Dzieło Tomasza à Kempis "O naśladowaniu Chrystusa" u protestantów (1)

 

–––––––––

 

Któż nie zna wybornej książeczki Tomasza z Kempis: "De imitatione Christi"! Wszyscy zgadzają się, że jest to najdroższa perła w morzu literatury ascetycznej, i że wszystkie bez wyjątku prace w podobnym rodzaju daleko jej nie dorównywają. Przełożono ją na wszystkie języki europejskie, podobnie jak Pismo św. W istocie, któż chętnie nie idzie krok w krok za tym pobożnym autorem, kiedy daje rady tyczące się wewnętrznego życia i zbliżenia się do Boga? Któż chętnie nie słucha słów jego, kiedy bezustannie robi nacisk na podstawę wszelkiej cnoty, na pokorę i zaparcie się siebie samego, i kiedy wyszukuje najskrytszych objawów miłości własnej, by je zganił, lub kiedy przypomina o nicości rzeczy ziemskich, by tym bardziej pobudził do miłości najwyższego dobra? lub kiedy maluje spokój i zadowolenie, czy to w obcowaniu z Jezusem, czy to w wypełnianiu boskiej miłości, czy też w pociesze krzyża, albo wreszcie kiedy w rozmowach Chrystusa z duszą wierzącą, już to naucza, już to upomina, pociesza i zachęca do wytrwania na drodze doskonałości! A wszystko to odbywa się w tak prosty, naturalny, za serce chwytający sposób, i z taką znajomością serca ludzkiego, z takim głębokim poglądem na drogi, jakie Bóg wybiera ku prowadzeniu dusz, że natychmiast poznać możemy, iż nic tu nie ma zmyślonego, sztucznie zbudowanego, lecz przeciwnie, jasno widzimy, że wszystko tu wypływa z doświadczenia życiowego.

 

Przytoczymy tu sąd filozofa i biskupa. Leibnitz powiada: "Książka O naśladowaniu Chrystusa jest jednym z najwyborniejszych dzieł, jakie kiedykolwiek napisano. Szczęśliwy ten, kto podług niej żyje, a nie zadawala się samym tylko jej podziwianiem". Biskup Sailer wyraża się w sposób następujący: "Szukałem przyjaciela, którego bym mógł mieć zawsze przy sobie zarówno w domu jak w podróży, nie narażając się na to, iżby i powożący nie uważali go za zbyt wielki ciężar, przyjaciela, któryby mi zawsze odważnie i bez ogródki mówił prawdę, któryby ostrzegał mię o przepaściach, jakie gotuje i otwiera miłość własna; przyjaciela wreszcie, któryby pobudzał leniwego, powstrzymywał zapalonego, pocieszał smutnego, poskramiał wesołego, karał błądzącego, a orzeźwiał znużonego. Wiedziałem wprawdzie, że nie znajdę takiego wszędzie-obecnego przyjaciela, prócz Boga; ale potrzebowałem drugiego, widzialnego, któryby mi przypominał wszędzie obecnego, niewidzialnego przyjaciela. A znalazłem tego wiernego, widzialnego przyjaciela, który mi Boga przypominał, w książce zwanej: Naśladowanie Chrystusa"

 

Podzielając najzupełniej te sądy, dodajemy, że Naśladowanie Chrystusa jest iście katolicką książką. Od pierwszego do ostatniego wiersza przenika ją duch prawdziwie katolicki. Kto czytał tę książkę w oryginale łacińskim, lub w wiernym przekładzie (2), ten z pewnością przyzna, że twierdzić przeciwnie, jest po prostu niedorzecznością. Musieliśmy naprzód to wypowiedzieć, by następnie sprawiedliwie ocenić obchodzenie się protestantów z tą książeczką.

 

Pominąwszy już resztę, księga czwarta, traktująca o świętym sakramencie ołtarza, jasno dowodzi, że autor stoi na gruncie Kościoła katolickiego. Eucharystia święta jest owym środkowym słońcem życia kościelnego, dźwigającym, umacniającym i uświęcającym zjednoczenie się z Bogiem. Jak promienie koła wychodzą ze środka i doń powracają, tak samo wiara, nadzieja i miłość chrześcijanina-katolika obraca się około tego mysterium fidei, tego sacrificium incruentum, tego fons gratiarum, w którym Chrystus za nas się ofiaruje, w którym się nam daje na pokarm. To u autora Naśladowania Chrystusa stało się czynem i życiem, i dlatego Eucharystia jest ostatnim wyrazem jego dzieła, najwyższym punktem jego ascezy, dokonaniem i uwieńczeniem całości.

 

A w jaki to sposób mówi o tym sakramencie! Sakrament ten jest wszędzie "vera praesentia", a prawdę tę utwierdza pokorna, ale niewzruszona wiara. Tu praesens es apud me in altari, Deus meus; sanctus sanctorum. Hic in sacramento altaris totus praesens es Deus meus, homo Christus Jesus (I, 9). To, co św. Tomasz z Akwinu, największy myśliciel wieków średnich naukowo rozwija w swych dziełach i co opiewa w swych hymnach: Adoro Te, Lauda Sion, Pange Lingua, które stały się raz na zawsze pochwalnym i błagalnym śpiewem w Kościele katolickim, to samo napotykamy i w Tomaszu a Kempis. On nie dowodzi; lecz ogranicza się na przedstawieniu i zastosowaniu treści dogmatycznej do życia. Płynna, wspaniała jego proza jest radosną pieśnią serca wierzącego. Tylko z wiarą w rzeczywistą obecność można tak się modlić, tak podziwiać, tak się weselić, tak się upokarzać przed Panem w miłości, radości i serdeczności. Odrzuć veram praesentiam – a wszystko to stanie się niepojętym. Charakter ofiarny Eucharystii uwydatnia się tu w każdym wierszu, niemal w każdym wyrazie. Eucharystia jest, według autora, "wielką i boską ofiarą" – magnum et divinum sacrificium – "ofiarą pokutną" – hostia placationis – "ofiarą chwały" – sacrificium laudis – ofiarą prośby za wszystkich, sive in carne adhuc vivant, sive iam saeculo defuncti sunt (rozdz. IX). Stąd pochodzi zupełnie katolicki pogląd na wzniosłość kapłaństwa, stąd napomnienie, aby się należycie przygotowywać do sprawowania tej św. ofiary. Nie może być nic silniejszego nad wyrazy, objaśniające kapłana o znaczeniu krzyża św. na ubiorze kapłańskim (V, 3); lub nad słowa jego, kiedy ze świętości ofiary uzasadnia potrzebę własnego uświęcenia (XI, 6, 7). I czyliż takie mogą być poglądy człowieka, odpadłego od Kościoła, a którego nawet mimo woli, bezwiednie, uderza to czyste światło, które Luter miał zasłonić? Jeżeli autor dzieła: O naśladowaniu Chrystusa nie był wiernym synem Kościoła katolickiego, tedy nie można być wcale wiernym synem.

 

W pozostałej części tej książeczki napotykamy również nauki czysto i wyłącznie tylko katolickie. Autor ukazuje się tu wszędzie członkiem widzialnego Kościoła świętego, ecclesia sancta, w którym Bóg, jak w skarbcu, złożył swoje święte słowo i swój święty sakrament: mensae duae hinc et inde in gazophylaceis sanctae ecclesiae positae (11, 4). A tego słowa Bożego, mówi autor, nie należy tłumaczyć dowolnie i wedle własnego widzimisię, lecz bez rozpraw i nowatorstwa trzymać się należy jeno podań Ojców: per sanas patrum sententias ambulare (18, 1), tak, ażebyśmy stojąc na gruncie tradycji apostolskiej mogli powiedzieć: quod illi crediderunt, ego credo; quod illi speraverunt, ego spero (11, 3). Autor też przejęty jest głęboką czcią dla świętych, którzy tak swoim przykładem, jako też wstawiennictwem są nam pomocni (cf. lib. I, c. 18 De exemplis sanctorum patrum, z rozdz. 19): sanctorum suffragia ferventius imploranda; a jeżeli w rozdziale 19 podaje prawidła życia dobrego zakonnika, i wymaga, aby ten był pokornym, gotowym do zgody, w ćwiczeniach cielesnych ostrożnym i stałym w zaparciu się samego siebie, to jednak nie masz w nim nic, ale to bezwzględnie nic, co by pokazywało stronnika Lutra, który stanowił przeciwieństwo z dobrym zakonnikiem, bonus religiosus, i który miotał tak szkaradne obelgi, tak niecne potwarze na całe życie zakonne.

 

Dalej mówi o spowiedzi usznej, i zaraz nadmienia, że zły duch stara się obudzić wstręt do niej: displicet antiquo hosti humilis confessio (III, 6). Oprócz żalu zadosyćuczynienie ("satisfactio") jest konieczne, tak, że całe życie chrześcijanina, znajdującego się w łasce uświęcającej "gratia sanctificans", jest "labor fructuosus, dolor satisfactorius". Kto jednak tu, na ziemi, nie pokutuje za grzechy, tego na tamtym świecie surowsza oczekuje pokuta. Melius est, modo purgare peccata et vitia resecare, quam in futuro purganda reservare (I, 24).

 

Już z tych kilku słów rzeczą jest widoczną, że autor Naśladowania Chrystusa pod względem swej istoty i sposobu myślenia stoi na gruncie Kościoła katolickiego, i dlatego właśnie tak wybornie i tak serdecznie umie przemawiać, gdyż wiara w Kościół stała się jego życiem. A jednak, cóż czynią protestanci. Mówią: "Człowiek ten i jego złota książeczka do nas należą. Wieje z niej duch ewangeliczny, i autor, wcale tego nie przeczuwając, znajduje się względem nas na bardzo bliskim stanowisku". Gdyby przecież protestanci poprzestali na poszanowaniu i podziwianiu tej książeczki, nic byśmy nie mieli przeciwko temu. Lecz tego im nie dosyć. Chcieliby to arcydzieło literatury ascetycznej, wyrwać z serca Kościoła katolickiego, na gruncie którego wyrosło, a autora chcieliby uczynić poprzednikiem swego reformatora, uważać go za spokrewnionego z nim duchowo. Na to, naturalnie katolicy pozwolić nie mogą.

 

Nie ulega najmniejszej kwestii, że książka O naśladowaniu Chrystusa Pana jest "wyrobem ducha ewangelicznego", lecz nie tego ducha ewangelicznego, który wiał z Wittenberga, i który wszędzie się rozwinął tak nieewangelicznie. Nie. Względem tego ducha, względem całej reformacji, w jej historycznym rozwoju, książka ta, jak to się okazuje z krótkiego szkicu jej dogmatycznej treści, stoi w prostym przeciwieństwie, nie ma z nimi nic wspólnego.

 

Jakże mamy sobie wytłumaczyć takowe postępowanie, z dziełem O naśladowaniu Chrystusa? I w nim spotykamy rozpowszechniony wówczas sposób zapatrywania się na całkowity jakoby rozkład i ślepe przywiązywanie się Kościoła katolickiego do formy, gdyż ducha już tam, ani śladu nie było, według przekonania autora protestanckiego przed tak nazwaną reformacją. Że w tym czasie wiele, bardzo wiele potrzebowało naprawy, nikt nie zaprzeczy; ale śmiech nas bierze, gdy czytamy, jakoby cały Kościół miał być już tylko ciałem martwym, jakoby wszystko w obrzędowości miało zdrętwieć, i jakoby nigdzie już nie miało być wewnętrznego życia wiary.

 

Lecz Pan Kościoła, czytamy dalej, troszczył się, aby płomień wiary nie całkiem zagasł; on płonął wciąż w niektórych wybrańcach i tymi są "reformatorowie przed reformacją". Nie mamy nic przeciwko temu aby mówić o reformatorach przed reformacją. Jesteśmy zadowoleni tym, że pomiędzy nich wliczono takich jak Hus, Wiklef, Waldus itd. Nawet przeciwko temu nic nie można powiedzieć, gdyby ten szereg posunąć wstecz aż do Cerynta i Gnostyków. Opozycja przeciwko Kościołowi była przecież hasłem ich wszystkich. Ale cóż ma do czynienia autor Naśladowania Chrystusa, ten prawowierny syn Kościoła, z owymi antykościelnymi umysłami? Książka jego nie wychodzi poza obręb Kościoła rzymskiego i nie sprowadza do Kościoła serca, lecz objaśnia, w jaki sposób członkowie rzymskiego Kościoła mają użyć wielkiej liczby ustanowionych dla nich świętych nauk i środków, dla pozyskania łaski, aby dojść do cnoty chrześcijańskiej.

 

Bez wątpienia powstaje autor Naśladowania Chrystusa, ale nie na Kościół, tylko przeciw opaczności i nadużyciom, które sam Kościół opłakuje.

 

W przeciwstawieniu do odrętwienia i zepsucia kładzie nacisk na wiarę, miłość i życie, ukazuje drogę, która z zamętu czasu prowadzi do wewnętrznego pokoju, dumę rozumu, usiłującego wszystko objaśnić swoją dialektyką, słowami: Omnis ratio et naturalis investigatio fidem sequi debet, non praecedere, nec infringere (IV, 18), przeciwstawiając czczej polemice wyrodzonej scholastyki, pokorną wiarę. Lecz czyż światli ludzie wszystkich czasów nie czynili tego? Któż bo w ogóle może pisać O naśladowaniu Chrystusa, nie powstając na grzechy, namiętności i nadużycia świata!

 

Jeżeli zatem Naśladowanie Chrystusa jest książką arcykatolicką, tedy rzecz naturalna, że tak jak jest, w pierwotnej swojej postaci, nie może być przeznaczona dla pobożnego protestanta. Trzeba je wpierw koniecznie przekręcić, przerobić, oświetlić światłem "czystej" Ewangelii i oczyścić z "ultramontańskich kwasów". Nie warto nawet porównywać kilku tłumaczeń, albo raczej przeróbek. Egzemplarz, który mamy pod ręką, przekładu przeznaczonego "dla chrześcijan-ewangelików", odkrywa nam w całej pełni manewra protestanckie. I tak, na przykład bonus religiosus (I, 19) przetłumaczono tu przez "pobożny" (Fromme), który jednak nie powinien być tak zabobonnym, iżby miał wzywać suffragia sanctorum, ale musi błagać o pomoc Boską ("Gottes Beistand erstehen"). Sądzimy, że właśnie Tomasz à Kempis daje dowód, iż można się modlić do Boga z najszczerszą pobożnością i pokładać nadzieję w zasługach Chrystusa, a pomimo to czcić także i świętych. Ma się rozumieć, że Carthusienses, Cistercienses et diversae religionis monachi ac moniales (I, 25) nie znaleźli wcale łaski u tłumacza. Również łatwo pojąć, że gwoli czystej ewangelii wypuszczono wyrazy antiquus hostis nititur desiderium tuum..... evacuare a Sanctorum cultu, gdyż byłoby to straszliwą obelgą dla tego, który zniósł cześć świętych.

 

Czytelnik zapewne będzie ciekawym poznać, co, po takiej chwalebnej operacji, zrobił tłumacz protestancki z księgą czwartą, będącą dla katolików najpiękniejszą częścią całości, a która dla niego, przeciwnie, fatalny stanowi dodatek. Tu, w tej czwartej księdze, nauka katolicka jaśnieje jak słońce w pełni, a któż zdoła zakryć słońce? Sztuka zaiste nie lada, jak sobie ma począć tłumacz-protestant. Zmiana pojedynczych wyrazów i słów już nic tu nie pomaga, należałoby odważnie, jednym zamachem pióra, wykreślić całe rozdziały. Przede wszystkim więc trzeba koniecznie wyrzucić wszędzie veram praesentiam, a praca to nie mniejsza pono, jak wyjęcie fundamentów domu bez uszkodzenia tegoż. Wyrazy powtarzające się niemal w każdym wierszu; gdzie mowa o mszy missa, altare, sacrificium, sacerdos itd. tłumaczy protestant: "gdy ukazujesz się u stołu Pańskiego" ("wenn, du zur Feier des Abendmahls erscheinst"). Wyrażenia: "Ciało i krew Pańska" mogą pozostać, lecz żeby nikt zbytecznie nie cenił tych tajemnic, tedy zaraz następujące słowa: temet ipsum in sacramento sumendum proponis, przełożono: chciałeś się nam udzielać duchownie ("geistig") w Sakramencie. Co poczęli inni tłumacze z rozdziałem piątym, pod tytułem: De dignitate sacramenti et statu sacerdotali, nie wiemy; nasz bowiem tłumacz nie znalazł w nim nic ewangelicznego i cały rozdział opuścił. – Jest to widać iście po ewangelicznemu usuwać co nam niemiłe, i co jest wiecznym wyrzutem sumienia za odstępstwo – droga krótka zaprawdę i wygodna! A kto znając prześliczny ów jedenasty rozdział, w którym jest mowa o obudwu stołach, wystawionych w skarbcu Kościoła św., z których jeden wyobraża nam corpus pretiosum Christi, a drugi świętą naukę sancta doctrina, i gdzie się przywodzi myśl, że Bóg-człowiek dlatego ukrył się na tej ziemi pod zasłoną Sakramentu, aby doświadczał naszej wiary, dopóki Go nie ujrzymy w niebie, – kto, mówimy, znając ten rozdział, szukałby go w przekładzie protestanckim, znalazłby zaledwie jego szczątki przemienione i przerobione do niepoznania.

 

Gdyby autor Naśladowania Chrystusa widział własnymi oczyma, co ci tłumacze zrobili z Sakramentu, który uważał za klejnot Kościoła katolickiego i skarb serca bogobojnego, zapewne zawołałby po raz wtóry z boleścią: "Heu coecitas et duritia cordis humani, tam ineffabile donum non magis attendere" (IV, 1).

 

Władysław Miłkowski

 

–––––––––––

 

 

Artykuł z czasopisma "Przegląd Katolicki". Warszawa. Dnia 7 kwietnia 1870 r., Nr 14 (1870), ss. 214-217.

(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).

 

Przypisy:

(1) Z pisma polecenia godnego: Blättern für kirchliche Wissenschaft und Praxis (Paderborn. 1868).

 

(2) Najlepszego wzorowego przekładu polskiego dokonał tyle zasłużony O. Aleksander Jełowicki i wydrukował go u Behr'a w Berlinie w 1841 r. pod tytułem: O naśladowaniu Chrystusa Pana. (*)


(*) Zob. Tomasz a Kempis, O naśladowaniu Jezusa Chrystusa. (Przyp. red. Ultra montes).

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMVIII, Kraków 2008

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: