F A B I O L A

 

POWIEŚĆ

 

Z CZASÓW PRZEŚLADOWANIA

CHRZEŚCIJAN W ROKU 302

 

KARDYNAŁ M. WISEMAN

 

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

 

Chwile rozejmu

––––

 

ROZDZIAŁ VII.

 

Bogata i biedna

 

Podczas ostatniej części powyższej rozmo­wy Fabiusz był prawie zupełnie zatopiony w myślach, dumając nad skrytością Agnieszki. Jakże ona głęboką tajemnicę zachowała! Lecz kto może być tym szczęśliwym panem jej ser­ca? Myślał o wielu, a co do żadnego nie mógł być pewnym. Podarowanie kosztownych klej­notów najbardziej go w kłopot wprowadzało. Nie wiedział o żadnym młodym Rzymianinie, któryby takie niezwykłe klejnoty posiadał, a zwiedzając co dzień najbardziej uczęszczane sklepy, byłby słyszał o zamówieniu niezwy­czajnym. Nagle wpadł na trafny domysł, że Fulwiusz, który co dzień okrywał się nowymi jubilerskimi wyrobami, z dala przywiezionymi, jest jedyną osobą, która byłaby w stanie obsypać Agnieszkę takimi darami. Dalej zauważył spojrzenia pięknego cudzoziemca, ukradkiem zwracane ku ślicznej panience, i upewniał się coraz bardziej w tym mniema­niu, że Fulwiusz w Agnieszce gorąco rozmiło­wany. Raz przypuściwszy trafność domysłu swego, postanowił popierać życzenia obojga młodych ludzi, a Fabiolę zadziwić wkrótce swoją przenikliwością.

 

* * *

 

Gdy Syra zbroczona krwią pokazała się Eufrozynie, dobroduszna mamka przelękła się widoku bolesnej rany i głos pożałowania wyr­wał się z jej piersi. Lecz dowiedziawszy się, kto zadał tę ranę, serce przywiązanej sługi ważyć się poczęło między wprost przeciwnymi uczuciami.

 

– Biedna dziewczyno – rzekła, najprzód myjąc, a potem obwiązując ranę – straszne to cięcie! Czymżeś na taką karę zasłużyła? Jak cię musiało boleć, biedna Syro! Lecz jakże złą musiałaś być, aby na siebie ściągnąć po­dobny cios! Okrutna rana, a przecie zadana przez najłagodniejszą i najlepszą panią. Mu­sisz byś osłabiona utratą krwi? Wypij ten kordiał, aby się pokrzepić. Bez wątpienia zmu­szoną była sprawiedliwa nasza pani ukarać cię w ten sposób.

 

– Tak jest – odrzekła Syra – to moja zu­pełnie wina; nie powinnam była sprzeczać się z panią moją.

 

– Sprzeczać się! sprzeczać! O bogi! Słyszałże kto, aby niewolnica z panią swoją się sprzeczała, i to z panią tak uczoną! Wszak­że Kalpurniusz sam nie śmiałby się z nią sprze­czać. Nie dziw w istocie, że była tak podnie­cona, iż cię skaleczyła. Lecz trzeba to zataić; nie trzeba, aby wiedziano, żeś się tak źle sprawiła. Czy nie masz ładnej szarfy lub chustki, którą byśmy mogli zarzucić na rękę od niech­cenia, aby pokryć wszystko? Twoje towarzy­szki mają dużo takich szarf darowanych lub kupionych; lecz ty nie zdajesz się dbać o te ładne rzeczy. Poszukajmy.

 

I poszła do sypialni niewolnic, która była obok jej własnego pokoju, otworzyła skrzynkę Syry i przerzuciwszy nieliczne manatki, wy­ciągnęła ze spodu kwadratową chustkę z naj­bogatszej materii, ślicznie haftowaną i nawet perłami wyszywaną.

 

Syra zarumieniła się mocno i prosiła, aby ją nie zmuszano do noszenia tak niestosowne­go stroju, szczególniej, te to pamiątka lepszych czasów, starannie od dawna przechowywana. Lecz Eufrozyna, chcąc ukryć winę swej pani, była nieubłaganą, i bogatą chustkę zgrabnie zarzuciła na ranną rękę Syry.

 

Po skończonym opatrunku Syra udała się do małego pokoiku naprzeciwko mieszkania odźwiernego, gdzie starsze niewolnice mogły się widywać z przyjaciółmi. Trzymała w rę­ku koszyk obrusem nakryty. Gdy tylko sta­nęła we drzwiach, wesołe kroki dały się sły­szeć w pokoju. Była to dziewczyna szesnasto lub siedemnastoletnia, w ubraniu ubogim, ale czystym i porządnym. Wybiegła naprzeciwko Syry i zarzuciła obie ręce na szyję z tak we­sołą twarzą i serdeczną czułością, że przypatrując się temu spotkaniu, trudno by się domy­ślić, że oczy tej dziewczyny nigdy otaczające­go świata nie widziały.

 

– Siadaj, droga Cecylio – rzekła Syra wdzięcznym głosem, prowadząc ją do krzesła – dzisiaj przynoszę ci niezwykłą wieczerzę; ura­czysz się wspaniale.

 

– Co dzień jestem uraczoną przez ciebie.

 

– Nie co dzień, lecz dzisiaj pani moja ła­skawie przysłała mi delikatną potrawę ze swe­go stołu i przyniosłam ją tu dla ciebie.

 

– Jeżeli to nazywasz dobrocią z jej strony, to o ileż jest większą z twojej, siostro! Ale czemuż ma być dla mnie ta potrawa, kiedy była tobie przeznaczoną?

 

– Dlatego, że większa dla mnie przyjem­ność uraczyć cię, czym mogę, aniżeli samej używać łakoci.

 

– Nie, droga Syro, nie; tak być nie może. Bóg chciał, abym była ubogą, i ja muszę wolę Jego spełniać. Nie wolno mi pożywać potraw wykwintnych, ani nosić sukien bogatych, do­póki mieć mogę ubogie pożywienie i odzież. Lubię dzielić z tobą twoje pulmentum (zupa), które mi jest dane z miłosierdzia i przez isto­tę równie ubogą, jak i ja sama. Masz w mo­jej osobie zasługę dobrego uczynku; a dla mnie ta zostaje pociecha, że jestem tak, jak daw­niej, biednym, ślepym, Bożym stworzeniem. Zdaje mi się, że mię taką więcej Bóg kocha, niż gdybym się żywiła wykwintnym jadłem. Wolałabym pod drzwiami klęczeć z Łazarzem, niż siedzieć u stołu z bogaczem.

 

– O ileż lepszą i rozsądniejszą jesteś ode mnie, kochane dziecko! Niechże tak będzie, jak ty chcesz. Zaniosę potrawę towarzyszkom moim, a stawiam tu przed tobą zwykłe skrom­ne pożywienie.

 

– Dzięki ci, dzięki, droga siostro; pocze­kam na ciebie.

 

Syra udała się do pokoju niewolnic i po­stawiła przed zazdrosnymi i łakomymi towa­rzyszkami srebrną misę. Ponieważ pani da­wała im czasem ten dowód łaskawości, nie zdziwiły się i tym razem. Lecz biedna sługa wstydziła się przed towarzyszkami bogatej chustki, na ręku zarzuconej, zdjęła ją więc przed wejściem do pokoju, a potem, nie chcąc się sprzeciwiać Eufrozynie, włożyła ją jak mogła najlepiej jedną ręką. Syra była już na dolnym podwórzu, wracając do ślepej przyja­ciółki, gdy zobaczyła jednego z dostojnych go­ści domu, zmierzającego ku drzwiom z nieza­dowolonym obliczem, schowała się więc za ko­lumnę, aby uniknąć często się zdarzających grubiańskich zaczepek. Był to Fulwiusz; na ten widok serce jej zaczęło bić gwałtownie, dreszcz przebiegł po całym ciele, a pot wystą­pił na czoło. Oczy, szeroko otwarte, zdawały się ulegać oczarowaniu, jak ptak pod wejrzeniem węża. Podniosła nareszcie rękę do czo­ła i przeżegnawszy się znakiem krzyża, wyr­wała się spod czaru. Uciekła natychmiast niespostrzeżona i zaledwie dostała się bez szmeru za firankę, zasłaniającą schody, gdy Fulwiusz ze spuszczonymi oczyma doszedł do miejsca, w którym ona pierwej stała. Odsko­czył w tył, jakby przerażony czymś na ziemi leżącym. Po chwili uspokoiwszy się nieco, spojrzał wokoło siebie, czy nie ma kogo. Żadne oko nie widziało go w tym momencie, prócz oka, przed którym się ukrywał, a które czy­tało w jego przewrotnym sercu. Spojrzał zno­wu na straszny dla siebie przedmiot i chciał go podnieść; lecz ręka bez władzy opadła. Na­gle usłyszał zbliżające się kroki, a poznawszy rycerski chód Sebastiana, raptownie podniósł z ziemi kosztowną chustkę, która się była ze­śliznęła z ręki Syry. Trząsł się chowając ją, a gdy na domiar okropności dostrzegł kroplę świeżej krwi, która przez opatrunek przesiąkła, zatoczył się jak pijany ku drzwiom i popędził do swego domu.

 

Pobladły, wpadł do swego pokoju, odpy­chając nadskakujących niewolników. Skinie­niem ręki dał znak wiernemu słudze, aby szedł za nim i drzwi zaryglował. Przy migocącym świetle lampy rzucił Fulwiusz w milczeniu na stół haftowaną chustkę, wskazując na kroplę krwi. Ponury sługa nic nie powiedział; ale widoczne było jego zatrwożenie się, podczas gdy siność śmiertelna pokrywała oblicze Fulwiusza.

 

– Chustka ta sama bez wątpienia – prze­mówił na koniec sługa obcym językiem – ale ona z pewnością nie żyje.

 

– Czyś zupełnie pewien, Eurotasie? – za­pytał pan, wlepiwszy w sługę przenikliwe oczy.

 

– O tyle pewnym, o ile człowiek może być pewnym tego, czego na własne oczy nie widział. Gdzieś znalazł tę chustkę? I skąd ta krew?

 

– Wszystko opowiem ci jutro; dziś wieczór jestem zbyt wyczerpany. Co do tych plam, które były świeże, gdym znalazł chustkę, nie wiem, skąd by mogły pochodzić, jeżeli nie są one zwiastunem zemsty, albo raczej zemstą samą, tak dziką, jaką tylko Furie wymyślić mogły; ta krew nie była przelaną teraz.

 

– Cicho, cicho! Nie czas sobie teraz wró­żyć i marzyć. Czy widział kto, jakeś pod­niósł tę... rzecz?

 

– Nikt, pewny tego jestem.

 

– A więc możemy być spokojni; lepiej, że jest w naszych rękach, niż w innych. Spoczy­nek nocny przyniesie nam dobrą radę.

 

– Słusznie mówisz, Euorotasie, ale śpij tej nocy w moim pokoju.

 

Obydwaj rzucili się na łoża: Fulwiusz na łoże ozdobne i bogate, a Eurotas na niski tap­czan. Wsparty na łokciu, długo przy świetle lampy czuwał sługa ponurym, ale troskliwym okiem nad niespokojnym snem młodzieńca, bę­dąc jakby stróżem i złym jego duchem zara­zem. Fulwiusz wzdrygał się i jęczał, męczony snem okropnym. Naprzód widział przed sobą piękne miasto w dalekim kraju, nad zieloną, srebrem połyskującą rzeką. Na tej rzece ko­łysał się okręt, podnoszący kotwicę, na pokła­dzie postać jakaś powiewała ku niemu na pożegnanie chustką haftowaną. Scena się zmie­nia: okręt płynie wśród morza, miotany wściek­łą burzą, a na szczycie masztu błyszczy ta sa­ma chustka, jak ognista chorągiew, wiatrem po­ruszana. Okręt rozbija się o skałę i wszyscy ze straszliwym krzykiem toną w otchłani. Lecz maszt stoi jeszcze wśród bałwanów z jasną nietkniętą flagą. Z pośród morskich ptaków, krzyczących wokoło, unosi się postać z po­chodnią w ręku o czarnych skrzydłach; w prze­locie zrywa z masztu chustkę, a z gniewem roztaczając flagę, staje przed Fulwiuszem. Na fladze wyczytuje Fulwiusz ognistymi literami napisane: nemesis (zemsta).

 

* * *

 

Gdy Syra usłyszała drzwi, zamykające się za Fulwiuszem, zatrzymała się na chwilkę, aby przyjść do siebie, i pokrzepiwszy serce krót­ką modlitwą, powróciła do ślepej przyjaciółki. Cecylia skończyła skromną wieczerzę i cierpliwie czekała na powrót niewolnicy. Syra, wró­ciwszy, rozpoczęła zwykłe obrządki, należne przyjaźni i gościnności; przyniosła wody, umyła dziewczyny ręce i nogi, stosownie do zwycza­ju chrześcijan, uczesała i splotła włosy jej, a chociaż nie o wiele starsza, tak czule spo­glądała na przyjaciółkę, krzątając się około niej, tak słodko do niej mówiła, że była podobniejsza do matki z dzieckiem własnym, ani­żeli do niewolnicy z żebraczką. A ta żebraczka także zdawała się tak szczęśliwą i roz­mawiała wesoło, mówiła tak piękne rzeczy, że Syra nie śpieszyła z czynnością swoją, aby dłużej słuchać i patrzeć na nią.

 

W tej chwili Agnieszka przyszła, jak zapo­wiedziała, rozmówić się z Syrą, a Fabiola od­prowadziła ją aż do drzwi. Lecz gdy powoli podniosła zasłonę i rzuciła okiem na obie dziew­czyny, dała znak Fabioli, aby się przypatrzyła wraz z nią, zalecając tylko milczenie. Ciemna dziewczyna siedziała naprzeciwko, a obok niej Syra, nie domyślając się, że są przedmiotem obserwacji. Serce Fabioli zmiękło; nigdy do­tąd nie przyszło jej na myśl, aby istniała na świecie bezinteresowna miłość pomiędzy niespokrewnionymi i miłosierdzie, słowo uczucie nieznane u Greków i Rzymian. Fabiola od­stąpiła zwolna ze łzą w oku i odchodząc, rzekła do Agnieszki:

 

– Muszę odejść; ta dziewczyna, jak wiesz, dowiodła mi dziś, że niewolnica może mieć rozum; teraz pokazuje mi, że może mieć i ser­ce. Zdziwiłam się parę godzin temu, gdyś mnie zapytała, czy nie kocham niewolnicy. Te­raz mi się zdaje, żebym mogła kochać Syrę. Żal mi po części, żem przystała na rozłącze­nie się z nią.

 

Gdy się Fabiola oddaliła, Agnieszka weszła do pokoju i śmiejąc się, rzekła:

 

– Tak to, Cecylio! odkryłam nareszcie twoją tajemnicę. Więc to ta przyjaciółka, któ­rej udzielane ci pożywienie, jak zawsze mó­wisz, o tyle lepsze od mego, że nigdy w moim domu nie chcesz przyjąć posiłku. Wprawdzie, jeśli potrawy nie lepsze, to muszę przyznać, żeś trafiła na daleko lepszą gospodynię.

 

– O, nie mów tego, miła Pani – odrzekła ociemniała – zaręczam ci, że właśnie jedzenie jest lepsze. Ty masz pełno sposobności czy­nienia dobrze, a biedna niewolnica tylko wten­czas, gdy spotka stworzenie jeszcze biedniej­sze i bardziej opuszczone, niż ona sama. Ta myśl czyni pożywienie przez nią podane bez porównania lepszym od twego.

 

– Sprawiedliwie mówisz – rzekła Agniesz­ka – i szczęśliwa jestem, że cię tu zastaję, abyś usłyszała dobre wiadomości, jakie przy­noszę dla Syry. Ciebie także uszczęśliwią. Fabiola przystała na to, abym była twoją panią, Syro, i abym cię z sobą wzięła. Jutro już będziesz wolną i moją drogą siostrą.

 

Cecylia klasnęła radośnie w ręce i, rzucając się na szyję Syry, zawołała:

 

– O, jak to dobrze! Jak szczęśliwą bę­dziesz teraz, droga Syro!

 

Lecz Syra zmieszała się bardzo i odpowie­działa drżącym głosem:

 

– O dobra i miła pani, jakaż to łaska z twej strony zajmować się taką istotą, jak ja? Lecz wybacz mi, jeśli cię śmiem błagać, abyś mi dozwoliła zostać tym, czym jestem; zape­wniam cię, droga Cecylio, że mi tu bardzo dobrze.

 

– Lecz dlaczego pragniesz tu pozostać? – zapytała Agnieszka.

 

– Dlatego – odrzekła Syra – że najdosko­nalej jest być wierną Bogu i stanowi, do ja­kiego nas powołał. Przyznaję, żem się nie urodziła w teraźniejszym moim stanie, lecz z cudzej woli się w nim znajduję.

 

Płacz przerwał jej mowę na chwilkę, a po­tem mówiła dalej:

 

– Lecz tym oczywiściej przekonywam się, że Bóg chce, abym Mu w tym powołaniu słu­żyła. Jakże mam pragnąć zmiany?

 

– A więc dobrze – rzekła Agnieszka z większą jeszcze żywością – możemy się co ­do tego ułożyć. Nie uwolnię cię i zostaniesz moją niewolnicą. Tak będzie zupełnie to samo.

 

– Nie, nie – odrzekła Syra z uśmiechem – tak być nie może. Nauki naszego wielkiego Apostoła tak nam mówią: Sługi, bądźcie z naj­większą bojaźnią poddani woli panów waszych, nie tylko tym, co są dobrzy i łaskawi, ale i tym, którym trudno dogodzić. Nie twierdzę, aby moja pani miała do tych ostatnich należeć; ale ty, łaskawa pani Agnieszko, jesteś zbyt dobra i pobłażająca dla mnie. Żyjąc z to­bą, jakiż by był mój krzyż? Nie wiesz, pani, jak hardą i upartą jestem z natury, i nie by­łabym spokojną o siebie, nie cierpiąc pewnych przykrości i upokorzeń.

 

Agnieszka słuchała jej ze wzruszeniem, lecz bardziej niż kiedykolwiek, pragnęła posiadać taki skarb cnót i rzekła:

 

– Widzę, Syro, że żadna pobudka, ściąga­jąca się do twego własnego dobra, nie zdoła cię poruszyć; muszę więc użyć samolubniejszych sposobów. Pragnę cię mieć przy sobie, aby za twoimi radami i przykładem postępo­wać w doskonałości. Takiej prośby nie mo­żesz odrzucić.

 

– Samolubną – odrzekła Syra – nie możesz być. A zatem, co się tyczy twej prośby, od­wołuję się do ciebie samej. Znasz i kochasz Fabiolę. Jaka to szlachetna dusza, jaki rozum i wykształcenie, gdyby tylko te wysokie przy­mioty Bóg światłem prawdy oświecić raczył! A jakże starannie przechowuje w sobie tę per­łę cnót wszystkich, którą my tylko umiemy oce­niać. Jak wielką chrześcijanką mogłaby być!

 

– Mów, mów, droga Syro – z zapałem zawo­łała Agnieszka – czy masz nadzieję?

 

– Modlę się o to dzień i noc; to moja je­dyna myśl, cel i przedmiot życia mego. Będę próbowała zdobyć ją cierpliwością, uległością, a nawet tak niezwykłymi rozmowami, jak dzi­siejsza była. A jeśli wszystkie sposoby się wyczerpią, pozostanie mi jeszcze jeden.

 

– Jaki sposób? – zapytały obydwie.

 

– Oddać życie własne za jej nawrócenie. Wiem, że biedna niewolnica jak ja, nie bardzo może spodziewać się męczeństwa. Wszakże mówią, że sroższe prześladowanie się zbliża, które może nie pogardzi tak małą ofiarą. Lecz niechaj się dzieje podług upodobania Bożego, moje życie za jej duszę jest w Jego rękach. Ale najdroższa, najlepsza pani – zawołała ze łza­mi, padając na kolana przed Agnieszką – nie chciej stanąć pomiędzy mną a upragnioną na­grodą.

 

– Zwyciężyłaś, siostro Syro; och! nigdy mię już panią nie nazywaj – rzekła Agnieszka – zo­stań na swoim miejscu, bo tak uzbrojona cno­ta musi zwyciężyć. Zbyt ona wzniosła dla tak małego i niegodnego otoczenia, jak mój dom.

 

– A ja powiadam – dodała Cecylia z naj­większą powagą – że Syra ma na sumieniu dzi­siaj bardzo niedobrą rzecz, powiedziała dziś wieczór wielką nieprawdę.

 

– Cóż takiego, moja oskarżycielko? – śmie­jąc się zapytała Syra.

 

– Powiedziałaś, że jestem rozsądniejsza i lepsza od ciebie dlatego, żem nie chciała jeść mdłych łakoci, które by łakomstwu dogodziły na chwilkę z uszczerbkiem cnoty wstrzemięźliwo­ści; a ty poświęcasz wolność, szczęście, wolne wyznanie wiary, i chcesz oddać życie nawet dla zbawienia osoby, która cię gnębi i męczy. O! jakżeś mogła to mówić!

 

Służący przyszedł powiedzieć w tej chwili, że lektyka Agnieszki czeka u drzwi, i kto by był widział czułe pożegnanie trzech przyjació­łek, to jest bogatej pani, niewolnicy i żebraczki, byłby słusznie zawołał, jak już nieraz zawoła­no: "Patrzcie, jak ci chrześcijanie się kochają!".

 

 

Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom I. Łomża 1936, ss. 46-56.

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2007

Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.

FABIOLA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: