F A B I O L A

 

POWIEŚĆ

 

Z CZASÓW PRZEŚLADOWANIA

CHRZEŚCIJAN W ROKU 302

 

KARDYNAŁ M. WISEMAN

 

 

CZĘŚĆ DRUGA

 

WALKA

––––

 

ROZDZIAŁ XXXII.

 

Ofiara przyjęta

 

Przez cały ten dzień chora zdawała się zajęta głębokimi, lecz najsłodszymi myślami. Fabiola, która jej nigdy nie opuszczała, chyba chwilowo dla dawania rozkazów i rozporządzeń, wpatrywała się w jej oblicze z dwojakim uczuciem: głębokiego uszanowania i rozkoszy. Zdawało się jakby umysł Syry oderwany był od otaczających przedmiotów. Raz uśmiech gościł na jej twarzy, to łza zadrżała w oku lub spłynęła po licach. Czasem wzniesione źrenice wlepiała w niebo i przez czas długi, z nieprzerwanym wyrazem doskonałego i spokojnego uszczęśliwienia, to znowu obracała się ku pani swej z niewypowiedzianą czułością i wyciągała rękę swoją, aby spoczywała w rękach pani. I Fabiola siedziała tak po godzinach w milczeniu jeszcze na teraz przez lekarza zaleconym, mieniąc się zaszczyconą i szczęśliwą z zetknięcia z tak rzadkim wzorem cnoty.

 

Nareszcie w ciągu dnia udzieliwszy chorej nieco posiłku, rzekła do niej z uśmiechem:

 

– Zdaje mi się, Miriam, że ci już jest daleko lepiej. Lekarz twój musiał ci zadać jakieś cudowne lekarstwo!

 

– Rzeczywiście, najdroższa pani.

 

Fabiola była tym nazwaniem widocznie zmartwiona i chyląc się ku chorej, rzekła słodko:

 

– Och, nie nazywaj mię panią, błagam cię! Jeśli kto kogo, to ja ciebie tak nazywać powinnam. Lecz istotnie panią twoją już nie jestem; com od dawna zamierzyła, przyszło teraz do skutku: akt twego uwolnienia jest obstalowany nie jako dla wyzwolonej, lecz jako dla urodzonej (ingenua), gdyż teraz wiem, że jesteś w wolnym stanie urodzona (1).

 

Miriam spojrzeniem tylko podziękowała, aby drugi raz nie zasmucić Fabioli; i znowu w milczeniu szczęśliwe były obie.

 

Ku wieczorowi powrócił Dionizjusz i widział tak wielkie polepszenie, że nakazując nieco pożywniejszy posiłek, pozwolił więcej rozmawiać.

 

– Muszę teraz – rzekła Fabiola, gdy tylko pozostały same – dopełnić pierwszego obowiązku, za którym serce moje usycha: obowiązku wdzięczności; chciałabym znać wymowniejsze słowo, nie za życie, któreś mi uratowała, lecz za wspaniałomyślną ofiarę, którąś dla uratowania onego uczyniła, pozwól mi dodać za niezrównany przykład bohaterskiej cnoty, która jedynie czyn ten natchnęła.

 

– Fabiolo! cóżem uczyniła, jeśli nie po prostu powinność? Miałaś prawo do życia mego w daleko mniej ważnym przypadku, jak w niebezpieczeństwie życia twego – odrzekła Miriam.

 

– Zapewne – odrzekła Fabiola – tak się to wydaje tobie, wykarmionej wzniosłą nauką, której poznanie tobie winnam, że najbardziej bohaterskie czyny mogą być uważane za wypełnienie prostego obowiązku.

 

– I wtedy – rzekła Miriam – przestaje być tym, czym je nazywasz.

 

– Nie, nie – zawołała Fabiola z zapałem – nie czyń mię podłą i nikczemną we własnych oczach moich, nie dozwalając godnie oceniać i wychwalać niezrównanego przykładu bohaterskiej cnoty. Rozmyślałam dzień i noc nad czynem, którego byłam szczęśliwym świadkiem; serce moje z upragnieniem oczekiwało chwili, w której z tobą mówić mi będzie wolno, lecz i teraz nie śmiem, bo bym cię w osłabieniu twoim zmęczyła mową moją z przepełnionego serca. Szlachetny był ten czyn i wielki nad wszelkie pochwały, a wiem, że pochwał nie potrzebujesz.

 

Miriam, która się teraz podniosła, siadając na łożu, ujęła w ręce swoje obie ręce Fabioli i obracając się ku niej, miłym i słodkim głosem, lecz żarliwie przemówiła:

 

– Dobra i miła pani! racz mię posłuchać. Nie aby poniżać to, co w dobroci swojej cenić ci się podoba, lecz aby cię nauczyć, jak daleko jeszcze jesteśmy od tego, co uczynione być może; pozwól mi opisać tobie podobny przykład, lecz w którym wszakże wszystko przeciwnie odbywa się. Wystaw sobie, iż jakiś niewolnik podły, niewdzięczny buntuje się przeciw najsłodszemu i najłaskawszemu z panów, miecz wisi nad głową jego; nie z rąk mordercy, lecz z rozkazu sędziego najsprawiedliwszego. Jakżebyś nazwała czyny i jakbyś oceniła cnotę tego pana, gdyby z czystej miłości i w celu uratowania nieszczęsnego człowieka, oddał głowę swoją pod miecz, a poprzednio ciało swoje pod hańbiące rózgi i zostawił w testamencie, że niewolnika czyni spadkobiercą wszystkich bogactw i tytułów swoich, i że pragnie, aby był uważany za brata swego najukochańszego.

 

– O Miriam, Miriam! przedstawiłaś obraz zbyt wzniosły, aby można tyle cnoty przypuszczać w człowieku. Nie zaćmiłaś blasku własnego czynu twego, gdyż ja mówiłam o ludzkiej cnocie. Czyn, któryś opisała, wymagałby, gdyby być mogło, boskiej cnoty!

 

Miriam przycisnęła złożoną rękę do piersi, wlepiła w zadziwioną twarz Fabioli oczy pełne niebiańskiego natchnienia, i słodko i uroczyście odrzekła:

 

– I Jezus Chrystus, który to wszystko dla człowieka uczynił, był istotnie Bogiem!

 

Fabiola zakryła oblicze rękami i przez długi czas milczała. Miriam modliła się gorąco w sercu swoim.

 

– Miriam! dziękuję ci z głębi duszy – rzekła nareszcie Fabiola – dopełniłaś obietnicy prowadzenia mię. Od jakiegoś czasu obawiałam się, żeś ty może nie jest jak Sebastian i Agnieszka chrześcijanką, lecz to być nie mogło. Teraz powiedz mi, czy te uroczyste, lecz słodkie słowa, któreś dopiero wymówiła i które utkwiły w sercu moim tak głęboko, jak ułamek złota, który rzucony na powierzchnię spokojnego oceanu, zatapia się w głębiach jego; powiedz, czy te słowa są tylko częścią chrześcijańskiego systemu, czy jego główną zasadą?

 

– Z prostego porównania, droga Fabiolo, twój potężny umysł jednym skokiem pochwycił główny klucz całej naszej nauki. Bystrość twego niepospolitego pojęcia zebrała i skupiła w jedną myśl najżywotniejsze i najwydatniejsze nauki Chrystusowe. Wysączyłaś z nich samą najdoskonalszą esencję: że człowiek, Boskie stworzenie i Boski poddany, zbuntował się przeciw Panu swemu, że najwyższa sprawiedliwość skazała go i ścigała, że ten sam Pan przyjął na siebie postać poddanego i był człowiekiem; że pod tą postacią cierpiał rózgi, policzki, urągania i haniebną śmierć na krzyżu. Ukrzyżowanym chciał być jak Go tutaj nazywają, i tym sposobem wykupił człowieka od kary i dał mu udział we własnych swoich bogactwach i królestwie. Wszystko to w kilku słowach wyraziłam. A ty, Fabiolo, na prawdziwą trafiłaś konkluzję. Bóg tylko mógł dokonać tak Boskiego czynu. Tak jest, godnym jest tylko Boga sprawiedliwego spełnić dzieło odkupienia.

 

Fabiola znowu w milczeniu myślom swoim wzniosły bieg dawszy, zapytała nieśmiało:

 

– I czy o tym wspominałaś w Kampanii, mówiąc o Bogu, który jedynie jest ofiarą godną Boga?

 

– Tak jest, lecz odnosiło się to także do dalszego ciągu ofiary, która trwa i w naszych dniach przez cudowną łaskę wszechmocnej miłości. O tym wszakże teraz mówić nie mogę.

 

Fabiola znowu mówić zaczęła:

 

– W każdej chwili widzę, jak wszystko, coś mi kiedykolwiek mówiła, zgadza się i odnosi jedno do drugiego, jak gałązki jednej rośliny wszystkie jedne z drugich wyrastają. Myślałam, że kwitną te rozliczne gałązki twej nauki pięknym jedynie kwieciem wdzięcznej teorii, lecz dowiodłaś mi postępowaniem swoim, że kwiaty te dojrzewają na słodkie i trwałe owoce. W nauce, którą teraz wyłożyłaś o odkupieniu, zdaje mi się, że poznaję szlachetną łodygę, z której wszystkie te gałązki i owoce pochodzą. Bo któżby chciał uczynić dla drugiego mniejszą nawet ofiarę od tej, którą Bóg dla nas uczynił? Lecz, Miriam! musi być głęboki, niewidzialny korzeń, z którego wszystko to wyrasta, może za daleko, za głęboko dla oczu naszego rozumu, może wszelkim ludzkim usiłowaniom niedostępny; lecz jeśli śmiem powiedzieć, może łatwy do pojęcia dla ufającego umysłu. Jeśli w mej teraźniejszej niewiadomości mogę się ośmielić dalej mówić, powiedziałabym, że musi być dość rozrośnięty, aby całą zająć przyrodę; dość bogaty, aby zapełnić świat stworzony ze wszystkim, co się w nim znajduje dobrego i doskonałego; dość silny, aby dźwigać wzrost waszego olbrzymiego drzewa, póki wierzchołek nie wzniesie się nad gwiazdy, a gałęzie nie rozłożą się ponad całą ziemią naszą. Tym korzeniem wszechrzeczy, śmiem się zapytać, czy nie jest ten sam Bóg, którego się bałam, gdyś mi o Nim mówiła jako o filozofie, ucząc, że jest wszędzie obecnym i wszystko widzącym sędzią; lecz którego pewna jestem, że mię nauczysz kochać, gdy jako chrześcijanka, dasz mi w Nim poznać korzeń i początek nieskończonej miłości i dobroci. Lecz bez przypuszczenia głębokiej, nieznanej mi tajemnicy w naturze Boga, nie mogłabym pojąć tej dziwnej nauki o odkupieniu człowieka.

 

– Fabiolo! – odrzekła Miriam – uczeńsi nauczyciele ode mnie przedsięwezmą nauczanie tak zdolnej i przenikliwej osoby. Lecz czy będziesz mi wierzyła, jeżeli spróbuję dać ci jakie słabe objaśnienie?

 

– Miriam! – odrzekła Fabiola z mocnym naciskiem – kto chciał umierać za mnie, zapewne mnie nie oszuka.

 

– A teraz – rzekła chora z uśmiechem – znowu trafiłaś na wielką zasadę wiary. Spróbuję więc opowiedzieć ci coś z tego, co nauczał Jezus Chrystus, który prawdziwie za nas umarł, a wierzyć będziesz słowu memu, jako słowu wiernego świadka, a przyjmiesz słowo Jego, jako słowo nieomylnego Boga.

 

Fabiola schyliła głowę i słuchała pokornie; długo szanowała Syrę, jako nauczycielkę wysokiej mądrości, czerpanej z nieznanej szkoły, a teraz czciła ją jak anioła, który dla niej otworzy szluzy wiecznego oceanu bezdennej mądrości, spływającego w szczupłej mierze na ziemię z przepełnionych a zamkniętych stawideł.

 

Miriam wyłożyła z prostotą dogmat katolickiej nauki o Trójcy Świętej, potem opisała upadek człowieka, rozwinęła tajemnicę wcielenia, opowiadając słowami św. Jana istotę Słowa przedwiecznego, które stało się Ciałem i zamieszkało między ludźmi.

 

Często przerywały mowę Syry mimowolne wyrazy podziwienia lub potwierdzenia z ust uczennicy, powątpiewania zaś lub rozumowania ani jeden wyraz nie dał się słyszeć. Filozofia ustąpiła miejsca religii, hardość powolności i niedowiarstwo wierze.

 

Lecz jeszcze cień smutku ciążył na sercu Fabioli. Miriam, czytając w jej twarzy zapytała o przyczynę.

 

– Nie śmiem mówić – odpowiedziała. – Lecz to wszystko jest tak piękne, tak Boskie, że na tym, zdaje mi się koniecznie kończyć się jeszcze nie może. Słowo (co za piękne imię!) wyraz miłości Bożej, objawienie Jego mądrości i potęgi, samo tchnienie Jego życia, dające życie, to jest Jego samego; On sam staje się ciałem. Jakie ciało przyjmuje na się? Czy ma przybrać na siebie zwleczoną brudną szatę skalanej ludzkości, lub czy nowe człowieczeństwo ma być stworzone umyślnie dla Niego? Czy ma zająć miejsce w podwójnej genealogii, z ojca i matki przyjmując tym sposobem w siebie od grzechu pierworodnego dwiema drogami przypływające zepsucie, lub czy znajdzie się na ziemi człowiek dość śmiały i wielki, aby nazwać się ojcem jego.

 

– Bynajmniej – odrzekła słodko Miriam – lecz znajdzie się niewiasta dość święta i dość pokorna, aby była godną nazwać się matką Jego! Około 800 lat przed przyjściem Syna Bożego na świat, mówił prorok i słowa swoje zapisał, i pismo złożył w ręce żydów, nieprzebłaganych Chrystusa nieprzyjaciół, i te są słowa jego: "Oto dziewica ma począć i nosić Syna, a zwać się będzie Emanuelem" (2) co po hebrajsku znaczyć ma: Bóg z nami, to jest z ludźmi. To proroctwo spełniło się w poczęciu i narodzeniu Syna Bożego na ziemi.

 

– A ta niewiasta? – zapytała Fabiola z wielkim uszanowaniem.

 

– Maryja błogosławiona między niewiastami od każdego, co Syna Jej pokochał. Pod tym imieniem znać Ją będziesz. Pod tym imieniem ja Ją wzywać przywykłam. Jak zaś łatwo pojmujesz, dobrze była przygotowaną do tak wysokiego przeznaczenia przez świątobliwość i cnotę, nie jako oczyszczona, lecz jako zawrze czysta, nie jako obmyta, lecz jako zawsze niewinna, nie jako uniewinniona, lecz jako niepokalana. Napływ zepsucia, o którym mówiłaś, oparł się o tamę, przed nią usypaną z odwiecznych wyroków Boga, który nie mógł dozwolić, aby świętość mieszać się miała z grzechem. Świętość miała grzeszne ciało odkupić, grzechowi obca zupełnie zostając. Jasna, jak krew Adama, gdy tchnienie Boże rozlało ją w żyłach pierwszego człowieka; jak ciało Ewy dopiero co wydobyte z boku śpiącego Adama twórczymi dłoniami Wszechmocnego; czysta była krew i piękne ciało, z których Bóg utworzył świetne człowieczeństwo, które też Maryja dała Jezusowi. I po tym świetnym przywileju, użyczonym naszej płci, czy będziesz się dziwiła, że niewiasty, jak i twoja miła Agnieszka, chętnie obierają tę niezrównaną dziewicę za wzór życia swego, i że znajdują w Niej, tej od Boga wybranej, przykład wszelkiej cnoty; a zamiast przywiązywać się chociażby najsłodszymi więzami do jarzma ziemskich przyjaźni, starają się ulatywać, tak, jak Ona, na skrzydłach wyłącznej miłości?

 

Po chwili milczenia i lekkim posileniu się, Miriam opowiadała w krótkości historię narodzenia Zbawiciela, Jego pracowitej młodości, czynnego a pełnego cierpień życia publicznego i na koniec haniebnej męki Pańskiej. Opowiadanie często przerywane było płaczem i łkaniem chciwie słuchającej uczennicy. Na koniec nadszedł czas spoczynku, a Fabiola zapytała pokornie:

 

– Czy nie jesteś zbyt zmęczona, aby na jedno jeszcze odpowiedzieć pytanie?

 

– Nie – odpowiedziała Miriam. – Chętnie.

 

– Jaka może być nadzieja – rzekła Fabiola – dla tej, która nie może zasłonić się niewiadomością, gdyż mniemała, że umie wszystko; ani tym, że zaniedbała uczenia się, gdyż przykładała się z zapałem do wszelkich nauk i wiadomości; i wyznać musi, że gardziła tylko prawdziwą mądrością i bluźniła jej Dawcy; dla tej, która się naśmiewała z męczarni poniesionych z miłości i szydziła z śmierci okupującej wyśmianego przez nią Ukrzyżowanego.

 

Potok łez przerwał jej mowę.

 

Miriam czekała, aby zbawczy deszcz zastąpiła słodsza rosa, serce gojąca; i wtedy uspakajającymi słowami mówiła, jak następuje:

 

– Za czasów ziemskiego żywota Zbawiciela żyła kobieta, nosząca to samo imię, co jej najczystsza matka; lecz grzeszyła jawnie, haniebnie, i w sposób, jakeś się ty, Fabiolo, zawsze grzeszyć brzydziła. Poznała się, nie wiemy jakim sposobem, ze Zbawicielem swoim, a zaraz w tajemnicy serca swego ukochała gorąco Jego miłą i łaskawą poufałość z grzesznikami i dziwne pobłażanie i przebaczanie upadłym. Kochała i kochała coraz bardziej, i zapominając o sobie, myślała tylko, jakim sposobem mogłaby okazać Mu swą miłość, tak, aby ta jej miłość przyniosła chwałę jakąkolwiek Panu, a zawstydzenie jakiekolwiek jej samej. Udała się do domu bogatego człowieka, gdzie zwykle grzeczności namaszczenia w duchu gościnności oddawane, nie były oddane Boskiemu gościowi; do domu, mówię, wyniosłego człowieka, który też wzgardził w zarozumieniu serca swojego jawnogrzesznicą. Oddała hołd Temu, którego kochała, Bogu samemu, którego On od bogacza nie odebrał, a za to wyśmianą była, jak się też tego spodziewała.

 

– Jak ona to uczyniła, Miriam?

 

– Uklękła u stóp Jego, gdy siedział u stołu, oblała nogi potokiem łez, otarła bogatym włosem, ucałowała gorąco i namaściła drogim pachnidłem.

 

– I jakiż tego był skutek?

 

– Obronił ją Jezus od potępiających szyderstw gospodarza, i powiedział, że wiele jej odpuszczone jest, bo wiele ma miłości; i odesłał z najsłodszą pociechą.

 

– A co się z nią stało?

 

– Gdy na Kalwarii Ukrzyżowany wisiał, dwie niewiasty miały przywilej stać nieodstępnie pod krzyżem; Maryja bez zmazy i Maria pokutnica, aby pokazać, jak niezmazana i pokutująca miłość mogą stać w parze przy Tym, który powiedział, że nie przyszedł wezwać sprawiedliwych, lecz grzeszników do pokuty.

 

Na tym zakończyła się rozmowa tej nocy. Miriam zmęczona wysileniem, wkrótce spokojnie usnęła. Fabiola siedziała przy jej boku z sercem przepełnionym tym opowiadaniem o miłości. Rozmyślała nad nim i coraz lepiej widziała cudowny związek w świętej budowie nauki Chrystusowej. Jeśli Miriam gotowa była umierać za nią, naśladując miłość Zbawiciela, teraz wiedziała Fabiola, dlaczego zarówno gotowa była przebaczać, gdy jej poganka lekkomyślnie krzywdę wyrządziła. Każdy chrześcijanin (uczuła ona to teraz) powinien być odbiciem i żywym obrazem Pana swego; a ta, która tak spokojnie na łożu jej spała, niezawodnie wierną była wzorowi swemu i godnie Pana przedstawiać jej mogła.

 

Gdy po jakimś czasie Miriam przebudziła się, ujrzała panią swoją (akt uwolnienia nie był jeszcze spisany) leżącą u nóg jej, na których wśród łez zasnęła. Miriam pojęła od razu całe znaczenie i zasługę dobrowolnego upokorzenia, i nie ruszając się, całym sercem podziękowała Bogu, że ofiarę jej przyjąć raczył.

 

Fabiola obudziwszy się zsunęła się znowu na swoje posłanie, jak mniemała, niepostrzeżona. Nie bez ostrego bólu spełniła Fabiola po raz pierwszy ten czyn dobrowolnego upokorzenia i poniżenia; lecz skruszywszy odważnie starą pogańską dumę, po raz pierwszy uczuła, że ma nowe, chrześcijańskie serce.

 

–––––––––––

 

 

Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom II. Łomża 1936, ss. 420-430.

(Przypisy z wydania trzeciego w języku polskim z 1914 r.).

 

Przypisy:

(1) Osoby wyzwolone z niewoli, zatrzymały nazwę wyzwoleńca, lub wyzwolonej (libertus, liberta), od osoby, do której należały, jak np. wyzwoleniec "Augusta". Jeżeli zaś były w wolnym stanie urodzone, z przypadkowej niewoli uwalniane bywały jako ingenuus, ingenua.

 

(2) Izajasz VII, 14.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMX, Kraków 2010

Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.

FABIOLA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: