POJĘCIE O BOGU

 

w chrześcijaństwie i u filozofów

 

(Ciąg dalszy)

 

KS. ANTONI LANGER SI

 

––––

 

VII.

 

Trzeci dowód istnienia Boga, według św. Tomasza, oparty na niekonieczności bytu świata – niekonieczność rzeczy istniejących – względna konieczność świata idealnego – potrzeba pierwiastka bezwzględnie koniecznego. – Czwarty dowód, z doskonałości tworów – ustrój celowy na wszystkich szczeblach przyrody – rozum przezierający w przyrodzie jest mądrością Boga.

 

Wszystko co nas otacza ma tę wspólną właściwość, że lubo rzeczywiście istnieje, mogłoby jednak nie istnieć – a przeciwnie wiele rzeczy nie istniejących istnieć by znowu mogło – czyli jednym słowem: są to rzeczy niekonieczne (contingentia). Ta niekonieczność rozciąga się nie tylko na zjawiska jestestw, które w ciągłej przemianie okazują się i nikną, by innym miejsca ustąpić, ale obejmuje także samą ich istotę, czyli substancję. Wszystkie rzeczy, które dziś widzimy, nie istniały kiedyś, i świat bynajmniej by się nie rozpadł, choćby nigdy nie powstały – a zatem bytowanie ich nie jest bezwzględnie koniecznym. Wiele z tych rzeczy jak nastało, tak i przemija; a nawet i u tych, o których rozum i wiara nas uczy, że raz powstawszy do bytu, więcej go już nie tracą, jak np. duchowe istoty, jednak ten sam rozum jasno nam pokazuje, że ta ustawiczność istnienia nie jest koniecznością bezwzględną, ale zależną, nie wynikającą z wewnętrznej natury jestestwa, ale z zewnątrz nadaną. Jak owe dusze i duchy otrzymały skądinąd byt, tak też i konieczność bytu. Ich więc konieczność jest względną, opartą na innym jestestwie, w którym przyczyny tej konieczności szukać należy. Zupełnie to samo powiedzieć można o idealnym, czyli metafizycznym bycie natur wszechrzeczy. Wprawdzie podług aksjomatu dawnej filozofii istności wszystkich jestestw w metafizycznym swym bycie, są wieczne, niezmienne a konieczne; ale aksjomat ten wcale się nie odnosi do natur aktualnie bytujących we fizycznym porządku wszechrzeczy, tylko do metafizycznego ich bytu, to znaczy, że możliwość połączenia pojęć czyli łączliwość składników stanowiących naturę jestestw, wieczną jest, nieodmienną, konieczną. Tak np. metafizyczny byt człowieka stanowi łączliwość zwierzęcości z duchową rozumowością. Odrzuciwszy którykolwiek z tych składników, nie mamy już człowieka, lecz inne jakieś jestestwo. Do utworzenia więc ludzkiej natury, łącznia obydwóch cech charakterystycznych jest niezbędną. Ostateczną przyczyną tej konieczności nie są prawa naszego myślenia: boć rozum nie tworzy tej możliwości pojęcia, ale, przeciwnie, sam zawisłym jest od niej. Więc przyczyna jej leży poza nim, i to bezpośrednio w przedmiotowej wartości składników, których łączliwość poznajemy; zdolność bowiem ich do zespolenia się w jedną naturę stąd po prostu wypływa, że istność jednego składnika nie jest przeciwieństwem i negacją drugiego. Tak życie zmysłowo-zwierzęce nie jest sprzecznym z rozumowością stanowiącą istotę ducha; stąd obie te istności nie wykluczają się nawzajem. Ale że każdy składnik z osobna całą swą istność i wszystkie swe charakterystyczne cechy nie sobie samemu zawdzięcza, ale swej pierwszej przyczynie, więc też i ta łączliwość składników na niej się ostatecznie opiera. Zatem konsekwentnie i owa metafizyczna konieczność natur wszechrzeczy, nie w nich samych, ale poza nimi ma swą ostatnią przyczynę.

 

Wszystkie przeto jestestwa na świecie nacechowane są piętnem niekonieczności i znikomości: bo łączą w sobie byt z możliwą nicością. A choć gdzieniegdzie spostrzegamy konieczność i trwałość, zawsze podstawą i źródłem tych własności jest pierwsza jestestw przyczyna. To niezatarte znamię wszechrzeczy, zdaniem św. Tomasza, pozostałoby zawsze, choćbyśmy nawet przypuścili szeregi jestestw powiązanych ogniwami przyczynowości bez początku w czasie, a współistniejących z wiecznością. Przypuśćmy, że ród ludzki np., albo rodzaj drzew zawsze istniał, bez początku, w ten sposób, że każdy człowiek rodząc się z poprzedniego, następnemu był dawcą bytu; to i wtedy każde poszczególne ogniwo tego łańcucha bez początku i końca, byłoby niekoniecznym, a więc znikomym i przemijającym. Albowiem niepodobna, aby wszystko, cokolwiek istnieje, niekoniecznym być miało; niepodobna, aby członki tych szeregów wiążące się ze sobą, jak przyczyna ze skutkiem, nie wiązały się ostatecznie z jakimś jestestwem koniecznym. Każdy członek z osobna ma w swej naturze możebność bytu i niebytu; aby więc wywieść go z tego stanu szczerej możliwości, potrzeba koniecznie wprowadzić go do bytu.

 

A czyż podobna, aby to jestestwo byt swój urzeczywistniło samo przez się? Dogmat to zasadniczy panteizmu, a raczej zasadnicze jego absurdum. Boć niebytujące jeszcze jestestwo, które może być albo nie być, jest samo w sobie niczym; nic zaś nie może mieć w sobie mocy urzeczywistniającej czyli determinującej do bytu. W jaki sposób np. drzewo zgoła tylko możliwe byt swój urzeczywistnić by mogło? Jest to po prostu nonsens. Determinacja do bytu wypływa tylko z rzeczywistych czynników. Drzewo tylko możliwe, przechodzi ze stanu możliwości w rzeczywistość działaniem nasiennej siły rzeczywistego drzewa. Nawet ziarno do rozwoju w pełną rzeczywistość drzewa, potrzebuje zewnętrznych, rzeczywistych czynników: ziemi, powietrza, światła i ciepła. Każde więc niekonieczne jestestwo, oparte jest na rzeczywistym. Czy zaś to rzeczywiste będzie znów w sobie tylko niekoniecznym? Jeśli tak – natenczas wymaga tak samo jak poprzednie, innego rzeczywistego jestestwa, które by dlań było czynnikiem determinującym do bytu. Ostatecznie więc musimy się oprzeć o jakiś byt bezwzględnie rzeczywisty, którego rzeczywistość nie jest zawisłą od żadnej zewnętrznej determinacji, ale wypływającą z własnej natury tego jestestwa. Jestestwo to zatem musi być niezbędnie, absolutnie koniecznym.

 

Przypuszczenie zaczarowanego koła jestestw możliwych, determinowanych do bytu przez jestestwa rzeczywiste, ale idących szeregiem bez początku, nigdy nie dochodzącym do bezwzględnie rzeczywistego i koniecznego samobytu – jest również niedorzecznością. Bo każdy byt rzeczywisty, dający możliwemu istnienie, moc swoją z zewnątrz otrzymał. Dojść nam więc potrzeba koniecznie do samego źródła tej siły determinacyjnej. Jeśli nie istnieje pierwobyt uposażony samorodną a nie nabytą rzeczywistością, wtedy i drugorzędne i dalsze jestestwa aż do ostatnich istnieć w żaden sposób nie mogą, podobnie jak istnieć nie może rzeka niemająca źródeł. Przypuszczając nawet z Arystotelesem i św. Tomaszem możliwość odwieczności świata, rozum mimo to nieodzownie domagać się będzie bezwzględnie rzeczywistego absolutu, jako korzenia i bytodajnego źródła owych nieskończonych szeregów wszelkich jestestw możliwych. To pierwotne, ale bezwzględnie konieczne jestestwo, jest macierzą wszechbytu, pierwszą przyczyną (prima causa) wszechrzeczy, którą zowiemy – Bogiem. On jeden jest ostateczną podstawą wszelkiej możliwości, wszelkiej rzeczywistości, wszelkiego jestestwa. Bez Niego nie byłoby ani nic rzeczywistego, ani możliwego.

 

Czwartą drogą, wiodącą nas do poznania Stwórcy w świecie widzialnym – jest doskonałość tworów. Dowód ten rzekomo niedostateczny, filozofia dzisiejsza z pogardą odrzuca. Inne znów systemy, jak np. ontologistów, nadużywają go z nielogiczną przesadą (1).

 

Z podziwem patrzymy na sztuczny ustrój zegara. Ile tam różnokształtnych cząsteczek splata się w jedną, misterną, trwałą i ruchliwą całość! Ruch ten sztucznie wywołany, ujęty w karby stałej regularności, a każda cząstka przymuszona współdziałać właściwym swym sposobem do osiągnięcia ogólnej wypadkowej ruchów, na wzór pozornego obiegu słońca, podzielonego na 24 równych części, zwanych godzinami. Patrząc na ustrój zegarowy, nie możemy nie przyznać, że wypadkowa tych ruchów jest zamierzoną, i że właśnie ze względu na osiągnięcie tego rezultatu, taką a nie inną jest spójnia i układ cząstek. Jest to więc przyrząd, któremu rozum wskazał cel, a wola osiągnąć go chciała i dlatego pobudziła rozum do jęcia się środków i dróg wiodących do zamierzonego celu. Nabieramy więc przekonania, że sztuczny ten przyrząd musi być dziełem mistrza obdarzonego rozumem. Gdyby zaś ktokolwiek powiedział, że cząstki tego zegara prostym tylko przypadkiem splotły się ze sobą i to w tym właśnie kształcie, takiej trwałości, i o takiej dokładności obrotów – na takie dictum odpowiedziano by chyba powątpiewaniem o zdrowym stanie jego zmysłów.

 

Czyż cały ten świat nie jest takim arcydziełem? czy celowość nie jest faktem ujawniającym się od pyłku aż do gwiazd?! Czy fakt ten jest dziełem ślepego tylko przypadku, czy też wynikiem zamierzonym przez rozumną jakąś twórczą przyczynę? Wreszcie, czy ta rozumna przyczyna jest Bogiem?

 

Odpowiedź na pierwsze pytanie tak jest jawną, fakt celowości tak widocznym, że ktokolwiek rozumowi swemu zostawił jeszcze jaką taką swobodę sądzenia, faktu tego zaprzeczyć nie może: dowodem niejednokrotne wyznania najskrajniejszych nawet materialistów (2). Rozległy, niezmierzony prawie świat organiczny, każdym jestestwem swoim, każdą cząstką organizmu głosi tę celowość; bo na jakikolwiek organ zwrócimy uwagę, wszędzie znajdziemy ustrój odpowiedni do celu cząstki i do potrzeb całości, ustrój z dziwnie głęboką obmyślany mądrością. Któż zaprzeczy, że do poznania dźwięków, rozmiarów i barw, trudno by wymyślić narząd doskonalszy od naszego ucha, mechanizm sztuczniejszy i więcej celowy od naszego oka? A oba te organa jakże doskonale odpowiadają potrzebom i całemu życiu człowieka i zwierzęcia. To samo przyznać musimy, rozbierając wszystkie inne zmysły i organa zwierzęce. Jak odpowiednią jest cała budowa ptaka, ryby, lub czworonoga do właściwego im sposobu życia! Ustrój ich wskazuje z dotykalną prawie widocznością, że dla ptaka żywiołem jest powietrze, dla ryby woda, dla zwierząt ni jedno ni drugie, ale tylko ląd stały. W królestwie roślinnym tenże sam fakt każdy łatwo skonstatować może. Przypatrzmy się choćby samym tylko organom nasiennym. Cały kielich kwiatu jest widocznie celowym przyrządem, służącym najprzód do wytwarzania i uprawy pyłku kwiatowego. Pyłek ten strącony wsysają w siebie słupki, przekształcając go na żyznym swym gruncie w owoc, noszący w sobie przyszłą roślinę w zawiązku. Czyż każde ziarnko nasienia, z którego, stopniowym wciąganiem z otoczenia potrzebnych cząstek materii, kiełkuje, kształci się i rozwija pełny organizm roślinny – czyż ziarnko takie nie jest zawiązkiem widocznie celowym? Jak mistrzowski jest ustrój organów, służących do przyjmowania i rozsyłki pożywnych soków materii? Nawet wybór odpowiednich i jedynie przydatnych cząstek i składników, dążność do światła objawiająca się w kiełku, w listkach i kwiatach, to także znamię celowości, wyciśnięte na całym obszarze świata roślinnego we wszystkich jego fazach (3). Królestwo roślinne taką ma obfitość narządów i czynności celowych, że pod tym względem wyższym się być zdaje od świata zwierzęcego, zastępując poniekąd instynkt zwierzęcy własnościami organizmu. Miliony najrozmaitszych odmian w całej organoplastyce roślinnej, dają tyleż dowodów celowości władnącej przyrodą.

 

Niemniej w świecie zwierzęcym celowość tych wszystkich ruchów automatycznych wprawia w zdumienie każdego fizjologa (4). Ruchy refleksyjne, wywołane akcją zewnętrzną, zdradzają tęż samą celowość. Skoro jaki czynnik zewnętrzny podrażni skórę zwierzęcia w którymkolwiek miejscu, zwierzę natychmiast wszelkim sposobem, łapą, językiem, ogonem, stara się usunąć tę drażniącą przyczynę. Przypatrzmy się jeszcze innym organicznym ruchom bądź mimowolnym i bezwiednym, bądź według woli naszej wykonywanym. Ile tam drgań i ruchów się odbywa przy zastosowaniu soczewki ocznej do odległości przedmiotu, albo tęczówki do świetlnej jego siły. Gdy chcemy mówić, pisać, lub śpiewać, jak rozliczne wówczas wiążą się kombinacje ruchów, których większość ludzi nawet się nie domyśla. Świadoma wola mocą swoją pobudza centra nerwowe, które podejmują się spełnić rozkaz w okamgnieniu, oszczędzając jej wszelkiej troski o mechaniczne wykonanie szczegółów. Centra powierzają telegraficznie nerwom ruchowym zamianę czynności na ruchy muskularne, spełniające ostatecznie zamierzoną czynność śpiewu, mowy lub pisma. Zatem we wszystkich ruchach fizjologicznych, czy to na kształt automatu wewnętrznym partych popędem, czy refleksyjnych, wywołanych akcją zewnętrzną, czy wreszcie wolą nakazanych, znajdujemy objawy najwyraźniejszej celowości.

 

Do pierwszorzędnych dowodów tejże celowości kierującej przyrodą, zaliczyć też należy instynkty i wszystkie czynności pod ich wpływem spełniane. Każda z tych instynktowych czynności stosuje się z matematyczną dokładnością do praw natury, częścią korzystnie, a częścią szkodliwie działających na organizm zwierzęcy. Cel ich główny, jest dwojaki: zachowanie jednostki i zachowanie gatunku. A jednak wszystkie te tak odpowiednie czynności dokonują się nieświadomie, bez najmniejszego nawet pojęcia o zasadniczych prawach fizycznych. Dziecię ekwilibrycznym podnoszeniem rączek usiłujące wesprzeć chwiejny swój krok, stara się widocznie punkt ciężkości utrzymać na właściwym miejscu, by nie stracić równowagi – ale o równowadze i prawach ciężkości oczywiście nie ma wyobrażenia. Kaczątka wysiedziane przez poczciwą kwokę, skoro tylko się wylęgną, spieszą natychmiast do wody, pływając tak umiejętnie, jakby wszystkie reguły pływania od dawna już znane im były. Jaka roztropność, jaka przebiegłość nawet przebija się w instynktach zwierząt przy szukaniu odpowiedniej żywności. W jakiej szkole uczyły się botaniki, że z taką znajomością i wprawą wybrać umieją wśród bujnej łąki zioła pożywne, a odrzucić niepożyteczne lub szkodliwe?

 

Kto nauczył pająka zastawiać siatki na zgubę nieostrożnej muchy, lub do kryjówki swej cieniutką przędzę prowadzić, która jak drut telegraficzny oznajmia mu o wpadłej zdobyczy? Skąd wie nasza myszka polna, że kiełek w ziarnku zboża wilgotną ziemią przykryty, przekształca je w roślinę na nic jej nie przydatną? Skąd ona to wie, pytamy, że z taką pilnością w zimowym swym spichlerzu odgryza wszystkie kiełki na ziarnkach porosłe?

 

Siedliska czworonogów i gniazda ptasie są zbudowane najdokładniej według wszelkich praw architektonicznych. Ustrój ich chroni gospodarza od napadu naturalnych jego prześladowców i zarazem ułatwia mu ujęcie potrzebnej zdobyczy. Jak dziwnie przemyślnym jest instynkt rozkrzewiania gatunku, w starannym swym przewidywaniu nawet przyszłych potrzeb potomstwa. Motyl składa swe jaja na tych tylko drzewach, które im dają pokarm niezbędny do rozwoju, a młode gąsienice dopiero wtedy się wylęgają, gdy drzewo świeżym okryje się liściem, bo to konieczny warunek ich istnienia. Inne znowu z jakąż to zręcznością i przezornością oplatają aż do szypułki listek, na którym złożone są jaja, i tysiącem nitek przymocowują go do gałęzi.

 

Ale zakończmy ten przegląd żyjącej przyrody, by nie przekroczyć zakreślonych granic. Takich ustrojów i organizmów, takich ruchów i funkcyj fizjologicznych, takich instynktowych czynności, miliony krążą w całym świecie żyjącym, owszem, w każdym rodzaju, w każdym gatunku, w każdej nieledwie jednostce (5). Przyroda więc w niezliczonych swych organizmach świadczy o celowości królującej w jej państwie, milionami dowodów.

 

Świat nieorganiczny niemniej wspaniałych i widocznych dostarcza nam dowodów. Patrząc w błękit gwiazdami zasiany, mimowolnie ulegamy wrażeniom podziwu i zdumienia na widok wyrytej tam celowości. A ileż to dziwów opowiada nam cały nasz system słoneczny! Jak tu dokładnie zważone masy planet i odmierzona ich odległość, aby siła ciężkości i parcie odśrodkowe równoważyły się nawzajem. Zmieńmy wagę mas, a zwiększmy albo ścieśnijmy odstępy, a wszystkie planety skupią się w centrum słonecznym, lub oderwane od wspólnego ogniska potoczą się w przestrzeń bez końca. Jak sztucznie wytknięte są koleje planet, zakreślona odległość, chyżość obrotowa i czas obiegu! A wszędzie niezmienna tożsamość ruchów i harmonijne współdziałanie wysnute z kilku tylko tak prostych praw!... I wszystko dąży do otrzymania ciągłego obrotu bez przeszkody i przerwy. Lecz system słoneczny to tylko pyłek w układach światów i gwiazd, to tylko drobne kółko olbrzymiej machiny kosmicznej.

 

Od ogromu ciał niebieskich przejdźmy teraz do najdrobniejszych cząsteczek – do atomów. Te pojedyncze składniki wszystkich ciał, stoją do siebie w stosunku wzajemnego powinowactwa. Jeden atom łączy się z drugim według praw ściśle określonych, tworząc w tych samych połączeniach zawsze tę samą materię. Znane formułki chemiczne, są jakby matematycznym dowodem, że celowość sięga w przyrodzie aż do ostatecznych cząsteczek, aż do pierwoskładu materii. Zamąćmy tę współrzędność atomów, zniszczmy chemiczne powinowactwo choćby jednej tylko zasady, np. powinowactwo tlenu z wodorem i kwasem węglowym, a koniecznym następstwem tej zmiany, byłby zupełny przewrót wszechświata (6).

 

Nie zapuszczając się zbyt daleko, spójrzmy choć przelotnie na otaczające nas żywioły: na ziemię, wodę, powietrze i słońce, owo źródło światła i ciepła. Ziemia, ta rodzicielka wszelkiej roślinności, jakże skrzętnie stara się o zapasy pokarmu dla swych różnobarwnych dziatek! Choć deszcz ulewny strumieniami ją zmywa, ona rwącym potokom nie dopuści unieść ani jednej drobiny pożywnych swych składników, owszem, sama przywłaszcza sobie z deszczowej ulewy wszystkie cząstki przydatne do rozwoju bujnej wegetacji (7). W krótkim czasie zniszczałaby roślinność, gdyby ten konserwatyzm nie był naturalną własnością ziemi.

 

Uważmy dalej rozkład wód na powierzchni ziemi i ich własność pochłaniania ciepła, przez co stają się regulatorami temperatury, środkiem łagodzącym nieumiarkowość klimatu, dźwignią wszelkiego życia. Tę pożyteczność zawdzięcza woda drobnej na pozór własności, której doniosłość jednak i korzyści są nieobrachowane. Gdyby woda w stałym swym stanie, tj. w postaci lodu, cięższą była, niż w stanie płynnym, rzeki i jeziora zamarzłyby w zimie aż do dna, z jednej strony zadając śmierć wszystkim wodnym żyjątkom, z drugiej zaś zmieniając zupełnie obieg wód na całej powierzchni ziemi. Jakże więc celową jest ta niepozorna własność wody, że największej gęstości i ciężaru nabiera przy 4° C! Badajmy stosunki składników powietrza, a niepodobna nam będzie nie dostrzec i tu celowości, bo tylko przy obecnym składzie atmosferycznej mieszaniny możliwe jest życie. Niechby w niej np. zamiast 4 części azotu na 1 część kwasorodu, te same gazy w odwrotnym stosunku ilościowym były połączone, to życie zwierzęce w obecnym swym ustroju ustać by musiało, i zupełnie inne organizmy dać by potrzeba zwierzętom, by w takiej atmosferze zachować się mogły przy życiu. Gdyby znów pewna cząstka kwasu węglowego (0.03) nie wchodziła w skład powietrza, to życie roślin żadną miarą utrzymać by się nie mogło. Niechby zaś kwas węglowy domieszany był w nieco tylko większej ilości, już by organizmy zwierzęce zaduszone ginąć musiały. Nie ma więc nic odpowiedniejszego do celu, jak właśnie ta a nie inna kombinacja powietrznych składników. Gdyby na koniec słońce nie stało się ogniskiem światła i ciepła, gdyby tego słońca nie oblewało medium, rozsyłające wśród całego systemu ożywcze jego promienie, żaden organizm ostać by się nie mógł na ziemi. To samo wyrzekł już św. Tomasz (8), a przed nim Arystoteles świetnymi wykazał dowodami (9), lubo im zbywało na tym bogactwie materiałów, jakim my, dzięki dzisiejszej wiedzy, rozporządzać możemy.

 

Celowość natury unaocznić by można w jeszcze pełniejszym świetle i wyrazistszej postaci, gdyby hipoteza mego czcigodnego prof. O. Secchiego była już niewątpliwym pewnikiem (10). Istotną podstawą wszechświata, podług Secchiego, jest materia zasadnicza, obdarzona pewnym rodzajem ruchu. Było też aksjomatem w dawnej scholastyce: motus localis est primus in natura. Cały ten świat mechaniczny przeznaczony jest do ukształtowania chemicznego świata z wielorakiem jego powinowactwem i połączeniami in pondere et mensura. Świat chemiczny kształci i przysposabia materię dla świata roślinnego, ten znów ma za zadanie służyć królestwu zwierzęcemu, którego koroną jest człowiek, władca widomego świata. Jemu wszystkie stopnie bytu i życia organicznych i nieorganicznych jestestw służą do rozwoju nie tylko organicznego, ale i duchowego życia.

 

Celowość więc w naturze jest faktem niezaprzeczonym. Samo przez się nasuwa się teraz pytanie, gdzie źródło tej celowości? Jestli ona skutkiem ślepego, bezmyślnego trafu, czy też dziełem rozumnej przyczyny, która zbudowawszy najprzód w idealnym pierwowzorze tę jedność i całokształt wszechświata, odpowiednio do planu myślą nakreślonego, wyposażyła zasadnicze pierwoskładniki, podporządkowała mechanizm chemizmowi, chemizm roślinnej organoplastyce, spoiła ogniwem zawisłości wszystkie królestwa przyrody zgodnie z potrzebami całego ustroju, i stworzyła formy pierwotne z wrodzoną tendencją działania podług zamierzonego planu. Nasza pozytywna filozofia w tej cudownie celowej konstrukcji świata widzi tylko ślepy przypadek, nie bacząc, że swą teorią cofa się na stanowisko przed 2.000 laty zajmowane przez Empedoklesa, którego niedorzeczną naukę wyśmiał już Arystoteles (11).

 

Założyciele nowej filozofii, Kartezjusz i Bacon, wielką mieli ochotę wykluczyć kwestię celowości z rzędu filozoficznych zagadnień; ale Leibnitz zaprzeczył im tego prawa. Największe jednak zasługi położył Kant, czyniąc filozoficzne badanie całej natury zawisłym od rozwiązania tej kwestii. Jednym tylko prorokom programu przyszłych umiejętności, przypadło w udziale bić czołem przed potęgą i mądrością ślepego przypadku, której po tylu wiekach rozum ludzki jeszcze zgłębić nie zdołał.

 

Filozofia chrześcijańska wszystkich wieków głosiła zawsze celowość w przyrodzie, uzasadniając ją dowodami podanymi już przez Arystotelesa. Wzrost nauk w nowszych czasach otworzył jej niewyczerpane źródła nowych dowodów na poparcie tego, co już u twórców pierwotnej szkoły było pewnym wynikiem spostrzeżeń zebranych w daleko ciaśniejszym obrębie. Myślą przewodnią w ich dowodzeniu jest to, cośmy już we wstępie rozprawy powiedzieli o przyczynie celowej (causa finalis). Każdy fakt koniecznie mieć musi albo w sobie samym, albo zewnątrz siebie jakąś rację lub przyczynę dostateczną. To zaś, co nazywamy przypadkiem, nie może być ani racją, ani dostateczną przyczyną celowej budowy choćby najlichszego organizmu.

 

Prosty rachunek podług matematycznych reguł permutacji, daje już przy niewielkiej ilości części składowych niezmierną liczbę możliwych kombinacyj, skąd prawdopodobieństwo otrzymania pewnej oznaczonej kombinacji zgoła niknie. Wstąpmy do drukarni, weźmy garść czcionek potrzebnych do ustawienia np. następujących słów: "Przypadek jest najmędrszym budowniczym świata". Mieszając te czcionki w najrozmaitszy sposób wysypujmy je po milion razy; czyż na serio spodziewamy się otrzymać kiedykolwiek to zdanie w należytym układzie? Wprawdzie nie jest to bezwzględnie niepodobnym, ale przynajmniej bezwzględnie nieprawdopodobnym.

 

To nieprawdopodobieństwo podnieść jeszcze by trzeba do nieskończonej prawie potęgi, zważając, że te szczęśliwe przypadki, z których każdy z osobna jest już nieprawdopodobnym, miliardy razy powtarzać by się musiały w nieprzerwanym porządku. Bo ile życiowych organów istnieje, tyle mamy celowych ustrojów, celowych poruszeń i to w celowym kierunku, celowych chyżości, celowych współrzędności i podrzędności względem innych ruchów; te zaś w tak niezmiernej odbywają się ilości, że liczba nieprawdopodobnych przypadków, z upływem czasu znowu o całe szeregi miliardów uróść by musiała. Czemu corocznie na całej kuli ziemskiej zawsze i wszędzie pojawiają się te same organa ukształtowane według odwiecznych pierwowzorów? jeśli zasadniczymi cząstkami kieruje tylko prąd bezcelowy, czemu one nigdy się nie rozejdą, czemu zawsze tak wytrwale zbiegają się w kształt tych samych organów? skąd ta stałość niezachwiana dziesiątkami wieków? skąd ta niezłomna regularność, ta konieczność iście przymusowa? Ślepy przypadek nie odpowie nam na to.

 

Jego nieprawdopodobieństwo staje się formalną niemożliwością ze względu na to, że organoplasmy nie są oddzielnymi osobnikami, ale z tąż samą cudowną celowością zespalają się w jednolitą całość, gdzie każdy organ ma swą czynność właściwą nie tylko dla współorganów, ale i dla całego organizmu dziwnie pożyteczną i zbawienną. Czy to przypadkiem oko i ucho zbiegły się właśnie do głowy człowieka, czy przypadkiem język wyrósł mu w ustach, serce w piersi zabiło, a żyły po całym rozbiegły się ciele? Czy to przypadkiem krew znalazła się w sercu, przypadkiem rozlała się po żyłach niosąc wszędzie pokarm i siłę? Zaprawdę, rozum zwykłych ludzi nie zdoła takiego przypadku pojąć. Rozsądniejsi filozofowie, dla których podstawą filozoficzną nie jest systematyczne wykluczanie Boga, zapatrują się całkiem inaczej. Trendelenburg w swych badaniach staje tuż obok Arystotelesa, a tym samym na gruncie katolickiej szkoły (12).

 

Rzecz to widoczna, że twórca i rzeźbiarz przyrody, najprzód całość myślą uchwycił, a następnie dopiero wybierał sposób jej wykonania. Podług idei całokształtu formował też pojedyncze części. Oko utworzone jest jako nierozdzielna cząstka całości, jako organ jej potrzebom służący. Tak samo cząstki oczne: soczewka, tęczówka, rogówka itd. pojęte są i wykonane zgodnie z celem i całą budową optycznego narządu. Takąż konstrukcję znajdujemy we wszystkich innych organoplasmach. Można by powiedzieć, że idea całości, jak dozorczyni, pilnuje wykonania cząstek, domagając się dla każdej z osobna szczególnych własności, sił i funkcyj. Więcej powiem, idea całości jest jakoby tą twórczą potęgą wrodzoną nasieniu, potęgą, która kieruje całym jego rozwojem podług niezmiennego, osobnego planu organizacji. Gdzie tylko rozwija się życie, w świecie roślinnym czy zwierzęcym, tam też wre praca, której celem jest odtworzyć w kształtach materialnych stereotypowe wzory. Cała praca łożona na rozwój każdego jestestwa, zmierza do czegoś przyszłego, co jednak w nakreślonym planie wykończone jest całkowicie. Stąd też siła rozwojowa, działająca w tysiącach jestestw jednogatunkowych, zawsze zmierza do tego samego celu. Z motylowego jaja rodzi się gąsienica, poczwarka, i znów wylatuje motyl niezawodnie, gatunkowo ten sam. Życie takiego jestestwa w rozmaitych jego fazach jest tylko przekształcaniem tejże samej jednostki, dążącej do swego stałego pierwowzoru i odzyskującej go w końcu.

 

Słowem, nierozumny traf nie zdaje sprawy z niczego, co się dzieje w organicznej naturze. Samym tylko przypadkiem ani jeden organ nawet powstać by nie mógł – a cóż dopiero mówić o milionach narządów tak misternie wykończonych, że cała umiejętność i sztuka nic doskonalszego pojąć nie jest w stanie?

 

Nawet w anorganicznej przyrodzie, trafem tylko nie mógłby się kryształ wytwarzać w tak wiernie powtarzanych kształtach. Ani w niewidzialnym świecie atomów, ani w bezmiernym przestworzu gwiazd, nie byłoby praw, ich ruchom i czynnościom zakreślających granice.

 

Musi więc koniecznie jakaś dążność rozumna przenikać na wskroś całą przyrodę od głębin oceanu, aż do głębin nieba; bo gdzie tylko jasno się pokazuje szukanie, wybór i przysposabianie środków do jakiegoś celu, tam działaczem i kierownikiem rozum tylko być może.

 

Zostaje nam jeszcze pytanie: czyj jest ten rozum? co jest pierwiastkiem tej rozumnej dążności przyrody? Jeżeli się okaże, że jeden jest taki pierwiastek, nad całą przyrodą panujący, jeżeli się oraz udowodni, że on jest nieskończenie mądry, wszechpotężny – i co stąd wynika, że nie jest jakąś częścią składową, ani nawet plastyczną duszą wszechświata, ale istotą stojącą poza i ponad wszelkim jestestwem – wówczas uznamy za dowiedzione, że ten pierwiastek jest właśnie tym, co Bogiem nazywamy.

 

Przystąpmy więc do udowodnienia trzech tych warunków: Dowód pierwszego opiera się na tej prawdzie powyżej już stwierdzonej, że sam ten wszechświat nie jest zbiorowiskiem jednostek bezmyślnie rzuconych, ale jednolitą, harmonijną całością, na jedności celu osnutą. Świat nieżywotny służy za łożysko i spichlerz bogato opatrzony dla państw roślin i zwierząt: te znów tworzą między sobą nieskończony łańcuch celowych związków; a nad wszystkim wznosi człowiek z potęgą myśli świecącą na czole – szczyt najwyższy, ostatni stopień widzialnego świata; do niego zmierza wszelka dążność materii, aby mu zbudować i wciąż ozdabiać najwspanialszy pałac, kędy by znalazł nie tylko obfite zaspokojenie potrzeb ciała i zmysłów, ale i pomoc do rozwoju duchowego życia. Słowem cały ów κόσμος niezmierzony, spaja wszelki byt węzłem cudownej łączności w prawdziwie jednolitą całość.

 

Otóż dawna filozofia orzekła już przed wiekami: Si multa ordinantur ad unum, invenitur in iis unum principale et dirigens. Racja zaś jest ta, że: multa tendunt ad multa, unum ad unum. Gdziekolwiek jedność panuje w wielości, tam być musi jakiś wspólny pierwiastek tej jedności, pierwiastek będący w sobie jednością. Jeśli dalej w jedności tej systematyczny ład i skład się przebija, natenczas pierwiastkiem takiej jedności może być tylko rozum – i to rozum jeden. Z jedności wszechświata jako uporządkowanego całokształtu, wnioskujemy o jedności porządkującego rozumu, jako przyczynie koniecznej. Jak w porządku rzeczowym z wielu składników, tylko za wdaniem się jednej rozumnej przyczyny powstać może jednolita, organiczna całość, tak znów w porządku logicznym czyli myślnym, ta jedność całości prowadzi nas na powrót do jedności twórczej inteligencji. Zajrzyjmy na chwilę do jakiejkolwiek fabryki machin. Iluż tam robotników zajętych pracą! a każdy co innego robi. Ten sporządza koła większe i mniejsze, ów kotły, inny rury przewodowe, tamten wyrabia osie, inny znowu zaokrągla żelazne sztaby itd. Czyliż te części tak rozmaite wielkością, kształtem i liczbą, mają za jedyną przyczynę te czynności robotników? Bynajmniej. Jest tam inny wyższy czynnik, bez którego nie umiano by sporządzić części składających się w machinę. Czynnikiem tym jest wzór, określający najdokładniej rozmiary, kształt i własności każdej cząstki z osobna. A gdy już one wszystkie są w pogotowiu, wtedy następuje składanie machiny, ale nie od przypadku, nie podług upodobania każdego robotnika w szczególności; ale podobnie jak części, tak też i całość układa się podług wzoru. Twórcą zaś tego wzoru jeden jest tylko mechanik, jeden rozum co pojął najprzód ideę całości z właściwym jej celem. Aby całość zdatną uczynić do osiągnięcia żądanego celu i podjęte spełnić zadanie, potrzeba było z mnóstwa możliwych środków wybrać odpowiednie, własności ich wszechstronnie oznaczyć, a wreszcie tchnąć ład i harmonię we wszystkie ich współczynne obroty i ruchy. Ta jedna inteligencja pojmująca cel i zadanie przyszłej machiny, utworzyła w myśli pierwowzór, z idealnie oznaczonymi środkami we wzajemnej ich zawisłości. Wprawdzie może się wielu mistrzów naradzać nad osiągnięciem jednego celu, za pomocą odpowiednich środków; ale gdy przyjdzie do wykonania, wówczas jeden tylko obraz duchowy, choć wspólny płód ich myśli, normą jest i wzorem całego dzieła, a więc i tu rządzi jedna tylko inteligencja.

 

Zastosowanie tej rzeczy do wszechświata jest tu aż nadto widocznym (13). Ale właśnie zachodzi pytanie, czy nie mogłoby wielu arcymistrzów wspólną naradą i wspólnymi siłami obmyśleć i wykonać machiny kosmicznej, zupełnie tak samo jak wielu sztukmistrzów złożyć się może na wspólny pomysł np. machiny parowej? Lecz i to jest niepodobieństwem. Bo inteligencja kierująca składem wszechświata i pojedynczych jego części, musi być rozumem jego Twórcy, jego pierwszej przyczyny. Pierwsza zaś przyczyna wszechświata jednym tylko może być podmiotem. Więc i ów rozum organizatorski jest własnością tego jedynie podmiotu. Sami zresztą wyznawcy i koryfeusze dzisiejszej filozofii przyjmują za niemylny pewnik, tożsamość inteligencji kierowniczej i porządkującej z pierwszą przyczyną wszechświata. Ich zdaniem celowość przyrody nie jest jej z zewnątrz nadaną; leży ona w samej naturze rzeczy, we wzajemnym przystosowywaniu się jestestw. Twierdzenie to najprawdziwsze w świecie; ale obok niego stoi niezachwianie ta sama konieczność organizacyjnej inteligencji i domaga się dla niej nadto, na mocy tegoż twierdzenia, wszechtwórczej potęgi. Celowy ustrój i działalność celowa wypływa z wnętrza natury jestestw: czyli innymi słowy, są to siły i własności identyfikujące się z tą naturą. Stąd też własności te, tylko od Tego pochodzić mogą, kto same natury wszechjestestw wywiódł do bytu i dzierży nieograniczoną władzę nad wszystkim co jest i co się stać ma Jego upodobaniem. Taki zaś Twórca, jest właśnie tą pierwszą przyczyną. Od tej samej więc pierwszej przyczyny, od której pochodzi byt wszechjestestw, pochodzi także ich byt gatunkowy (esse specificum) z wszelkimi jego siłami i własnościami, od niej pochodzi i celowy ustrój w składzie cząstek, i przeznaczenie do czynnego rozwoju tych sił, i przymus do działania w wytkniętym kierunku, wiodącym do wskazanego celu.

 

W pierwszej więc przyczynie wszechrzeczy szukać należy tej inteligencji, która wszystkie jestestwa przyrody w tak odpowiedni zestawiła układ, mając nie tylko a posteriori świadomość wszelkich działań przyrody, ale już a priori je stanowiąc pod sterem stałych praw fizycznych i życiowych. To zgodne zestawienie i przystosowanie wszystkich cząstek przyrody, poprzedzić musiała rdzenna i wszechstronna ich znajomość.

 

Myśl ta nadto jeszcze inną prawdę wysnuwa przed nami. Inteligencja, organizująca wszechświat, nie jest jego składnikiem, nie jest duszą jego, ale zupełnie odrębnym podmiotem, kryjącym w sobie obok rozumu, źródło wszechtwórczej potęgi. Teoretycy, pojmujący pierwiastek organizujący przyrodę, jako "duszę świata", nie zwrócili uwagi na to, że system ich bezpośrednio prowadzi ad absurdum. Gdyby istotna dusza ożywiała układ kosmiczny, łącząc wszystkie jego części w jedną całość, jedność taka stanowić by musiała organizm, którego każda cząstka byłaby narządem bezwzględnie od całości zawisłym: tak i byt każdej pojedynczej cząstki nie mógłby być samodzielnym, i każdą jej czynność spełniałby właściwie ożywczy pierwiastek całego organizmu przyrody. A czy jest w wszechświecie taka jedność organiczna? – Jedność, to bardzo elastyczne słowo. Prawdziwa jedność całości zmierzającej do jednego celu, jest zarówno w człowieku, zwierzęciu lub roślinie, podobnie jak w machinie albo w zegarku; a jednak jaka przepaść dzieli te dwa rodzaje jedności! W machinie lub zegarku każda najdrobniejsza cząstka, każde kółko, każda śrubka nawet, stanowi odrębną całość. Wprost przeciwnie dzieje się w organizmie. Oko samo przez się nie widzi, ucho nie słyszy, odłączyć ich z jednego organizmu a przenieść do drugiego – niepodobna. Koło pozostaje kołem i obracać się może tak w tym, jak i w innym przyrządzie, tak łącznie z całością machiny, jak i odrębnie od niej. Pierwiastkiem jedności machiny jest rozum oddzielny, który cząstki jej przystosował i zespolił w całość. Każda cząstka działa tu mechanicznie na drugą, ale żadna z nich nie ma w sobie siły kształtującej całość i nią kierującej. Stąd też żaden zegarek sam się nie wydoskonalił, ani uzupełnił, żadna machina nie zrodziła sobie podobnej, jak się to dzieje u zwierząt i roślin. W organizmach pierwiastek jedności jest wewnętrzny, kierujący wszystkimi jego częściami; on jest normą ich funkcji, on osobną siłą ich tworzenia się, rozrostu i uzupełniania. – Do któregoż z tych dwóch ustrojów podobnym jest układ wszechświata? Gdyby jedność jego organiczną była, wtedy wszystkich ludzi uważać by trzeba jako listki jednego drzewa, lub muskuły jednego ciała ludzkiego. Każde jestestwo przyrody: człowiek, zwierzę, roślina, lub pyłek jest zamkniętą w sobie całością, dążącą do właściwego sobie celu. Wprawdzie w tworzeniu i układzie wszystkich tych drobnych światków, jeden cel wspólny miarą był i wskazówką: cel zespolenia ich w jeden wszechświat olbrzymi; ale w tym świecie nie ma składnika, ani pierwiastka, któryby był regulatorem pojedynczych części, ich siłą życiodajną, ich rozsadnikiem, lub co więcej, twórcą nowych światów. Jak zegara lub machiny nie porządkuje żadna z części składowych, ale rozum, rozdzielający im czynność i stanowisko, tak też i sprawczynią ustroju wszechświata nie jest część doń przynależna, ale inteligencja całością i częściami władnąca. Nie masz więc duszy świata, ale jest ponad światem rozum, co myślą stworzył ten skład cudowny i zarodki jego tchnął w jestestwa, i wyrył w nich nieodmienne prawa i zakreślił im granice, i wlał dążność i wszystko ukształcił i złączył w tę cudowną harmonię wszechświata (14). Dziwna to rzecz doprawdy i godna szczególniejszej uwagi, że gdy chodzi o zaprzeczenie duszy człowiekowi, tam materialiści wytężają wszystkie siły i cały zasób swej dialektyki, byle tylko wyjaśnić osobową indywidualność i życiowe jej właściwości bez pomocy duszy, gdzie zaś chodzi o wyjaśnienie harmonii wszechświata, tam znów z niepojętą łatwością uznają w nim duszę plastyczną, byle tylko pominąć Boga i obejść się bez Jego interwencji.

 

Konieczną więc jest wobec budowy wszechświata inteligencja, i to poza nim leżąca i od niego zupełnie odrębna. Ale odpowiedzieć jeszcze winniśmy na pytanie, czy inteligencja ta jest nieskończoną, nie tylko w porównaniu do słabych rozumków naszych, ale bezwzględnie, czy jest nieskończoną pełnią wszelkiej mądrości i wiedzy? Dowody czerpać będziemy nie tak z ustroju świata, jako wymagającego nieskończenie mądrej przyczyny, jak raczej z wymagań podmiotu, taką inteligencję posiadającego. Bezwątpienia inteligencja ta czynną być musiała przy tworzeniu natur wszechrzeczy, przy wyposażaniu ich rozmaitością sił i przymiotów. Natury zaś wszechrzeczy pochodzą od pierwszej przyczyny; tej więc pierwszej przyczyny własnością jest owa kierownicza inteligencja. Że zaś pierwsza przyczyna jest istnością bezwzględną, więc też inteligencja jej bezwzględną a stąd i niezależną być musi. Będąc pierwszą, nie mając poza sobą innego rozumu, skąd by mogła zaczerpnąć nowego światła i nowej wiedzy, ta inteligencja musi być najzupełniej wystarczającą sobie, a stąd nieskończoną; wszelka bowiem potrzeba jakiegokolwiek zewnętrznego czynnika do jej rozwoju i uzupełnienia – byłaby już zależnością. Bezwzględne wystarczanie sobie i nieskończoność są zatem synonimy, równoważne pojęcia. Kant pochlubił się niegdyś odkryciem tej tożsamości. Niepotrzebne jednak były te trudy nad jej dochodzeniem. Gdyby był bowiem znał choć trochę filozofię scholastyczną, nie byłoby mu tajnym, że ten jego wynalazek był już w posiadaniu tej szkoły, jako prawda powszechnie wiadoma i od dawna udowodniona. Wszakże Kant mniemanym odkryciem swoim tę korzyść przynosi, że osobistym badaniem stwierdzając naukę dawnej filozofii, daje prawdzie nowe świadectwo (15).

 

Tak więc przypatrując się widocznej harmonii w przyrodzie, poznaliśmy nieskończoną inteligencję, będącą pierwszej przyczyny udziałem. Ta zaś nieskończenie rozumna, wszechtwórcza przyczyna, jest właściwie tym, co Bogiem nazywamy. Skądkolwiek zatem na świat ten patrzymy, wszędzie prowadzi on nas do Stwórcy swego, do Boga, nie takiego, jakim go panteizm wymarzył, ale takiego, o jakim poucza nas wiara. Patrząc na bierną stronę świata, tj. na niestałość ciągłych odmian, którym on podlega, dochodzimy do Boga, jako nieodmiennej przyczyny wszelkiej zmienności. Patrząc na czynną jego stronę, tj. o ile on się przedstawia, jako przyczyna działająca, w Bogu znajdujemy źródło wszelkiej przyczynowości. Badając samo istnienie świata, spostrzegamy w gatunkowym rodzaju jego bytu niekonieczność i dowolnoistność zmuszającą do uznania wiekuistego i koniecznego bytu, jako podstawy wszelkich względnobytów. Wglądając w najrozmaitsze doskonałości promieniące z martwej i żywej przyrody, wznosimy się po ich szczeblach aż do najwyższego ich szczytu, do Boga, który jest streszczeniem a pełnią wszelkiej doskonałości. Misterny skład wreszcie i porządek przebijający się wszędzie, daje świadectwo o wszechmądrym i wszechpotężnym Kierowniku i Władcy wszechświata. Dowodów tych nie udało nam się zapewne w pełnej ich sile przedstawić; ale zwycięski wpływ, jaki one wywierały zawsze na umysły samych przodowników myśli ludzkiej, od czasów Arystotelesa, daje najwymowniejsze świadectwo o ich bezwzględnej wartości i mocy. (C. d. n.)

 

X. Antoni Langer.

 

–––––––––––

 

 

"Przegląd Powszechny", Rok drugi. – Tom VII (lipiec, sierpień, wrzesień 1885), Kraków 1885, ss. 364-382.

 

Przypisy:

(1) S. Th. tamże. Mianowicie S. C. Gent. l. 2, c. 15. Quaestiones disputatae de potentia 3, 5. – August., De Civitate Dei 8, 6. – Richardus de Sancto Victore, De Trinitate 1, 6. – Suarez, Metaph. disp. 29, §. 3.

 

(2) Burmeister, Geologische Bilder, T. I.

 

(3) Wundt, Grundzüge der physiologischen Psychologie, I, p. 176 etc. – Darwin, The power of movement in plants.

 

(4) Wundt, ibidem, p. 173.

 

(5) Zobacz: Schneider, Der thierische Wille. – Pesch, Welträthsel, I, n. 170 sq. – Hertling, Materie und Form. – Zeller aus Aristoteles, Philosophie der Griechen, II, 2, p. 495 sq.

 

(6) Faraday, Lectures on non-metallic elements, p. 290 sq.

 

(7) Liebig, Chemische Briefe, II, p. 261.

 

(8) S. Th. S. I, q. 65.

 

(9) Aristot., Phys. l. II.

 

(10) Secchi, L'unità delle forze fisiche.

 

(11) Arist., Phys. l. 2, c. 8.

 

(12) Trendelenburg, Logische Untersuchungen, str. 19 i indziej. Aristot., De part. anim. l. I, c. 1, 540 a. 33; l. II, c. 10, 656 b. 26; l. IV, c. 10, 687 a. 7. sq.; l. 1. politic. c. 2, 1253 a. 20.

 

(13) S. Th. I, q. 15, a. 2. – 3 Dist. 27, q. 1, a. 2. – Pesch, Welträthsel, I, c. 4. – Kleutgen, Philosophie der Vorzeit, nn. 756, 923. – Wigand, Darwinismus, II, 212. – Trendelenburg, Logische Untersuchungen, II, p. 29.

 

(14) Cf. S. Th. C. Gent. l. 3, c. 24. – Summ. theol. 1, q. 103, a. 1 ad 3. – Kleutgen, Philosophie der Vorzeit. Von Gott, n. 920 sq.

 

(15) Kant, wyd. Rosenkranza, I, str. 238, 285 i indziej.

 

( PDF ) 

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMXVII, Kraków 2017

Powrót do spisu treści dzieła ks. Antoniego Langera SI pt.
POJĘCIE O BOGU

W CHRZEŚCIJAŃSTWIE I U FILOZOFÓW

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: