F A B I O L A

 

POWIEŚĆ

 

Z CZASÓW PRZEŚLADOWANIA

CHRZEŚCIJAN W ROKU 302

 

KARDYNAŁ M. WISEMAN

 

 

CZĘŚĆ DRUGA

 

WALKA

––––

 

ROZDZIAŁ XXXIV.

 

Śmierć radosna

 

W parę dni po wypadkach opowiedzianych w ostatnim naszym rozdziale, dano znać Fabioli, że stary człowiek w wielkim zmartwieniu, prawdziwym czy udanym, prosi, aby mógł z nią mówić. Gdy zeszła na dół i zapytała o interes, człowiek ten odpowiedział:

 

– Nazywam się, szlachetna pani, Efraim; mam wielki dług zapewniony na majątku zmarłej panny Agnieszki, który teraz przeszedł w ręce twoje; przyszedłem więc zgłosić się do ciebie o spłacenie długu, jeśli nie chcesz zgubić nieszczęśliwego człowieka.

 

– Jak to być może? – zapytała Fabiola w zadziwieniu – nie mogę wierzyć, aby krewna moja kiedykolwiek długi zaciągała.

 

– Nie, to nie ona – odrzekł lichwiarz trochę pomieszany, – lecz młody pan, imieniem Fulwiusz, któremu majątek miał się dostać przez konfiskatę; jemu więc pożyczyłem wielkie sumy z bezpieczeństwem na tym przyszłym jego majątku.

 

Pierwszą chęcią Fabioli było kazać żyda z domu wyrzucić, lecz pomyślała o ukochanej wybawicielce i rzekła grzecznie:

 

– Długi Fulwiusza chcę spłacić, jakie tylko zaciągnął, ale z procentem prawnym, bez żadnego względu na lichwiarskie układy.

 

– Lecz pomyśl pani, na jakie niepewności wystawiałem się. Bardzo umiarkowany byłem w procentach, upewniam cię.

 

– Dobrze, dobrze, idź do mego rządcy, on wszystko załatwi. Teraz przynajmniej nie jesteś wystawiony na niepewność.

 

Wyzwoleńcowi zaś, który prowadził jej interesy, stosowną dała instrukcję; dług spłacić kazała pod warunkiem wyżej wymienionym, a który o połowę sumę zmniejszył. Następnie poleciła mu przejrzeć wszystkie rachunki ojca dla przekonania się o każdym pokrzywdzeniu lub uciemiężeniu, aby jej dać sposobność zadośćuczynienia. I dalej przekonawszy się, że Korwin z pomocą ojca swego istotnie otrzymał cesarski reskrypt, przez który prawnie do niej należący majątek uratowany był od konfiskaty, chociaż widzieć go na oczy nie chciała, wyznaczyła mu wynagrodzenie dostateczne, by mu na całe życie dobrobyt zapewniło.

 

Ukończywszy wkrótce wszystkie majątkowe sprawy, zajmowała się pielęgnowaniem przyjaciółki i przygotowaniem siebie do Chrztu świętego. Dla przyspieszenia powrotu Miriam do zdrowia zabrała ją z małą liczbą domowników do miejsca pełnego drogich pamiątek, do Nomentańskiej willi.

 

Wiosna już się przeważała ku letniej porze i Miriam mogła spoczywać na łożu przy oknie, lub w najcieplejszej porze dnia wynoszoną bywała do ogrodu, gdzie z Fabiolą po jednej stronie, z Emerencjaną po drugiej, a z biednym psem Molossem, który już zupełnie posmutniał, u nóg swoich, rozmawiały o przyjaciółkach gdzie indziej żyjących, a szczególniej o tej, z którą każdy z otaczających przedmiotów łączył się w ich pamięci. I gdy tylko imię Agnieszki wymówione było, wierny jej stróż podnosił uszy, ruszał ogonem i oglądał się naokoło. Rozmawiały także często o chrześcijańskich przedmiotach, i wtedy Miriam z pokorną prostotą, lecz z tym ogniem, który od początku tak się podobał Fabioli, powtarzała nauki bogobojnego Dionizjusza.

 

Tak np. gdy wykładał o własności i znaczeniu krzyża, przy Chrzcie świętym na czole katechumenów kładzionym, o wodzie, w której są odrodzeni; o oleju, o krzyżmie, którym są namaszczeni; o ofierze, przez którą są nakarmieni, Miriam tłumaczyła katechumenom użytek domowy i poufalszy znaku krzyża świętego, i zalecała, aby wierne były temu, co każdy dobry chrześcijanin czyni, to jest: aby się znaczyły tym świętym znakiem na początku i w ciągu każdej pracy, przy wchodzeniu i wychodzeniu, przywdziewając suknie, lub obuwając sandały, myjąc się, siadając do stołu, zapalając lampę, kładąc się do łóżka, lub siadając na stołku, i w każdej rozmowie, jaką prowadzić zamierzają.

 

Lecz wszyscy, prócz Fabioli, ze smutkiem uważali, że chora, chociaż rana była zgojona, do sił nie powracała. Często matka lub siostra ostatnia spostrzega wolne postępy niszczącej choroby w dziecku lub siostrze. Miłość jest tak pełną nadziei i tak ślepą! Na jej licach występował rumieniec, zdradzający piersiową słabość: wychudnięta była i osłabiona, a lekkie pokaszliwanie dawało się często słyszeć.

 

Mało sypiała i chciała mieć łóżko tak postawione, aby od pierwszego brzasku dnia spoglądać mogła na miejsce, piękniejsze w jej oczach od najwykwintniejszego kwiecistego ogrodu.

 

Od dawna był w nomentańskiej willi wchód do chrześcijańskiego cmentarza; lecz teraz nosił ten cmentarz imię Agnieszki, pochowanej blisko tego wchodu. Ciało jej spoczywało w cubiculum, czyli kaplicy pod arkadowym grobem. Właśnie nad tym grobem był otwór, jaki zwykle dawano dla przypływu powietrza i światła, zaopatrzony niskim obudowaniem nad ziemią, na kształt dymnika lub kominka, a ukryty w krzewinie. Ku temu miejscu lubiła patrzeć Miriam, ponieważ w jej stanie zdrowia jedyne to było zbliżenie do grobu tej, którą tak czciła i kochała.

 

Podczas jednego pięknego i cichego poranku, gdy parę tygodni już tylko było do Wielkiej nocy, patrzyła w tę stronę i spostrzegła kilku młodych ludzi, którzy, idąc łowić ryby w pobliskiej rzece Anio, pozwalali sobie skracać drogę przez ogrody willi Nomentańskiej. Przechodzili koło otworu, a jeden z nich, spojrzawszy na dół, zawołał drugich.

 

– Chcecie widzieć podziemną kryjówkę chrześcijańską?

 

– Aha! jak dobrze ukryta kretowina!

 

– Wejdźmy – rzekł jeden.

 

– Tak, a jakże wydobędziemy się na powrót? – zapytał drugi.

 

Tej rozmowy nie mogła słyszeć Miriam, lecz widziała, co dalej nastąpiło. Jeden z nich, który się pilniej przypatrzył, osłaniając oczy przed światłem, zawołał na drugich, aby to samo uczynili, zalecając palcem milczenie. W jednej chwili pobrali duże kamienie z sztucznej skały otaczającej fontannę i zaczęli rzucać w krzaki. Śmiali się serdecznie, odchodząc, a Miriam myślała, że zobaczyli węża lub inne brzydkie stworzenie i zabili kamieniami dla zabawki.

 

Gdy inne osoby z domu nadeszły, opowiedziała tę okoliczność, prosząc, aby koniecznie kamienie z krzaków wyrzucono. Słysząc to, Fabiola, zeszła sama z sługami do podziemnego cmentarza, w obawie, czy jaki kamień otworem do kaplicy nie wpadł i szkody nie zrządził. Jakaż była jej żałość, zastając biedną Emerencjanę, która zaszła modlić się u grobu drogiej swej pani i siostry, leżącą we krwi i zupełnie nieżywą. Odkryto później, że przechodząc podczas pogańskich tańców nad rzeką i zaproszona do bezwstydnej zabawy, nie tylko odmówiła, lecz wymawiała poganom ich przewrotność i gwałty, zadawane chrześcijanom. Ciskali na nią kamieniami i mocno poranili, nim się zdołała schronić do willi.

 

Czując się słabą, powlekła się jak mogła i zeszła do cmentarza, aby się pomodlić na grobie Agnieszki. Nie mogła ruszyć się z tego miejsca, gdy właśnie niektórzy z tych samych napastników odkryli ją. Okrutni poganie uprzedzili chrzest kościelny i dali jej chrzest krwawy. Pochowano jej zwłoki obok Agnieszki, a pokorne, wieśniacze dziecko dostąpiło zaszczytu corocznej kommemoracji pomiędzy świętymi męczennikami.

 

Fabiola i jej towarzyszki przechodziły przez zwykły tryb przygotowania się do Chrztu św. chociaż skrócony z przyczyny prześladowania. Mieszkając przy samym wchodzie do cmentarza z tak wielkimi kościołami, mogły przejść łatwo przez trzy stopnie katechumenii.

 

Naprzód były słuchaczkami (audientes) przypuszczonymi do słuchania tak zwanych w kościele lekcji; potem klęczącymi (genuflectentes), tj. przytomnymi podczas niektórych liturgicznych modlitw; na koniec wybranymi czyli proszącymi o chrzest.

 

Doszedłszy do stopnia proszących o chrzest, często bywać miały w kościele, lecz szczególniej w trzy środy następujące po pierwszej, czwartej i ostatniej niedzieli postnej, w których to dniach rzymski mszał zachował jeszcze drugą kollektę i lekcję od tego zwyczaju pochodzącą.

 

Każdy czytający teraźniejszy rytuał chrztu w Kościele katolickim, a szczególnie rytuał dla dorosłych, widzieć będzie zebranie w jedno officjum tego, co dawniej podzielone było na rozmaite osobne obrządki. Jednego dnia wyrzeczenie się szatana, mające się powtórzyć przy samym chrzcie; innego dnia dotykanie uszów i nozdrzy, czyli Ephpheta, jak było zwane. Następnie powtarzane były egzorcyzmy, przyklękanie, żegnanie na czole i ciele, dmuchanie na katechumena i inne tajemnicze obrządki. Uroczystsze jeszcze było namaszczenie nie tylko głowy, lecz wszystkich części głowy i piersi.

 

Skład apostolski był także pilnie powtarzany i dosłownie pamięci powierzany. Lecz nauka o św. Eucharystii udzielana była dopiero po chrzcie.

 

Pośród tych licznych przygotowawczych ćwiczeń czas pokuty i post przeszedł szybko i uroczyście; nareszcie nadeszła Wielka Sobota.

 

Chrzest Fabioli i jej sług, oprócz radości w duchu, nie był niczym na zewnątrz uweselony. Kościoły w mieście były wszystkie pozamykane, a między innymi i kościół św. Pasterza z papieską chrzcielnicą.

 

Wcześnie więc z rana, gdy nadszedł szczęśliwy dzień, gromadka przesunęła się koło murów na przeciwną stronę miasta i postępując drogą Via Portuensis, prowadzącą do portu przy ujściu Tybru, skręciła w winnicę obok ogrodów Cezara i zeszła do cmentarza św. Abdona i św. Sennena.

 

Poranek zeszedł na modlitwie i przygotowaniach, a ku wieczorowi rozpoczęło się uroczyste nabożeństwo, mające przeciągnąć się do późnej nocy – uroczyste, lecz smętnością czasów prześladowania nacechowane.

 

Głęboko we wnętrznościach ziemi woda podziemnego strumyka spływająca w kwadratową studnię, czyli cysternę od czterech do pięciu stóp głęboką, lawą czyli wulkanicznym żużlem wyłożoną, czysta wprawdzie i przeźroczysta, lecz zimna i dreszczem przejmująca. Długi szereg schodów prowadził do tej chrzcielnicy, wąski chodniczek nad studnią mieścił zaledwie kapłana chrzest udzielającego i katechumena, który był po trzy razy w oczyszczających wodach zanurzany.

 

Ta łaźnia do dziś dnia istnieje zupełnie jak wtedy, z tą tylko różnicą, że nad wodą widzieć teraz można malowidło, przedstawiające chrzest Pana Jezusa, wymalowane, zdaje się, o parę wieków później.

 

Zaraz po chrzcie następowało bierzmowanie; wtedy neofita, czyli nowo narodzone dziecko Kościoła Bożego, po stosownej nauce, przypuszczone było po raz pierwszy do Stołu Pańskiego i nakarmione Chlebem Anielskim.

 

Późno w nocy, z Wielkiej Soboty na dzień Zmartwychwstania Pańskiego, powróciła Fabiola do willi; długie i milczące uściśnienie było pierwszym przywitaniem nowej sługi Chrystusa z Miriamą. Obie były tak uradowane, tak wdzięczne, tak nieskończenie wynagrodzone za to, czym nawzajem dla siebie były od kilku miesięcy, że żadne słowa nie mogły wyrazić ich uszczęśliwienia. Fabioli główną było myślą i dumą tego dnia, że się zrównała z dawną swą niewolnicą nie w cnocie, nie w piękności charakteru, nie w wielkości umysłu, nie w niebieskiej mądrości, ani w zasłudze przed Bogiem; och nie! W tym wszystkim czuła się nieskończenie niższą. Lecz jako dziecko Boże, jako dziedziczka królestwa wiecznego, jako żyjący członek Ciała Jezusowego, jako przypuszczona do udziału we wszystkich Jego łaskach, do całego skarbu Odkupienia; jako nowe w nim stworzenie, czuła się równą Miriam i po długim milczeniu potrafiła na koniec wyrazić to błogie uczucie.

 

Nigdy nie była tyle dumną z wspaniałego stroju, jak teraz szczęśliwą z białej sukni, którą otrzymała, wychodząc z kąpieli, a którą nosić miała przez dni osiem.

 

Lecz dobrotliwy Ojciec umie przeplatać radości nasze smutkiem i wtenczas cierpienia zsyła, kiedy nas najlepiej do nich uzbroił.

 

W tym gorącym uściśnieniu, o którym wspomnieliśmy, po raz pierwszy zauważyła krótki oddech drogiej Miriam. Bez długiego namysłu posłała prosić Dionizjusza, aby przyszedł nazajutrz.

 

A teraz po całodziennych błogosławionych trudach zasiadła Fabiola do stołu obok leżącej Miriam, wraz z wszystkimi ponawracanymi niewolnicami swoimi i sługami Agnieszki, które przy sobie zatrzymała; i nie pamiętała w swym życiu, aby kiedy odprawiła tak rozkoszną wieczerzę.

 

Nazajutrz rano Miriam przywołała do siebie Fabiolę i czułym pieszczącym głosem, jakim dotąd nigdy nie mówiła, rzekła do niej:

 

– Droga siostro moja, co ty poczniesz, gdy ciebie opuszczę?

 

Żal opanował biedną Fabiolę.

 

– Chcesz mię więc opuścić? Miałam nadzieję, że będziemy żyć razem, jak siostry. Lecz jeśli pragniesz opuścić Rzym, czybym ci nie mogła towarzyszyć przynajmniej, aby cię pielęgnować i aby ci służyć.

 

Miriam uśmiechnęła się, lecz łza była w jej oku, gdy biorąc rękę siostry, wskazała na niebo. Fabiola zrozumiała ją i rzekła:

 

– O nie, nie, najdroższa siostro! Módl się do Boga, który ci nie odmówi, abym cię nie utraciła. Samolubna prośba, ja wiem, lecz cóż bym poczęła bez ciebie? I teraz, com się nauczyła, jak wiele ci, którzy są połączeni z Jezusem Chrystusem, uczynić mogą przez wstawienie się za nami, modlić się będę do Agnieszki i do Sebastiana, aby się wstawili za mną i oddalili tak wielkie nieszczęście. Ty wyzdrowiejesz, bo pewną jestem, że nie ma nic zatrważającego w twym stanie; ciepły czas i rozkoszne powietrze Kampanii wkrótce przywrócą ci zdrowie. Będziemy znowu razem siadywały przy źródle i już nie o filozofii, ale o daleko piękniejszych rzeczach rozmawiały.

 

Miriam skłoniła głowę i wesoło odrzekła:

 

– Nie łudź się, najdroższa. Bóg dozwolił mi dożyć tego szczęśliwego dnia; lecz ręka Jego spuszcza teraz śmierć, jak dotąd zachowywała przy życiu i z radością śmierć witam. Znam dobrze liczbę dni moich.

 

– O, niech to nie będzie tak prędko! – ze łkaniem zawołała Fabiola.

 

– Nie obawiaj się, dopóki nosisz na sobie białą sukienkę, droga siostro – odrzekła Miriam. – Wiem, że będziesz chciała żałobę wziąć po mnie; lecz nie pozbawię cię ani jednej godziny twej mistycznej bieli.

 

Dionizjusz przyszedł i spostrzegł wielką zmianę w swej chorej, której od niejakiego czasu nie widział. Sprawdziła się obawa, którą miał od początku. Spiczasty koniec puginału poślizgnął się na kości i uszkodził opłucną. Suchoty wkrótce nastąpiły. Potwierdził lekarz słuszne przewidywania Miriam.

 

Fabiola poszła do grobu Agnieszki modlić się o poddanie się woli Bożej; modliła się długo i gorąco, obficie łzy wylewając; potem wróciła wzmocniona.

 

– Siostro – rzekła – niech się stanie wola Boża; gotowa jestem oddać Mu nawet ciebie. Teraz powiedz, błagam cię: co chcesz, abym uczyniła, gdy ciebie już mieć nie będę?

 

Miriam spojrzała w niebo i odrzekła:

 

– Złóż ciało moje u stóp Agnieszki i zostań tu, aby czuwać nad nami, modlić się do niej za mnie, póki nie przyjdzie nieznajomy ze wschodu posłaniec z dobrymi wiadomościami.

 

W następującą niedzielę, w niedzielę białego stroju, Dionizjusz za szczególnym pozwoleniem odprawił Mszę św. w pokoju Miriamy i dał jej najświętszą Hostię, jako wiatyk. Odprawianie Mszy św. w domu, jak wiemy od świętego Augustyna, było rzadkim przywilejem.

 

Potem opatrzył ją Sakramentem ostatniego namaszczenia, na wzmocnienie wiernych do wiecznej przeprawy ustanowionego. Kościół bowiem Sakramentami swymi wita, prowadzi i żegna swe dzieci. Wszyscy domownicy z Fabiolą przytomni byli tym uroczystym obrządkom pożegnania; potem zeszli do katakumby miejscowej na nabożeństwo, a po nabożeństwie powrócili do Miriam już w ciemnych sukniach!

 

– Nadeszła godzina – rzekła Miriam, biorąc rękę Fabioli. – Przebacz mi, jeślim uchybiła w powinnościach względem ciebie lub w daniu dobrego przykładu.

 

Fabioli już sił nie stało i zalała się łzami. Miriam uspakajała ją, mówiąc dalej:

 

– Uczyń znak zbawienia na ustach moich, gdy już mówić nie będę mogła; a ty dobry ojcze Dionizjuszu, pamiętaj o mnie przy ołtarzu, gdy mnie już tu nie będzie.

 

Modlił się przy niej, a ona odpowiadała. Gdy już głosu brakło, wargami w modlitwie poruszała, usta przyciskała do krzyża, który jej podawano. Twarz konającej była pogodna i wesoła. Nareszcie podniósłszy rękę do czoła i przeniósłszy ku piersiom, spuściła skostniałą, kończąc znak zbawienia. Uśmiech przeszedł po jej twarzy i oddała ducha, jak tysiące odtąd dzieci Chrystusowych ducha oddały i oddają.

 

Fabiola płakała wiele; lecz tym razem płakała jak ci, co mają nadzieję!...

 

–––––––––––

 

 

Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom II. Łomża 1936, ss. 439-450.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMX, Kraków 2010

Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.

FABIOLA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: