczna i nieskończona; ruch jej też wieczny jest i niespożyty; wszelkie prawa rządzące materią są bezwzględnie konieczne i nieodmienne. Dowody tych twierdzeń obficie i doborowo zebrane, znajdują się w książeczce Büchnera: Kraft und Stoff, zwanej ewangelią materializmu. Co więcej, w tej samej ewangelijce jest jeszcze mnóstwo argumentów i cytowanych powag, którymi się dowodzi, że przypuszczenie Stwórcy jest hipotezą niemożliwą, sprzeczną, niedorzeczną (7). Na koniec wszystko inne, co żadną miarą nie daje się tłumaczyć mechaniką atomów, jak wolność woli w człowieku, celowość w naturze itp., to wszystko radykalnym przeczeniem znosi się, sprząta się z pola.

 

Mamy więc przed oczyma kompletny system, całokształt materializmu. Aby go uwydatnić, powtórzmy go w treści odwrotnym porządkiem.

 

1. Materia wieczna i nieskończona; również siła, która podobno na samym ruchu zależy, jest odwieczna.

 

2. Z tej materii, mocą tej siły czyli tego ruchu, tworzą się światy, a w szczególności nasza planeta.

 

3. Ziemia kształci się mocą tegoż ruchu przez miliardy lat, aż w pewnej chwili uiszczają się odpowiednie warunki i zjawia się życie – samorodztwem.

 

4. Stąd powstają wszelkie rodzaje roślin i zwierząt – ewolucją Darwina.

 

5. Zwierzę na koniec przychodzi do rozumu – i otóż człowiek – dalej społeczność, oświata, kolej żelazna, telegrafy, giełda!

 

Tak ukonstytuowany materializm jest w gruncie filozofią, tłumaczy bowiem wszystko (czego nie przeczy), rozwiązuje wszelkie zagadnienia, posiada klucz wszelkiej prawdy. Jednej mu rzeczy tylko brakuje: formy filozoficznej, szyku filozofii. Lecz i tym go wreszcie obdarzyła fortuna: roku 1869 zjawił się system filozoficzny Hartmana.

 

Hartman wziął za tło system panteistyczny odrodnego heglisty, Schopenhauera, i wcisnął weń cały materializm z najradykalniejszymi jego wnioskami. Sam wyraźnie oświadcza, że materializmu wcale nie odpycha, ale owszem wszystkie jego twierdzenia w swój system wciela, przez co materializm ma pozyskać wyższą doniosłość i zupełną prawdę. Otóż więc treść systemu. Z trzech części tego dzieła dwie pierwsze zapełnione są ciekawymi rozprawami o rozmaitych gałęziach umiejętności przyrodniczych, mianowicie botaniki i fizjologii, w których autor zniewala sobie czytelnika żywością stylu, gruntowną znajomością przyrody, nowymi i głębokimi w dziedzinie umiejętności przyrodniczych poglądami. Te wszystkie zaś rozprawy zmierzają do tego, że istnieje w całej naturze jakieś działanie bez świadomości, a przy tym dziwnie mądre, stosujące z niepochybną dokładnością środki do celu. W trzeciej części dopiero przechodzi Hartman do metafizyki i roztacza swój system jako konkluzję z powyższych przesłanek.

 

Materia, od której poczynają materialiści, nie jest jeszcze początkiem, podług Hartmana; materia bowiem jest systemem atomów, atomy zaś są tylko siłami – bo, zdaniem Hartmana, nie ma potrzeby przypuszczenia żadnego substratum; już zaś siła dwie rzeczy zawiera: dążenie i cel, do którego zmierza – dążenie jest wolą, a cel jest ideą w stanie możliwości. Każdy atom więc jest wolą i ideą, lecz jeszcze bez świadomości i aktualności. Ale atomów jest wiele, wiele zaś przypuszczać pierwiastków nie ma potrzeby; dosyć więc przyjąć coś jednego, coś, co się w mnóstwie atomów objawia, i zawiera w sobie idee wszechrzeczy, ale bez świadomości – a to coś nazwijmy Nieświadomym, das Unbewusste. Tak więc nieświadomy Absolut Hartmana, jest w gruncie rzeczy wolą, a cała kosmogonia Hartmana, zależąca na rozwoju i wsobnym wyłanianiu się Nieświadomego, nie dzieje się rozumem, jak w ogóle u heglistów, ale jak u Schopenhauera dążnością woli.

 

Wszelako Nieświadome w swym pierwotnym jestestwie nie jest jeszcze wolą aktualną, ale tylko możliwością, nie jest nawet tyle co materia, ale dopiero możliwym pierwiastkiem materii i całego świata; jest to coś, co nie ma żadnej świadomości, żadnej postaci, żadnych przymiotów – słowem jest to, mówi Hartman, pierwotna nicość (das ursprüngliche Nichts). Oczywiście z tego stanu nicości nic by nigdy nie wyszło, gdyby Hartman nie poratował swego nieświadomego Absolutu, przydając mu (celem pobudzenia go do ruchu) jakieś czcze chcenie (ein leeres Wollen), jakąś wiekuistą tęsknotę, która tylko przez wyobrażenie zaspokojona być może. Jest to męka bez żadnej przyjemności, cierpienie bez ustanku, nieszczęśliwość bezwzględna. Zatem owa nieświadoma wola, chcąc się wydobyć z tak opłakanego położenia i parta pragnieniem szczęśliwości, rzuca się ku wyobrażeniom i ideom (które, jak się rzekło, w stanie możliwości w sobie posiada) i takowe samym chceniem z możliwości w rzeczywistość wypiera: – i tak iści się świat.

 

Tłumacząc szczegółowo rozwój świata, Hartman trzyma się wszystkich powyżej wyłożonych zasad materializmu, z tą jedną różnicą, że inni materialiści odrzucają celowość, Hartman zaś jej wszędzie broni, bo Nieświadome szukając właśnie celu tj. swej szczęśliwości, rozwija się w postaci świata. I tak życie, podług niego, pojawiło się na ziemi samorodnie – bo Nieświadome zapalczywie pragnie życia; samorodztwo zaś ustało, skoro się zaczęło rodzenie – ponieważ Nieświadome nie potrzebowało już zdobywać się na olbrzymie wysilenia, jakich wymagało samorodztwo pierwotne. Dalej rodzaje wykluwają się jedne z drugich podług teorii Darwina, a najwyższym tegoż rozwoju szczeblem jest człowiek. W człowieku wreszcie Nieświadome nabiera pełnej świadomości – samowiedzy.

 

Ale warto wiedzieć czym jest ta świadomość i jak powstaje? Póki organiczny rozwój wszechświata nie doszedł do utworzenia mózgu ludzkiego, nie mogło się uiścić wyobrażenie odrębne od owej bezwiednej wszechwoli – bo wyobrażenia, jakeśmy wyżej widzieli, tkwiły dotąd w tej woli wsobnie i bezwiednie. Ale skoro się wytworzył mózg, powstały w nim, skutkiem działania innych przedmiotów, wyobrażenia od woli niezależne, niby nowa potęga występująca przeciwko woli i zamierzająca ją pokonać i ujarzmić. Otóż ta cała rewolucja zadziwia i przeraża wolę – to zaś zdziwienie się woli wobec wyobrażenia powstającego przeciwko sobie, jest właśnie świadomością (sic). Zatem świadomość nie jest aktem rozumu ale woli; wszelkie myślenie jest działaniem mózgu; o duszy odrębnej od ciała ani mowy być nie może.

 

Tu koniec rozwoju Nieświadomego, ale jeszcze nie koniec jego wędrówek. Nieświadome dążyło tą olbrzymią pracą kosmogoniczną do świadomości, spodziewając się znaleźć w niej szczęście i nasycenie. Ale – o srogi losie! – dopiąwszy tej świadomości w człowieku, Nieświadome doznaje bolesnego zawodu; summa bowiem cierpień i nieszczęść w niniejszym świecie o wiele przewyższa sumę przyjemności. Na próżno to nędzne Nieświadome, w postaci ludzkości, szamocze się za szczęściem – boleść od kolebki do grobu towarzyszy, nawet rzadkie przyjemności niesmak zatruwa; im więcej ludzkość rozpaczliwymi wysileniami pnie się do szczęścia, w tym większe pogrąża się nieszczęście. I nie masz nadziei, aby kiedykolwiek inaczej być mogło. W szczególności odróżnia tu Hartman trzy ostoje albo periody iluzji: w pierwszym, wszechwola szukała szczęścia w życiu doczesnym i dobrach ziemskich, ale gorzko się zawiodła – wszelkie dobra ziemskie przyniosły jej tylko przykrości i smutki; w drugim znowu szukała ona szczęścia w życiu pozagrobowym, wymarzyła sobie niebo i cieszyła się nadzieją, że tego nieba dostąpi po śmierci – ale niebawem umiejętność dowiodła, że niebo i nieśmiertelność, to tylko czcze złudzenia; na koniec w trzecim periodzie szuka wszechwola uszczęśliwienia w postępie, sili się o postęp w umiejętności, w sztuce, w polityce, w urządzeniach społecznych – lecz i tu rozczarowanie: przyjemność, jaką dają umiejętność i sztuka, jest nader licha i jeszcze coraz więcej maleje, postępy polityczne i społeczne zrodziły proletariat, w którego łonie tylko nędza i narzekanie: a im dalej, tym gorzej idzie i tym gorzej iść musi.

 

W końcu przez te nieustanne zawody i rozczarowania wszechwola straci nadzieję uszczęśliwienia się w tym rzeczywistym świecie, przekona się, że im dalej się rozwija i uiszcza, tym więcej pogrążać się musi w nieszczęściu – a wtedy wybije godzina (może już bliska) skończenia świata. Wszechwola która wyłoniła ten świat w nadziei, że w nim znajdzie szczęście, przekonawszy się, że się zawiodła, pocznie znów niszczyć ten świat i cofać się w swoją pierwotną nieświadomość i nicość.

 

Sądzicie zapewne, że już koniec wszystkiego – bynajmniej! Nieświadome nie wytrzyma długo tego nieznośnego stanu nicości, ale mimo tak niefortunnego powodzenia poprzedniej próby "i przed szkodą i po szkodzie głupie" znowu spróbuje szczęścia, wyłaniając podobnym trybem nowy świat. Lecz i w tym świecie fatalnym swej natury prawem, trafi na nieszczęście i znów go zniszczy, wracając się do nieświadomości – i tak dalej na wieki wieków.

 

Ośmielę się użyć porównania, które wprawdzie ujmuje z majestatyczności przedmiotu, ale za to rzecz wyraża plastycznie. Jeśli kto widział ślimaka między cierniami, jak co chwila – szukając zapewne swego szczęścia – wyłazi powoli ze swojej skorupki, a skoro się wysunie na świat, trafia na cierń i natychmiast zwija się nazad! oto ma w miniaturze obraz nieświadomego Absolutu! Że się znalazł człowiek, który podobny system wymarzył, to jeszcze można wyrozumieć; ale gdy zważym, że to dzieło Hartmana liczy już tyle wydań, ile lat istnienia, cóż o tym powiedzieć? – To jedno na teraz śmiało powiemy, że system ten, ze swoją aureolą chwały, jest upokorzeniem rozumu ludzkiego i sprawiedliwą karą za niedorzeczności i bezbożności, których tenże rozum dopuścił się tymi czasy w szkole materialistycznej.

 

W następującym rozdziale przejdziemy zaraz do krytyki tego całego dogmatyzmu materialistycznego, a potem dopiero zwrócimy uwagę na materializm sceptyczny i pozytywizm.

 

–––––––––––

 

 

Filozofia i jej zadanie, przez Ks. Mariana Morawskiego T. J., Wydanie drugie uzupełnione. We Lwowie 1881, ss. 152-171.

 

Ks. Marian Morawski, PROFESOR UNIW. JAGIELLOŃSKIEGO. Filozofia i jej zadanie. Wydanie trzecie niezmienione. W Krakowie. SPÓŁKA WYDAWNICZA POLSKA. 1899, ss. 140-161.

 

Przypisy:

(1) Nie obwiniamy tu wcale o materializm specjalnych umiejętności, które by się na samej empirii opierały; bo oczywiście niejeden specjalny przedmiot może tego żądać, a taki empiryzm tej lub owej umiejętności nie zaprzecza bynajmniej prawdom nadempirycznym, do innych dziedzin wiedzy należącym, ale twierdzimy tylko, że czysty empiryzm w filozofii czyli postawienie empirii za jedyne źródło prawdy, jest przesłanką, której koniecznym wnioskiem jest materializm.

 

(2) To pokazuje, jak dalece przeciwstawienie ducha i materii jest widocznym – kiedy rozum, nawet gdy je zaprzecza, chcąc nie chcąc w jedno albo w drugie wpada.

 

(3) Büchner w dziełku: Kraft und Stoff w rozdziale "O godności materii" naiwnym sposobem dowodzi, że dziś nazwa materialisty jest zaszczytem i chlubą. "Materialiści, mówi on, winni temu, że dziś rodzaj ludzki, wydarłszy materii jej tajniki, widzi się niejako piastowanym na jej ramionach, oni temu winni, że dziś zerwawszy pęta ciężkości, chyżością wiatrów po ziemi pędzimy, i że z najodleglejszych stron prawie z szybkością myśli wiadomości sobie przesyłamy. Wobec takich faktów milczeć musi zazdrość, i minęły już czasy, w których złudne i wymarzone wyobrażenie o świecie więcej znaczyło, niż rzeczywistość". Trudno pojąć, dlaczego wynalazki fizyki i mechaniki mają być ipso jure wynalazkami materializmu. Trudno też sobie wystawić, jakim sposobem materializm, zasada czysto negatywna, może być źródłem jakiegokolwiek wynalazku; bo przecież co jest w umiejętnościach pozytywnego, co właściwie rodzi wynalazki, to i przeciwnicy materializmu zarówno uznawają. Wreszcie skądże Büchner wie, że wszyscy uczeni, którzy się przyczynili do nowożytnych wynalazków byli prawdziwymi materialistami, tj. nie uznawającymi ani Boga, ani duszy?

 

(4) Vogt, Państwa zwierzęce.

 

(5) Tom IV, str. 390.

 

(6) Słowo "czucie" bierze się w całej tej rozprawie w znaczeniu właściwym – wyraża akt zmysłu, to niedające się wysłowić ale dobrze nam znajome witalne doświadczenie, które wywołują w nas wrażenia na organach zmysłów wywarte. Czucie to własne jest ludziom i zwierzętom; ale ponieważ niekiedy inne istoty, wskutek pewnych wrażeń albo potrąceń mechanicznych, poruszają się w sposób bardzo podobny do ruchów, które zwierzęta pod wpływem czucia wykonują, zwykliśmy takowe ich wrażenia metaforycznie czuciem nazywać. Tak np. mówimy, że Mimosa pudica czuje dotknięcie palca, albo że igła magnetyczna czuje żelazo. Ale tego czucia metaforycznego nie należy mieszać z czuciem rzeczywistym, o którym tu mówimy, a które bez świadomości (sens intime) być nie może.

 

(7) O tych argumentach będzie mowa poniżej.

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMXX, Kraków 2020

Powrót do spisu treści książki ks. Mariana Morawskiego SI pt.
FILOZOFIA I JEJ ZADANIE

( PDF )

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: