POSTĘP DUSZY

CZYLI

WZROST W ŚWIĘTOŚCI

 

O. FRYDERYK WILLIAM FABER

 

ROZDZIAŁ XXIV

 

Roztargnienia oraz środki zaradcze

 

Przyjmuje się na ogół, że cztery są główne przeszkody modlitwy: roztargnienia, skrupuły, oschłości i opuszczenia. O skrupułach już mówiliśmy; jeśli zaś chodzi o oschłości i opuszczenia, to dostatecznie dla naszych czytelników omówiliśmy ten przedmiot, pisząc o pozbawieniu, zawieszeniu lub opóźnieniu łask duchownych.

 

Pozostaje nam jeszcze pomówić o roztargnieniach, jednym z najuporczywszych i najprzykrzejszych szkopułów na drodze życia duchownego. Są one przykre, gdyż wysuszają wszystko, co mogło być słodkiego, przyjemnego i łatwego w pobożności; są uporczywe, gdyż stanowią zło wprost nie do uleczenia, które przez stosowanie lekarstw jeszcze się zaognia i pogarsza. Zdawałoby się, że jeśli co, to przede wszystkim roztargnienia są skutkiem, przez nas zawinionym, tymczasem – zdaniem moim – żadna chyba przeszkoda duchownego postępu nie bywa częściej wolna od naszej winy, aniżeli roztargnienie. Większość ich stanowi nieuniknione umartwienie; jeżeli zaś z naszej strony jest jakaś wina, to zazwyczaj będzie to nie tyle brak skupienia na modlitwie, ile raczej zniecierpliwienie się na widok zmarnowanej, zepsutej i zbezczeszczonej modlitwy.

 

Roztargnienia szczególniej, podobno, dokuczają początkującym. Składają się na nie dwa czynniki: oderwanie myśli od przedmiotu modlitwy oraz zaśmiecenie wyobraźni obcymi i niestosownymi rzeczami. Z tego pojęcia roztargnień wynika, że utrudniając w wysokim stopniu modlitwę ustną, jednak jej nie niszczą zupełnie; natomiast na modlitwę myślną działają zabójczo, gdyż trwa ona tylko tak długo, jak długo uwaga nasza jest na niej skupiona, niezależnie od tego, jak długo pozostajemy na klęczkach – co słusznie podkreśla św. Izydor i Alvarez de Paz. Nawet wówczas, gdy roztargnienia wciskają się zupełnie bez naszej winy, tracimy wedle nauki św. Tomasza, ów "posiłek duchowny", jaki czerpiemy z modlitwy. Roztargnienia można by porównać do rojów muszek w letnie wieczory; więcej nam one dokuczają swoim brzęczeniem, aniżeli kąsaniem. Wystarczy ruch dłoni, by je rozproszyć; lecz próżny triumf: natrętne owady zbijają się w jeszcze gęstsze zastępy, by dokuczliwiej brzęczeć nam w ucho swą jednostajną melodię. Biegniemy naprzód – one za nami, tylko rzadkie powietrze wysokich szczytów umartwienia oraz głęboka noc kontemplacji może nas uwolnić od tych lotnych pasożytów zmroku.

 

Przystępując do badania naszego przedmiotu, musimy się uzbroić w naukę opata Mojżesza z kolacyj Kasjana, że mianowicie, niepodobieństwem jest dla nas całkowicie uwolnić się od roztargnień, stratą czasu – o tym marzyć, a już niedorzecznością – ulegać przygnębieniu, gdy się to nie powiedzie. Rozmyślne i świadome trwanie w roztargnieniu jest, rzecz jasna, naszą winą, gdyż było w naszej mocy temu zapobiec; ale nieświadome zaprzątnięcie nimi umysłu nie obciąża sumienia naszego, ponieważ wymyka się zupełnie spod naszej władzy. Nic przeciw temu nie poradzimy, powiada opat Mojżesz, że gorzkie myśli będą się nam naprzykrzać, zdrożne – plamić, a próżne – niepokoić nas i męczyć. Pierwszy rodzaj roztargnień nazywa on piaskiem, drugi smołą, trzeci zaś słomą. Autor Traktatu o miłości Bożej, przypisanego błędnie św. Bernardowi, zdaje się również podtrzymywać zapatrywanie, któremu wyżej daliśmy wyraz, że roztargnienia towarzyszą nam aż do szczytów kontemplacji, by tam dopiero nas opuścić. Nawiązując do ofiary Abrahama, porównywa on roztargnienia z owymi młodzieńcami, którzy zostali u podnóża góry wraz z osłem, wyobrażającym ciało nasze; rozum zaś porównywa z Izaakiem, i tak parafrazuje słowa Abrahama: Wy, troski, strapienia, kłopoty, przywiązania i roztargnienia wszelkiego rodzaju, poczekajcie tu z osłem, to znaczy z ciałem, a ja z dziecięciem aż do onąd pospieszywszy, skoro uczynimy pokłon, wrócimy się do was (Rodz. 22, 5).

 

Istnieje pewnego rodzaju podobieństwo między roztargnieniami a grzechami powszednimi. Uwolnić się od nich całkowicie – niepodobna, ale jest w naszej mocy unikać ich z osobna, każdego po kolei. Kto by przeto postanowił wyleczyć się całkowicie z roztargnień, powiedziałbym mu: To ci się nie uda. Marzysz o stanie, który nawet u Świętych trwa tylko przejściowo, a jest właściwy stopniowi kontemplacji. Twoje szamotanie się tylko pogorszy twe niedomaganie, a brak powodzenia gotów cię wtrącić w zgryzoty i zniechęcenie. Wszystkie przyczyny, na które się powoływałem, zachęcając cię do spokoju wobec upadków, w jeszcze wyższym stopniu odnoszą się do roztargnień. Całkowite i ostateczne ich uleczenie graniczy z niepodobieństwem.

 

Ponieważ kusiciel wie dobrze, iż roztargnienia są nieuniknioną słabością naszej natury a zarazem najprzykrzejszą udręką ducha ludzkiego, dlatego często usiłuje zwodzić osoby duchowne, przedstawiając im zmniejszenie się roztargnień jako świadectwo ich postępu w życiu duchownym. Tym podstępem osiąga naraz kilka celów. Odwraca uwagę od rzeczywistych przywar, zwłaszcza od upadków języka i straty czasu, następnie od prawdziwych środków postępu, z których istotnie mogliby skorzystać; natomiast przykuwa ich oczy, zamiłowania i dążności do przedmiotu tak beznadziejnego, jak Syzyfowe prace czy trud Danaid w starożytnym Hadesie. Rzeczywiście, starania tych dusz przypominają legendarne owo wtaczanie głazu na pochyłe zbocze oraz napełnianie wodą beczek bez dna; w pogoni za błędnym ognikiem wolności od roztargnień, który poczytali za oznakę swego postępu, narażają się na kłopoty, wysiłki, zabiegi, zawód i przygnębienie. Żeby się uwolnić od roztargnień zupełnie, trzeba by chyba mieć całą armię w ostrym pogotowiu, a i wtedy mogłaby się zakończyć cała ta walka naszą porażką. Sułtani mogli sobie pozwolić na wycinanie janczarów, którzy się wydawali im niebezpieczni, oraz zrównywać z ziemią mogiły swych ofiar. Z naszymi roztargnieniami nie pójdzie tak łatwo.

 

Przystępując do poznania źródeł, z których płyną roztargnienia, musimy nie tracić z pamięci owych dwu czynników, któreśmy w nich wyszczególnili: odwrócenia myśli od przedmiotu modlitwy oraz zajęcia wyobraźni przez obce pojęcia i obrazy. Kierując się tym określeniem, dochodzimy do odkrycia pięciu przede wszystkim źródeł, z których czerpie swe mętne wódy ów Nil roztargnień. Tutaj należy zaliczyć: nadwerężone zdrowie, działanie Ducha Świętego, szatana, wreszcie nas samych, niewinnych lub winnych ich wywołania.

 

Przez nadwerężone zdrowie nie rozumiem zaraz obłożnej choroby, która ogranicza modlitwę chorego do strzelistych aktów miłości, cierpliwości oraz poddania się woli Bożej z okiem zwróconym stale i spokojnie na krzyż lub inne godło Męki Chrystusowej. Mam na myśli raczej ów pospolity dzisiaj stan zdrowia, odznaczający się fizycznym osłabieniem oraz skłonnością do codziennej lekkiej migreny, zwłaszcza, jeśli odczucie słabości, jak się to często zdarza, jest najsilniejsze przy rannym wstawaniu. U wielu osób dochodzi do tego, że czują się prawie niezdolne do rannego rozmyślania. W tych wypadkach wzmocnienie sił wystarczy do usunięcia roztargnień. Im większy bowiem zadajemy sobie wówczas gwałt, tym natarczywiej napastują nas roztargnienia, a wynikiem tych gwałtownych zmagań bywa zupełna niezdolność do modlitwy. W takich razach należy postępować spokojnie i z umiarkowaniem, usiłując miłośnie utrzymywać się w Boskiej obecności, wytrwale lecz bez skrupułów.

 

Chociażby się komuś wtedy zdawało, że jego modlitwa nie jest wcale modlitwą, że stanowi jeden wielki rój grzechów powszednich, – wszystko to nieprawda. Podobnie jak inne przykre następstwa choroby, tak i to niedomaganie, należy przyjmować spokojnie jako nauczkę pokory. Usposobienie to zapewni nam spokój nawet wśród najburzliwszej nawały roztargnień; natomiast gwałtowne i nieroztropne szarpanie się wprowadzi roztargnienia nawet do wewnętrznego przybytku duszy.

 

Innem źródłem roztargnień bywa działanie Ducha Świętego. Podobnie jak osoby, daleko już posunięte w życiu duchownym, bywają niekiedy w sposób nadprzyrodzony doświadczane i oczyszczane przez oschłości i opuszczenia, tak samo i dusze przebywające na niższych stopniach doskonałości oraz bardziej pospolitymi ścieżkami prowadzone, doznają przykrych roztargnień, które utwierdzają je w pobożności rzetelnej, wypalając pozostałości po grzechach i ujarzmiając przesadną miłość własną. Jednak niełatwo jest człowiekowi rozpoznać, czy dokuczające mu roztargnienie pochodzi od Boga. Możliwe, że takie rozpoznanie udaremniłoby skuteczność tej próby. W każdym razie, miło jest wiedzieć, że istnieją wypadki, w których roztargnienia stanowią doświadczenia Boże, co na ogół ma miejsce wówczas, kiedy ani ich wtargnięcia ani też trwania nie tłumaczą nam żadne inne przyczyny ani też jakakolwiek wina z naszej strony.

 

Istnieje jeszcze osobny rodzaj roztargnień nadprzyrodzonych, na który trzeba zwrócić uwagę. Dręczy nas on wtedy, gdy Duch Święty wzywa nas bądź do innego przedmiotu, bądź do wyższego stopnia modlitwy, a my przez nieświadome lub świadome nieporozumienie temu się opieramy. Tak długo będzie nas On niepokoił, dopóki nie usłuchamy wezwania, albowiem roztargnienia te mają za zadanie przywołać nas do posłuszeństwa.

 

Po trzecie, mogą pochodzić i często też pochodzą nasze roztargnienia od szatana. Jest rzeczą oczywistą, że nasza pobożność najbardziej się sprzeciwia jego królowaniu w duszy i dlatego musi stanowić przedmiot jego zajadłych napaści. Roztargnienia, z tego źródła płynące, odznaczają się przede wszystkim swoją liczebnością, po wtóre – żywością obrazów, po trzecie – zaniepokojeniem duszy w sposób niezwykły i niewspółmierny z ich przedmiotem; po czwarte – brakiem związku ze zwykłymi zajęciami naszego życia codziennego; po piąte, co wyróżnia je od naturalnych roztargnień, – swoją jednostajnością i powracaniem zawsze w tej samej, niezmienionej postaci; wreszcie po szóste – są tego rodzaju, że samo zatrzymywanie się nad nimi, łatwo może stać się grzechem. Reguera w swej Teologii mistycznej przestrzega, by wcale nie zastanawiać się nad roztargnieniami, lecz traktować je tak, jak człowiek traktuje szczekające psy, kiedy przechodzi ulicą. Przestroga ta stosuje się szczególnie do roztargnień, o których słusznie przypuszczamy, że pochodzą od szatana.

 

Przyczyną roztargnień możemy być, po czwarte, my sami i bez własnej winy wskutek czterech różnych źródeł rozproszenia, które w nas istnieją. Pierwszym z nich jest wyobraźnia, która u jednych bywa bardziej rozwinięta, niźli u drugich i okazuje się bardziej wrażliwa na podsunięte obrazy. Są na przykład ludzie, którzy nie mogą uskuteczniać tak zwanego wyobrażenia miejsca podczas rozmyślania, to znaczy, odtworzenia wyglądu rozważanej tajemnicy, ponieważ żywość odtworzonego obrazu tak dalece pochłania ich wyobraźnię, że staje się dla nich studnią roztargnień na całą godzinę modlitwy. Drugim źródłem roztargnień jest panująca w nas namiętność. Wszelkie myśli i obrazy, pozostające w pewnym z nią związku, zarażają się jej uporczywością oraz samowładczymi zapędami. Ich związek z główną wadą staje się jakby powiększającą soczewką, która nadaje tym przedmiotom wielką siłę sugestii, tak że trudno się z nich otrząsnąć. A ponieważ podczas modlitwy siłą rzeczy wszystkie inne przedmioty usuwają się w cień, przeto namiętność panująca znajduje stosunkowo większe pole do działania i tym nieodparciej narzuca myśli swe twarde okowy.

 

Trzecim źródłem roztargnień bywa tzw. ingenium vagum – wrodzona skłonność do rozpraszania się na różne przedmioty, połączona z niechęcią do rzeczy wewnętrznych. Jest ona przeciwieństwem umysłu skupionego. Brak jej powagi i stateczności. Stanowi ona pewną wadę ustrojową umysłu, analogiczną do niestateczności woli. Goni za nowościami i zmianami, za rozgłosem i poklaskiem, lubi zawsze się spieszyć i mieć dużo do roboty, by móc się żalić na nawał zajęć. Podobnie jak inne ustrojowe wady, nastręcza mnóstwo sposobności do upadków, jakkolwiek sama, będąc wrodzoną, nie jest jeszcze grzechem. Mówiąc o duchu ludzkim, powoływałem się na Scaramellego, aby wykazać, że zdarza się pewnego rodzaju usposobienie głęboko melancholiczne, które posiada zdolność skupienia się na jakimś przedmiocie w takim stopniu, iż można by je wziąć za dar nadprzyrodzony kontemplacji. Otóż ingenium vagum stanowi zjawisko wręcz odwrotne; podobnie też jak tamtemu daleko jest do zasługi, tak również to wolne jest od winy.

 

Czwartą wreszcie kopalnią roztargnień w zakresie ludzkich słabości może być niezręczność kierownictwa duchownego. Kierownicy, którzy raczej wloką penitentów swymi własnymi drogami, aniżeli nimi kierują po drogach im właściwych, muszą się stać koniecznie przyczyną ich ciągłych roztargnień, gdyż wtłaczają ich dusze w stan nierzeczywisty i wymuszony, zamiast prowadzić ich drogą natchnień Ducha Świętego. Wskutek tego stają się one rozgorączkowane, bojaźliwe, uparte, to znowu skłonne do żalów i dziwactw, raz zamknięte w sobie, raz gadatliwe, dopóki po niewielu latach takiego prowadzenia nie rozstaną się całkowicie z dążeniem do doskonałości. Modlitwa tych osób składa się w dwóch trzecich z roztargnień, jedną trzecią zaś wypełniają zuchwałe narzekania przed Bogiem na roztargnienia. Inni kierownicy sumień mają swoje ulubione metody modlenia się i nalegają na penitentów, by wszyscy tak się modlili, jak oni to czynią. Nikomu nie wolno stosować niższej metody, albowiem doskonałość wymaga według ich zdania takiego właśnie stopnia modlitwy. Ale też nikomu nie wolno posługiwać się wyższą metodą, piętnują to jako złudzenie. Tego rodzaju kierownik spogląda z góry na swoje stadko, jako stojące na niższym stopniu, aniżeli on, znajdujący się na wyżynach, skąd im daje znaki. Na myśl mu nawet nie przyjdzie, że należałoby w górę spoglądnąć i śledzić nieraz olśnionymi oczyma i z zadartą głową podniebne szlaki swoich penitentów. Wszyscy, którzy się ponad niego wzbili, to owce zbłąkane. Wypuszcza na nich swoje psy owczarskie i zmusza je do zstąpienia w dół, chociażby z narażeniem życia. – Inni biorą Scaramellego lub inne dzieło podobne i prowadzą swych penitentów przez dwanaście czy piętnaście stopni modlitwy, jak gdyby to była jakaś książka kucharska czy chirurgiczny podręcznik, opisujący każdy zabieg z osobna. Mogliby nam określić czyjś postęp w modlitwie z taką samą łatwością, z jaką wskazuje się palcem na mapie odległość, która kogoś dzieli jeszcze od pewnego miejsca. Wskutek tej ciasnej pedanterii, – roztargnienia, jak wilki, szarpią podczas modlitwy biednych penitentów. Zmuszać się do stanu modlitwy, w którym Bóg nie chce nas mieć, znaczy wprawiać się w stan jakiegoś zwichnięcia duchowego, gdzie każde położenie staje się uciążliwe, a wszelkie skupienie – niemożliwością. Tak wyglądałoby to poczwórne źródło naszych roztargnień, jakim jest nasza niezawiniona słabość ludzka.

 

Po piąte wreszcie, takim źródłem może być własna nasza wina. Zawinionymi są wszystkie te roztargnienia, które sobie jasno uświadamialiśmy i na które godziliśmy się dobrowolnie. Winnymi stają się one w ten sam sposób, w jaki pokusa staje się grzechem, przez uświadomienie i przyzwolenie. Oprócz nich jednak istnieją roztargnienia, pochodzące bezpośrednio od nas, które są zawsze zawinione. Pochodzą one bądź od ciała, bądź od umysłu naszego. W pierwszym wypadku zaciągamy winę, kiedy zaniedbujemy ćwiczenia się w pewnych umartwieniach, choć mogliśmy przewidywać, że to niedbalstwo sprowadzi na nas roztargnienia. Brak więc uszanowania w postawie podczas modlitwy, częsta zmiana ułożenia ciała oraz wszelki niedostatek zewnętrznej skromności i powagi daje początek roztargnieniom zawinionym. Środki zaradcze przeciw tego rodzaju roztargnieniom polegają na usunięciu ich przyczyny. W drugim wypadku, kiedy bogatą kopalnią pewnych roztargnień staje się nasz umysł, znowu musimy winę tego złożyć nie na kogo innego, jeno na siebie. Myśmy to bowiem puścili wodze naszym myślom, my rozbroiliśmy swego ducha i wydaliśmy go bezbronnego na pastwę roztargnień.

 

Wśród wielu naszych przewinień jest siedem szczególnych, które nie tylko pośrednio, ale i bezpośrednio idą na rękę roztargnieniom. Pierwszym z nich jest lekceważenie drobnych grzeszków, które na kształt malutkich muszek w maści aptecznej, mimo swej niepozorności, psują i zakażają czystość intencji wszelkich naszych czynów. One rozpraszają umysł, wtrącają go w ten lub ów rodzaj duchowego lenistwa, sprawy nadprzyrodzone przesłaniają jakąś mgłą, wreszcie osłabiają moc łaski na każdym kroku. Drugim przewinieniem jest oziębłość, o której pomówię jeszcze w następnym rozdziale. Trzecim – ciekawość, zwłaszcza zaś głód nowinek, wyrażający się bądź to w nasłuchiwaniu wieści z szerokiego świata politycznego, bądź w zbieraniu plotek o słowach, czynach i dolegliwościach naszych bliskich, bądź w zamiłowaniu do pisania i otrzymywania listów, bądź też wreszcie w małostkowym oddaniu się wyłącznie miłości i życiu domowemu. To wszystko wyciska z nas potem swoją zapłatę w postaci roztargnień aż do ostatniego szelążka z natarczywością, przy której blednie chciwość Shylocka.

 

Czwartym przewinieniem, które się później mści roztargnieniami, jest przystępowanie do modlitwy bez należytego przygotowania. Stajemy w obecności Boga i odchodzimy z niej bez złożenia czci czy pokłonu czy jakiegokolwiek ceremoniału, przyjętego w Jego niebieskim dworze. Z nikim może tak prostacko nie postępujemy, jak z Niepojętym Bogiem, a prostactwo to wyklucza z góry wszelką zażyłość. Stąd rodzą się roztargnienia, które nie miałyby miejsca w atmosferze świętej zażyłości z Bogiem. – Piątym naszym przewinieniem jest niedostateczna straż zmysłów, a to nie tylko podczas modlitwy, lecz i poza nią. Ponieważ roztargnienia są słabością naszej natury, przeto nie osiągniemy, nie mówię już, uwolnienia się od nich – ale bodaj panowania nad nimi, dopóki się nie zdobędziemy na jakąś ofiarę ze swej strony. Kto swobodnie patrzy na wszystko i słucha wszystkiego, co mu się żywnie podoba, chociażby i bez grzechu to się dziać mogło, ten musi na mocy działania samych praw przyrodzonych ponosić skutki tego postępowania. Zarówno sposób, jak i stopień czuwania nad naszymi zmysłami, mogą być różne, zależnie od rozmaitych okoliczności, dopóki jednak na ten odpowiedni sposób i stopień się nie zdobędziemy, dopóty będziemy bezsilni wobec naszych roztargnień.

 

Szóste przewinienie z naszej strony polega na zaniedbaniu zwyczaju modlitw strzelistych, które na kształt jakichś niebieskich roztargnień odwracają nasze myśli od ziemi ku Bogu, mieszając owo spokojne posiadanie, które świat chciałby nad nami roztoczyć. Akty strzeliste działają dla Boga to, co czynią roztargnienia przeciwko Bogu. Ich osobliwym przywilejem jest zwyciężanie roztargnień. Nie ma nad nie lepszego sposobu zapanowania nad rozproszeniem. – Siódmą i ostatnią zawinioną przyczyną roztargnień bywa niedostateczne zwracanie uwagi na źródło, z którego sączą się w nasz umysł niedostrzegalne wycieki roztargnień oraz brak potrzebnego umartwienia się w tym kierunku. Obowiązek ten, mimo całej swojej oczywistości, bywa pospolicie zaniedbywany. Roztargnienia bywają często dla ludzi tym, czym dla prostaków zjawiska przyrody. Niczego im nie mówią. Nie uczą niczego. Oni nie zapytują, jak lub dlaczego to i owo się dzieje. Zadowalają się samym faktem. Podobnie bywa z roztargnieniami: – Mniejsza o to, skąd one pochodzą, rzecz główna – umieć sobie z nimi poradzić. Oczywista, ale żeby ten cel główny osiągnąć, żeby zapisać lekarstwo, trzeba pierwej postawić diagnozę co do źródła dolegliwości.

 

Jeżeli płynąc statkiem modlitwy przez morze roztargnień, czujemy, że nasza wyobraźnia nacieka roztargnieniami, dobrze jest brać się do pomp, ale przede wszystkim należy wyszukać szczelinę, przez którą ów niepożądany żywioł przecieka. Zwracanie uwagi na owe siedem błędów doprowadzi z czasem do pewnego tylko opanowania naszych roztargnień; ale poza to nie potrafimy posunąć się dalej, dopóki cały nasz poziom duchowy nie stanie się wyższy i bardziej nadprzyrodzony. Niemożność całkowitego wyswobodzenia się od roztargnień jest jednym z istotnych i nieuleczalnych braków stanu postępujących, jeśli go porównamy ze stanem już doskonałych. Podobnie, jak znowu początkujący mają swoje wady istotne i nieuleczalne, które znikają stopniowo u postępujących. Wszystko, cokolwiek pomaga do oczyszczenia intencji, przyczynia się także do ujarzmienia roztargnień.

 

Co jednak głęboko należy sobie wbić w pamięć, to że chwila modlitwy nie jest czasem stosownym do właściwej walki z roztargnieniami. Jeżeli naszą walkę aż do tej chwili odłożymy, wówczas samo nawet zwycięstwo będzie dość melancholijne, albowiem będzie okupione utratą godziny modlitwy. Ileż to osób żali się na swoje roztargnienia i z pewnego rodzaju trwogą oczekuje pory modlitwy z powodu onej duchowej udręki, która jej towarzyszy; a jednak jak niewielu stara się swoim życiem i swymi modlitwami uniemożliwiać nawroty tych samych roztargnień! Powiedziałem już i jeszcze raz powtarzam, że jeśli ktoś także poza czasem modlitwy nie stara się zapobiegać źródłom roztargnień, to jego modlitwa musi koniecznie od nich ucierpieć. Uprzątając bowiem podczas niej serce z innych rzeczy, mimo woli dajemy pole roztargnieniom. Nigdy też nie uwolnimy się od roztargnień, ani nawet nie zapanujemy nad nimi, zwalczając je bezpośrednio: nasze natarcie winno się zwracać przeciwko przyczynom roztargnień, a walka z nimi musi wypełnić całe nasze życie codzienne.

 

Zadanie to ułatwiają nam szczególnie dwie praktyki życia wewnętrznego, które też rzeczywiście mogą stanowić nić przewodnią całego życia. Pierwszą z nich jest rozkład zajęć, drugą – poświęcenie swej niepodzielnej uwagi coraz to doskonalszemu wykonywaniu codziennych obowiązków. Jeżeli chodzi o rozkład zajęć, jest to kwestia, którą należy rozwiązywać stosownie do okoliczności, nie będę też szczegółowiej w nią wchodził. Zaznaczę tylko, że odgrywa on w uświęceniu ludzi świeckich tę samą rolę, co porządek klasztorny w doskonałości zakonnej; rola ta niekiedy bywa dodatnia, niekiedy – ujemna. Niektóre dusze na skutek tego ograniczenia i skrępowania szybciej postępują w świętości; u innych bywa ono tylko źródłem złudzeń miłości własnej. Jedni znajdują w nim środek przeciwko wielu uchybieniom, lub przynajmniej pewne zabezpieczenie. Drudzy zatracają przez nie wrażliwość sumienia, gdyż tak dalece odwracają uwagę od rzeczywistych uchybień, a nawet rażących niedoskonałości, przenosząc ją na drobiazgowe przestrzeganie rozkładu zajęć, że stają się przewrażliwieni na niewiele znaczące drobiazgi, a nieczuli na inne wypadki, gdzie chodzi już wprost o grzech. Tacy potrafią się spowiadać z przekroczenia papierowego rozkładu zajęć, a zapominają wspomnieć o przykrym obejściu się z służbą lub obmawianiu drugich. Ze wszystkich praktyk życia wewnętrznego ta jedna bywa najniemądrzej i najnieroztropniej stosowana; natomiast jeśli się ją stosuje dobrze, nadzwyczajne przynosi owoce. Wszelako gdy chodzi o osoby świeckie, sądzę, że te drobiazgowe rozkłady zajęć więcej duszom zaszkodziły, aniżeli pomogły.

 

Natomiast nie ma chyba nikogo, komu by naśladowanie Matki Najświętszej w doskonałym wykonywaniu zajęć codziennych nie przyniosło największych błogosławieństw. Jest to praktyka wprost znakomita i rzadko podległa jakiemuś złudzeniu; dzięki niej nasza władza nad roztargnieniami wzrasta w tym samym stopniu, co wytrwałość i zręczność w jej stosowaniu.

 

Pisarze duchowni podają cały szereg sposobów uskuteczniania tej praktyki. Z wielkiej ich liczby wybiorę kilka ze względu na ich prostotę, przejrzystość oraz uduchowienie. W każdej przeto codziennej czynności zważać powinniśmy zarówno na stronę zewnętrzną jak i wewnętrzną. Strona zewnętrzna jest dla czynności tym, czym ciało dla duszy, jest towarzyszem nieodłącznym lecz podporządkowanym. Dopóki ta strona zewnętrzna nie jest w porządku, nie ma mowy, powiada Wilhelm z Paryża, o doskonałości wewnętrznej. Religijność zewnętrzna, zdaniem św. Bonawentury, podsyca pobożność wewnętrzną.

 

Na ową doskonałość zewnętrzną składają się trzy cnoty: sumienność, punktualność i skromność. Sumienność uczy nas niczego nie zaniedbywać, punktualność – z niczym nie zwlekać, skromność – wykonywać wszystko z wdziękiem i zbudowaniem.

 

Podobnie też doskonałość wewnętrzna wymaga trzech rzeczy: by czynić wszystko dla Boga, w obecności Boga i przez Jezusa Chrystusa.

 

Czynić wszystko dla Boga, znaczy odnosić wszystko do Niego przez akt intencji. Wiele rzeczy się czyni w intencji złej, na przykład, dla próżnej chwały. Wskutek takiej intencji czynność staje się zła. Wiele też spraw wykonywa się w intencji czysto ludzkiej, np. dla przyjemności; przy takiej intencji czynność nie jest zasługująca. Lecz także wielu czynnościom, wielu, niestety, ludzi brak w ogóle jakiejkolwiek intencji; przyzwyczajenie, pośpiech, niedbalstwo marnują to, co mogło wyjść na większą chwałę Boga! Ileż to lat życia ludzkiego mija bezpłodnie wskutek bezmyślnego braku intencji; nam się zdawało, że dla tego samego, żeśmy się nie stali źli, wszystko było w porządku, a teraz nie wypłaczemy łzami krwawymi powrotu straconych lat! Ilekroć zabieramy się do wykonania jakiejś większej rzeczy dla Boga, starajmy się pierwej skupić w duchu oraz wzbudzić intencję na początku, w środku i na końcu tej ważnej czynności, ale nie lekceważmy też drobiazgu zwykłych zajęć codziennych.

 

Przechodzę do rzeczy, które mogłyby dać niektórym bezpośredni powód do skrupułów, gdybym ich nie poprzedził kilku wskazówkami, które bez przesadnego zagłębiania się w sobie samym pozwolą nam osądzić, czy działamy dla Boga. Pierwszą taką wskazówką jest nastawienie tego rodzaju, że gdyby nas ktoś nagle zapytał, czy pracujemy dla Boga, bez namysłu odpowiedzielibyśmy: Tak. Drugą – że nie trapimy się zbytnio sądami ludzkimi o naszych pracach, choć w tym wypadku dużo zależy od wrodzonego usposobienia. Trzecią – że nie będąc obojętnymi zupełnie, przecie jesteśmy spokojni o swoje powodzenie. Czwartą – że równie starannie pracujemy w ukryciu, jak wobec świata. Wreszcie piątą – że bez zazdrości przyłączamy się do innych pracowników i radujemy się ich równym lub większym powodzeniem w pracy.

 

Pracujemy w obecności Boga, spełniając w ten sposób drugi warunek wewnętrznej doskonałości naszych czynów, jeśli pamiętamy wśród nich na Jego obecność. Książki duchowne podają sześć sposobów ćwiczenia się w tej pamięci, z których należy sobie wybrać nie więcej niż jeden, który najbardziej nam odpowiada. Pierwszy z nich polega na przedstawianiu sobie Boga tak, jak jest w niebie. Drugi na oglądaniu Go w Jego wszechobecności. Trzeci na traktowaniu każdego stworzenia tak, jak gdyby Bóg był w nim sakramentalnie obecny. Czwarty na myśleniu o Nim w świetle czystej wiary. Piąty na poszukiwaniu Go raczej wewnątrz siebie, aniżeli na zewnątrz, choć i tu i tam się znajduje. Szósty na nieustannym ciążeniu ku Niemu wskutek miłosnego pociągu serca i pewnego instynktu. Przychodzi on wraz z postępem w modlitwie, wcześniej, aniżeliśmy się spodziewali, skoro tylko poczniemy się starać służyć Bogu dla samej tylko Jego świętej miłości.

 

Trzecim warunkiem doskonałości wewnętrznej naszych zwyczajnych uczynków jest wzgląd na Jezusa, gdy istotnie pracujemy, wedle słów mszału, przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie. Pracować przez Chrystusa, znaczy działać w zależności od Niego, podobnie jak On działał wszystko w zależności od Ojca i od natchnień Ducha Świętego. Pracować z Chrystusem znaczy urzeczywistniać te same cnoty co Chrystus, przybierać Jego usposobienia oraz działać w tej samej intencji, o ile nam na to pozwala ubóstwo naszych możliwości. Pracować w Chrystusie znaczy łączyć się z Jego pracami i współofiarować je z nimi Bogu, by dla miłości Jego raczył je przyjąć.

 

Tak przedstawia się stara, dobrze wypróbowana metoda doskonalenia zwykłych naszych czynności, która też nie jest tak trudna, jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Usiłować walczyć z roztargnieniami dopiero podczas modlitwy, znaczyłoby tyle, co przemawiać do wzburzonego tłumu. Co powiedziałem może nie wszystkich zadowoli. Zawsze to przykro jest pogodzić się z myślą o niemożliwości zupełnego strząśnięcia jarzma tak przykrego i tak upokarzającego. Czyż jednak rzeczywistość pozwalała mi mówić inaczej? Poza duszami naprawdę kontemplatywnymi, nikt nie staje się absolutnym panem nad zgiełkliwymi hordami roztargnień. Szczęśliwy i błogosławiony on człowiek, który bodaj jako konstytucyjny monarcha zasiadł nad nimi i jak konstytucyjny monarcha może zapobiec każdorazowej szkodzie.

 

O. Fryderyk William Faber

 

–––––––––––

 

 

O. Fryderyk William Faber, Postęp duszy, czyli wzrost w świętości. Z oryginału angielskiego przełożył ks. Wacław Zajączkowski T. J., Kraków 1935, ss. 549-568.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Kraków 2008
Powrót do spisu treści

"Postępu duszy" o. Fabera

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: